Jakie „piękne samobójstwo” rzekł pewnie niejeden obserwator życia politycznego, czerpiąc od Rafała Ziemkiewicza, kiedy dowiedział się o sylwestrowych podróżach Ryszarda Petru i Joanny Schmidt na Maderę.
Kiedy w głowach części posłów .Nowoczesnej pojawiły się pierwsze myśli o ucieczce z tonącego statku, w Platformie Obywatelskiej mało już kto trzymał się trzeźwo na nogach. Co wtedy robiono na Nowogrodzkiej? Z pewnością i tutaj strzeliły korki od szampana, ale przypuszczam, że nie smakował on tak dobrze, jak w biurze krajowym jednej z partii przy ul. Wiejskiej 12A.
Czemu? Dla Grzegorza Schetyny było jasne, że to początek końca .Nowoczesnej, która jeszcze zanim samolot z Ryszardem Petru na pokładzie oderwał się od polskiej ziemi, mogła ona pretendować do bycia liderem opozycji. Schetyna więc mógł zdjąć rękawice, nie oddając tak naprawdę żadnego ciosu. Kiedy Petru musiał tłumaczył się Polakom ze swoich romansów, Schetyna mógł przystąpić do planowania strategii walki o Polskę z Jarosławem Kaczyńskim.
Wielu komentatorów zwróciło uwagę, że dla samego lidera Prawa i Sprawiedliwości Schetyna jest łatwiejszym przeciwnikiem, niż duet Schetyna – Petru. I sporo w tym prawdy. Wszak to, czym można było zawsze uderzyć w PO (chociażby 8 lat rządów) nie sprawdzało się w przypadku .Nowoczesnej. Nawet zaniepokojony „Newsweek” pisał o Schetynie i Kaczyńskim „wspólnicy”, których miał łączyć „jeden polityczny interes”. Z kolei wysadzenie jeźdźca bez głowy jakim jest bezwątpienia Petru, było o tyle trudniejsze, że ten raz widział „światełko w tuneli”, a raz nie. Z drugiej zaś strony, kopiąca się po kostkach opozycja, zajęta sobą, pozwalała spokojnie zasnąć prezesowi PiS, co wdzięcznie ukazał jeden z odcinków „Ucha prezesa”. Saldo zysków i strat było zależne od danej sytuacji politycznej. Dzisiaj, kiedy Platforma Obywatelska poległa na czterech prostych pytaniach zadanych przez Beatę Mazurek, dając pole do popisu .Nowoczesnej, wydaje się, że poróżniona opozycja na dziś dzień, to sytuacja idealna.
Co ma z tym wszystkim wspólnego Mateusz Kijowski? Już jutro, 27 maja w Toruniu, odbędzie się pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów Stowarzyszenia „Komitet Obrony Demokracji”, na którym zostanie wyłoniony nowy przewodniczący KOD. Obok Kijowskiego do walki o przywództwo nad rządem dusz staje Krzysztof Łoziński. Serce podpowiada, żeby wszelkie modlitwy poświęcić za rychłe zamknięcie tego cyrku, rozum jednak wie, że do tego jeszcze kawałek drogi, zaczyna więc kalkulować.
Sytuacja Kijowskiego wydaje się być na tyle ciężka, że trudno ocenić, czy w poniedziałek nie będzie musiał znaleźć sobie innego sposobu na życie. Czy byłoby to jednak w interesie obozu Zjednoczonej Prawicy? Nie sądzę. Kijowski to postać całkowicie skompromitowana. Mógłby nawet zaprowadzić pokój na świecie i obaliż reżim w Korei Północnej, a i tak, ktoś by go zapytał o alimenty, i czy, aby przypadkiem nie zrobił na tym jakiegoś przekrętu. O jego pozycji najlepiej świadczy fakt, że podczas Marszu Wolności to Krzysztof Łoziński znalazł się na scenie obok liderów partii opozycyjnych, a Kijowskiemu pozostało jedynie kręcenie filmików, na których grozi, że „przestał być miły”. Co z kolei może oznaczać dla KOD wygrana Łozińskiego? Jest on z pewnością nadzieją tych, którzy w Komitet jeszcze nie zwątpili i w zmianie przewodniczącego widzą szansę na powrót do złotych czasów stowarzyszenia. Łoziński to również pewność, że do drzwi Komitetu ponownie zapukają kolejno pan Schetyna i pan Petru, którzy do tej pory przebąkiwali coś o „potrzebie rozwiązania wszystkich wewnętrznych problemów KOD-u”. Łoziński to w końcu coś nowego, nowy etap, nowa świeżość, nowe nadzieje i ambicje dla wszystkich sympatyków Komitetu. Kijowski? To gwarant, że do alimentacyjnej puszki nie wpadnie już więcej ani złotówka, a sam Kijowski (i słowo „sam” jest tutaj kluczem), będzie praktycznie sam przychodził na marsze Komitetu. Czy powinno być go nam szkoda? Skądże znowu! Ale to jego wygrana sprawi, że na Nowogrodzkiej szampan będzie smakował jak nigdy. W końcu to jedynie „hipster spod Warszawy”…
Kijowski i Petru jadą na tym samym wózku. Obu panom jedynie nos wystaje ponad taflę wody, a każdy nerwowy ruch może grozić zatonięciem. Sposób w jaki doprowadzili do swojej katastrofalnej sytuacji z pewnością może bawić, ale czy na dłuższą metę może cieszyć?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/341499-w-przeddzien-wyborow-w-kod-kijowski-co-prawda-przestal-byc-mily-ale-zebysmy-za-nim-jeszcze-nie-zaplakali