Zawarcie z Boeingiem umowy na samoloty dla VIP-ów i zafundowane nam na Onecie „sensacje” stają się dla opozycji jednym z wiodących tematów. Politycy PO zacierają ręce w nadziei, że na chwilę zostanie przykryta afera, która jest ich wyłącznym udziałem. Warto postawić kilka pytań. I szerzej spojrzeć na zakupy dla wojska oraz interesy polityczne i strategiczne dla Polski.
Czy mamy do czynienia z aferą ws. zakupu od amerykańskiego koncernu maszyn dla najważniejszych osób w państwie? Trudno, zachowując uczciwość, stawiać taką tezę. Choć oczywiście MON musi wyjaśnić kilka kwestii. Skoro - jak według autorki wczorajszych doniesień ma wynikać ze stanowiska Krajowej Izby Odwoławczej - resort miał faworyzować Boeinga, należy odpowiedzieć, czy faktycznie. Ale już teraz możemy parę mitów rozwiać.
Rzekomo „druzgocący” werdykt Izby nie jest w tej sprawie żadną ostatecznością. Red. Edyta Żemła nie wspomniała, iż od wyroku KIO resort się odwołał, więc sprawę rozstrzygać będzie sąd. To istotne, bo dopiero sąd zważy to, co Izba zawyrokowała dość jednoznacznie. A przecież – dodajmy – sama w swym orzeczeniu napisała:
Z jednej strony z przedstawionych dowodów wynika, że środki te mają być ostatecznie wydatkowane w tej dacie, a z drugiej z Programu wieloletniego wynika, że niewydatkowane w zakreślonym terminie środki zwiększą nakłady na program w latach następnych.
Chodzi o to, czy MON musiał się spieszyć z podpisaniem kontraktu do końca marca, aby nie stracić pieniędzy na samoloty, czy też nie. Zdaniem urzędników resortu – była taka konieczność. Ich argumenty oceni sąd. To główny zarzut KIO (która wydała zgodę na podpisanie umowy z Amerykanami) pod adresem ministerstwa.
Kto w tym postępowaniu został skrzywdzony? Airbus, który chciał wziąć udział w zamówieniu i nawet poprosił MON o przedłużenie terminu nadesłania oferty, lecz z tego nie skorzystał, po prostu nagle zamilkł? Czy może czesko-niemieckie konsorcjum Glomex-Lufthansa Technik, które – jak mówią przedstawiciele MON – de facto chciało sprzedać Polsce ten sam samolot, co Boeing, tylko z dodatkową prowizją dla siebie w wysokości 100 mln zł?
Podejrzewam, że w ciągu kilku dni wiele się w tej sprawie wyjaśni, a w ciągu kilku tygodni poznamy rozstrzygnięcie sądowe. Platforma ma mało czasu, więc nie zasypia gruszek w popiele. I kompromituje się coraz bardziej. Bryluje w tym były minister obrony Tomasz Siemoniak. Ogłosił w m.in., że PiS kupuje samoloty „dla siebie”. Przypomnijmy zatem, że dwa z nich – te najdroższe – mają trafić do Polski w 2020 i 2021 r. Czyżby Siemoniak spodziewał się, że PiS będzie rządził również w kolejnej kadencji? I co wiceszef Platformy ma do powiedzenia o swojej pracy na stanowisku szefa MON? Jego ugrupowaniu nie udało się kupić samolotów dla najważniejszych osób w państwie przez 8 lat. Nikt jeszcze nie miał na to tak dużo czasu.
Domagając się unieważnienia kontraktu Siemoniak mówi też, że „to jest naprawdę jedna z największych afer ostatnich lat w Europie i w świecie, taki właśnie sposób zakupu”. Boki zrywać! Zakładając nawet, że mielibyśmy tu do czynienia z jakimś naruszeniem przepisów, nie ma szans, by kontrakt z Boeingiem można było stawiać choćby w pobliżu skandalu z Caracalami. Nie tylko jeśli chodzi o koszty, ale przede wszystkim o wieloletni ciąg dziwnych zdarzeń, zmian w warunkach zamówienia, ignorowaniu opinii dowódców armii, które owocowały wycinaniem z konkursu fabryk w Polsce, a nachalnie forsowały dostawcę z Francji.
To przed tymi faktami ucieka Siemoniak z kolegami. Ale one wciąż ich doganiają.
Warto przy tym zadać pytanie, które rzadko pojawia się w medialnym szumie wokół zakupów dla wojska. A jest to pytanie o strategiczne sojusze i zależności z innymi państwami, które ciągnąć się będą dekadami.
Osobiście nie widzę powodów, dla których Polska miałaby arcyważny i bardzo kosztowny obszar naszego bezpieczeństwa wiązać z Francją. Przykro to stwierdzać, ale Francuzi przy wielkich projektach nie chcą nawet sprawiać wrażenia troskliwych przyjaciół Polski.
W pewnym uproszczeniu: uważam za to, że Stany Zjednoczone są i powinny być najważniejszym polskim sojusznikiem. Są globalnym mocarstwem numer jeden, które od dekad prowadzi skuteczną politykę swojego bezpieczeństwa. Miejmy nadzieję, że – mimo wielu niepokojących sygnałów dobiegających z Waszyngtonu – dalej tak będzie pod przywództwem Donalda Trumpa, ale też amerykańskich elit wojskowych, politycznych, naukowych.
Gdzie jeszcze Amerykanie będą szczególnie dbać o bezpieczeństwo poza swoim terytorium? „Tam gdzie mają swoich ludzi i sprzęt. Gdzie przyjdą, by bronić żołnierzy i żeby nikt im nie podp… technologii” – jak usłyszałem ostatnio od osoby z kręgów bliskich amerykańskim wojskowym. Nasza rozmowa dotyczyła m.in. tej przedziwnej próby – dokonanej przez poprzedni rząd i prezydenta – osłabienia już istniejących zakładów z amerykańskim kapitałem (Mielec), a szerokiego otworzenia drzwi na nasz rynek Francuzom.
Nie chodzi oczywiście o to, by ślepo przyklejać się do Stanów Zjednoczonych. Polska musi mądrze prowadzić autonomiczną politykę bezpieczeństwa. A przy tym trudno lekceważyć doświadczenia ostatnich lat, europejskie projekty energetyczne, wojskowe relacje Paryża z Moskwą, szczegóły kontraktu na śmigłowce dla polskiej armii, czy otwartą wrogość nowych francuskich władz wobec Polski.
Wracając do Boeinga i innych kontraktów, które dziś się wykuwają – naturalnie, tylko naiwny uwierzy, że w polskiej armii jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko stało się cacy i na wpływowych stanowiskach w różnych strategicznych inspektoratach – zapewne i dotyczących uzbrojenia – nie robią jeszcze interesów ludzie, którym powinien się przyjrzeć prokurator i oficer służb specjalnych. I, jak wynika z naszych informacji, uważnie się przyglądają… Inaczej te instytucje przestałyby być nam niezbędne.
Ale na mapie wojskowych inwestycji miejscem, z którego wyziera potężna zgniła plama, jest przetarg na Caracale. To w nim splatają się decyzje wszystkich najważniejszych osób w państwie - od ministra obrony przez premiera po prezydenta. To tam na stole leży sztucznie napompowane 13 mld. To tam miesiącami, a nawet latami ciągnie się faworyzowanie francuskiej firmy. To tam opowiada się wyborcom bajki o tysiącach miejsc pracy. To tam wojskowi realizują polityczną decyzję o uwiązaniu się na dekady Francuzów. To tam politycy ignorują opinie Szefów Sztabu Generalnego. To tam Zwierzchnik Sił Zbrojnych mówi: „To nie jest czas, żeby kupować sprzęt gorszy, ale nasz.” Szykowaliśmy się do wojny? Szkoda, że nikt nam o tym nie wspominał.
A czy „nasz” sprzęt był gorszy, jak mówił Bronisław Komorowski? Nie. Ale przetarg został pozmieniany tak, że w papierach wydawał się gorszy.
Nie oszukujmy się – trwa bój o zamiecenie pod dywan bądź wyświetlenie patologii przy śmigłowcowym przetargu. Można się spodziewać wielu publikacji jakby inspirowanych szelestem liści znad Sekwany…
Francuskiej spółce trudno jednak będzie przedstawić się jako krystalicznej i próbującej robić z Polską uczciwe interesy. Choć na pewno wydadzą walizki euro na dobrą opinię.
O tym, jakie korupcyjne dossier ma Airbus - co łatwo sprawdzić w europejskiej prasie - przypominamy z Marcinem Wikłą w najbliższym numerze tygodnika „wSieci” w artykule o skręceniu przetargu na Caracale.
Dodam tylko trzy rzeczy, zachęcając do jego przeczytania: 1. Opisujemy jak komiczna pomyłka prezydenta Komorowskiego zdecydowała o liczbie śmigłowców podanej w zamówieniu MON, 2. Zaglądamy za kulisy propozycji strony francuskiej i obalamy absurdalne mity, które wokół nich narosły, 3. dowiedzą się też Państwo, kto powiedział: „wszystko zostało już przecież dogadane z poprzednim rządem”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/340597-kontrakt-z-boeingiem-a-kontrakt-z-airbusem-w-polsce-trwa-potezny-boj-stawka-jest-zamiecenie-patologii-pod-dywan-badz-ich-wyswietlenie