W przeszłości mieli złoty róg, ale zostało z niego nawet mniej niż to, co się znalazło w pieśni Chochoła na koniec „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego.
Frans Timmermans, I wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, znany miłośnik polskiego rządu, podczas wizyty w Polsce 19 maja 2017 r. wybrał sobie rewelacyjnych patronów. Pierwszym jest prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Drugim – Adam Michnik z przyległościami. Sam Timmermans to zresztą też człowiek wielkiego „sukcesu” – 15 marca 2017 r. jego Partia Pracy w wyborach parlamentarnych przerżnęła z kretesem: straciła 29 z 38 mandatów. Faktycznie Timmermans ma w Brukseli mandat tak słaby jak Hanna Gronkiewicz-Waltz w Warszawie. Pewnie dlatego poprawia sobie samopoczucie krucjatą przeciwko Polsce, a ostatnio także Węgrom. W Warszawie Timmermans oświadczył, jak to jest zaszczycony tym, że gości go Hanna Gronkiewicz-Waltz (jako prezydent stolicy), co już wystarcza do oceny jego politycznego nosa, o kwalifikacjach nie wspominając. Jeśli dodać do tego nagrodę Człowieka Roku gazety Michnika oraz wygłaszającego laudację Włodzimierza Cimoszewicza, mamy dopełnienie kolekcji osobliwości, a właściwie obciachowości.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Hanny Gronkiewicz-Waltz wstydzi się już nawet szef PO Grzegorz Schetyna, a to przecież w partii wciąż wiceprzewodnicząca. I każdy miesiąc jej trwania na stanowisku będzie kompromitował PO i ciągnął tę partię w dół. Prezydent Warszawy łaknie każdego, kto zechce się z nią spotkać czy sfotografować, gdyż z powodu „kryminału” z tzw. warszawską reprywatyzacją jest osobą, której towarzystwo skłania do ucieczki, gdzie pieprz rośnie, a nie okazywania jakiejkolwiek sympatii. Pani prezydent na gwałt i na siłę potrzebuje przylepienia się do każdego, kto by ją uwiarygodnił, bo de facto jest już persona non grata. Dlatego w obecności kamer razem z Timmermansem składała wieniec przy Grobie Nieznanego Żołnierza oraz sadziła drzewo w Ogrodzie Saskim. Z Fransem Timmermansem tworzą duet, który można uznać za uosobienie klęski i obciachu, mocno przyprawionych bezczelnością
Gazeta Michnika z każdym miesiącem traci czytelników, a z dawnej roli krynicy mądrości, obersędziego, superprokuratora i naczelnego autorytetu III RP stała się ośrodkiem bezsilnego labiedzenia, wszelkich możliwych obsesji i kompleksów oraz bezzębnego kąsania. Równie wielkie jak Michnik sukcesy odnosi jego kolega Włodzimierz Cimoszewicz, który od czasu wycofania się z wyborów prezydenckich w 2005 r. stał się pierwszym śledziennikiem III RP. Po tym, jak wycofał się z czynnej polityki została mu już tylko rola wyjątkowo męczącego zrzędy w TVN 24 oraz „Gazecie Wyborczej”, konkurującego już co najwyżej z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Michnika od lat ciągnie do Cimoszewicza i na odwrót, w czym nie bez znaczenia są zapewne ich biografie. Od początku lat 90. kombinowali, jak doprowadzić do historycznego kompromisu między postkomunistami a postsolidarnościowcami, czyli dwoma odłamami lewicy, które bardzo wiele łączyło. I z tego epokowego, historycznego przedsięwzięcia wyszło wielkie nic
19 maja 2017 r. w Warszawie doszło do wielkiego szczytu czworga wyjątkowych nieudaczników i nieszczęśników (Hanny Gronkiewicz Waltz, Fransa Timmermansa, Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza), którzy w przeszłości mieli złoty róg, ale zostało z niego nawet mniej niż to, co się znalazło w pieśni Chochoła na koniec „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Na zewnątrz popłynął komunikat, że nieszczęścia chodzą czwórkami, choć miało popłynąć coś zupełnie innego. Epokowe wydarzenie zamieniło się dość żałosną uroczystość żałobną i można by na tej konstatacji poprzestać, gdyby nie dwie niezałatwione sprawy. Pierwsza to obsesja Timmermansa na punkcie Polski, która 19 maja najpewniej jeszcze się wzmocniła po tym, co usłyszał od Gronkiewicz-Waltz, Michnika i Cimoszewicza. A druga sprawa to brnięcie prezydent Warszawy i wiceprzewodniczącej PO w to, w co już daleko zabrnęła, czyli udawanie, że z jej prezydenturą wszystko jest w porządku, nie ma sobie nic do zarzucenia w kwestii złodziejskiej reprywatyzacji, a tylko złe pisiory się jej czepiają. Cyrk z Fransem Timmermansem tylko ją upewnił w przekonaniu, że trzeba iść w zaparte, choćby się waliło i paliło. Oznacza to, że obsesja Timmermansa nie osłabnie, podobnie jak bezczelność Gronkiewicz-Waltz. Tylko to, że Michnik i Cimoszewicz będą jeszcze bardziej zrzędzić nie ma większego znaczenia, co najwyżej będzie jeszcze śmieszniej niż dotychczas.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/340536-gronkiewicz-waltz-timmermans-michnik-i-cimoszewicz-w-warszawie-czyli-nieszczescia-chodza-czworkami