Mecenas Stefan Hambura podjął głodówkę w warszawskim Domu Polonii. Rzadko się zdarza, żeby adwokat zdecydował się na taką formę protestu. To już desperacja. Pchnęło go do tego wieloletnie lekceważenie problemu mniejszości polskiej w Niemczech, która stała się podwójną ofiarą: najpierw III Rzeszy, potem powojennych, kolejnych rządów w Berlinie i… w Warszawie.
Oto bowiem 72 lata po wojnie w Niemczech wciąż obowiązuje hitlerowskie rozporządzenie o likwidacji polskiej mniejszości w III Rzeszy. Dokument ów podpisany został pół roku po rozpoczęciu wojny, a dokładnie 27 lutego 1940 r., przez przewodniczącego Rady Ministrów na rzecz Obrony III Rzeszy, feldmarszałeka Hermanna Göringa, pełnomocnika generalnego administracji Rzeszy, ministra spraw wewnętrznych Wilhelma Fricka oraz ministera-szefa Kancelarii Rzeszy Hansa Heinricha Lammersa, a nakazywał rozwiązanie wszelkich stowarzyszeń polonijnych i konfiskatę ich mienia bez możliwości zgłaszania jakichkolwiek roszczeń odszkodowawczych. W rezultacie skonfiskowano cały majątek polskej mniejszości i wszystkich jej organizacji, a około 2 tys. polonijnych działaczy wywieziono do obozów koncentracyjnych.
Z moralnego punktu widzenia sprawa jest jasna. Można tylko zadać sobie pytanie, dlaczego państwo niemieckie do tej pory nie uchyliło tego rozporządzenia. (…) Nie ulega wątpliwości, że rozporządzenie z 1940r. o rozwiązaniu organizacji polskiej mniejszości w III Rzeszy i odebraniu ich majątków było krzywdzące i w żaden sposób nie przystaje do obowiązujących dzisiaj demokratycznych norm
—komentował kilka lat temu w jednej z naszych rozmów politolog, wieloletni ekspert Fundacji Bertelsmanna ds. Europy wschodniej, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej Cornelus Ochmann. A jednak „przystaje”… Rząd federalny od lat stosuje spychotechnikę; owszem, przyznaje, że zaniedbano polskie organizacje w RFN, że nie mają takich przywilejów, ani takiego wsparcia, w tym finansowego, jak mniejszość niemiecka w Polsce, ale równocześnie zastrzega się, że nie ma podstaw ku przywróceniu niemieckim Polakom statusu mniejszości, gdyż obecnie obowiązuje traktat dobrosąsiedzki z 1991r. A ten formalnie uwzględnia tylko istnienie mniejszości niemieckiej w Polsce.
Byłem przy podpisywaniu tego traktatu w Bonn. Już wtedy komentowałem, że zostały w nim zaprogramowane problemy, z którymi niemieccy Polacy borykają się do dziś. Podczas, gdy Niemcy w Polsce korzystają z rozlicznych przywilejów, nie obowiązuje ich nawet 5 proc. próg wyborczy i mają swych przedstawicieli w Sejmie, czerpią środki finansowe na swoją działalność zarówno z Polski jak i Niemiec, „obywatele Niemiec przyznający się do polskiego pochodzenia” muszą żebrać o każde euro i - co trzeba przyznać - od czasu do czasu niemieckie władze „rzucą” im coś dla poprawy nastroju.
Ale organizacje polskie w Niemczech nie chcą żebrać. Chcą tego, czego bezprawnie zostali pozbawieni podczas wojny. Prof. Jerzy Sułek, jeden z negocjatorów traktatu dobrosąsiedzkiego, który także reprezentował nasz kraj przy rozmowach czterech mocarstw koalicji antyhitlerowskiej oraz dwóch państw niemieckich, przyznał po latach:
W sprawach Niemców mieszkających w Polsce i Polaków w Niemczech rzeczywiście mocno wyszliśmy na przeciw stronie niemieckiej. (…) Przyjęliśmy, że działamy w imię wyższych interesów i zgodziliśmy się na kompromis. Zrezygnowaliśmy z dalszego podnoszenia kwestii statusu mniejszości w imię nadrzędnego interesu: ułatwienia rozmów o wejściu Polski do NATO i do struktur europejskich
—relacjonował w wywiadzie (Deutsche Welle). Był to ewidentny przejaw negocjacyjnej słabości. Polska strona zgodziła się także na umieszczenie dwujęzycznych tablic topograficznych na terenach zamieszkałych przez ludność niemieckiego pochodzenia. Nawiasem mówiąc, wyłączono wówczas z rozmów również kwestie restytucji dóbr kultury, w tym tysięcy dzieł sztuki zagrabionych przez Niemców podczas wojny. Prof. Sułek skwitował po ćwierćwieczu:
Panuje całkowita asymetria. W Polsce Niemcy cieszą się pełnią przywilejów mniejszościowych, są reprezentowani w samorządach i parlamencie, dostają wsparcie finansowe na działalność kulturalną, w tym na naukę niemieckiego jako języka ojczystego. (…) Należałoby zawrzeć dodatkowe porozumienie, na podstawie którego Niemcy zobowiązałyby się do zniesienia tych deficytów. Między innymi dlatego rząd Jaroslawa Kaczyńskiego 10 lat temu chciał renegocjacji traktatu i powracał do kwestii reparacji wojennych z Niemiec.
Mądry Polak po szkodzie… Po niemiecku to porzekadło brzmi bardziej uniwersalnie: „durch Schaden wird man klug” - przez szkodę do mądrości. Warto przy tym zaznaczyć, że renegocjacja traktatu jest zbędna. Wystarczy sporządzenie aneksu, jak to było w przypadku traktatów niemiecko-francuskich. Polskie organizacje zirytowane niemieckim „nein” i obojętnością władz w Warszawie postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i w 2009r., tuż przed wizytą kanclerz Angeli Merkel na Westerplatte z okazji wybuchu drugiej wojny światowej wystąpiły z wspólną inicjatywą: mecens Hambura wystosował w ich imieniu oficjalne pismo do władz Niemiec o przywrócenie im praw mniejszości.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Mecenas Stefan Hambura podjął głodówkę w warszawskim Domu Polonii. Rzadko się zdarza, żeby adwokat zdecydował się na taką formę protestu. To już desperacja. Pchnęło go do tego wieloletnie lekceważenie problemu mniejszości polskiej w Niemczech, która stała się podwójną ofiarą: najpierw III Rzeszy, potem powojennych, kolejnych rządów w Berlinie i… w Warszawie.
Oto bowiem 72 lata po wojnie w Niemczech wciąż obowiązuje hitlerowskie rozporządzenie o likwidacji polskiej mniejszości w III Rzeszy. Dokument ów podpisany został pół roku po rozpoczęciu wojny, a dokładnie 27 lutego 1940 r., przez przewodniczącego Rady Ministrów na rzecz Obrony III Rzeszy, feldmarszałeka Hermanna Göringa, pełnomocnika generalnego administracji Rzeszy, ministra spraw wewnętrznych Wilhelma Fricka oraz ministera-szefa Kancelarii Rzeszy Hansa Heinricha Lammersa, a nakazywał rozwiązanie wszelkich stowarzyszeń polonijnych i konfiskatę ich mienia bez możliwości zgłaszania jakichkolwiek roszczeń odszkodowawczych. W rezultacie skonfiskowano cały majątek polskej mniejszości i wszystkich jej organizacji, a około 2 tys. polonijnych działaczy wywieziono do obozów koncentracyjnych.
Z moralnego punktu widzenia sprawa jest jasna. Można tylko zadać sobie pytanie, dlaczego państwo niemieckie do tej pory nie uchyliło tego rozporządzenia. (…) Nie ulega wątpliwości, że rozporządzenie z 1940r. o rozwiązaniu organizacji polskiej mniejszości w III Rzeszy i odebraniu ich majątków było krzywdzące i w żaden sposób nie przystaje do obowiązujących dzisiaj demokratycznych norm
—komentował kilka lat temu w jednej z naszych rozmów politolog, wieloletni ekspert Fundacji Bertelsmanna ds. Europy wschodniej, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej Cornelus Ochmann. A jednak „przystaje”… Rząd federalny od lat stosuje spychotechnikę; owszem, przyznaje, że zaniedbano polskie organizacje w RFN, że nie mają takich przywilejów, ani takiego wsparcia, w tym finansowego, jak mniejszość niemiecka w Polsce, ale równocześnie zastrzega się, że nie ma podstaw ku przywróceniu niemieckim Polakom statusu mniejszości, gdyż obecnie obowiązuje traktat dobrosąsiedzki z 1991r. A ten formalnie uwzględnia tylko istnienie mniejszości niemieckiej w Polsce.
Byłem przy podpisywaniu tego traktatu w Bonn. Już wtedy komentowałem, że zostały w nim zaprogramowane problemy, z którymi niemieccy Polacy borykają się do dziś. Podczas, gdy Niemcy w Polsce korzystają z rozlicznych przywilejów, nie obowiązuje ich nawet 5 proc. próg wyborczy i mają swych przedstawicieli w Sejmie, czerpią środki finansowe na swoją działalność zarówno z Polski jak i Niemiec, „obywatele Niemiec przyznający się do polskiego pochodzenia” muszą żebrać o każde euro i - co trzeba przyznać - od czasu do czasu niemieckie władze „rzucą” im coś dla poprawy nastroju.
Ale organizacje polskie w Niemczech nie chcą żebrać. Chcą tego, czego bezprawnie zostali pozbawieni podczas wojny. Prof. Jerzy Sułek, jeden z negocjatorów traktatu dobrosąsiedzkiego, który także reprezentował nasz kraj przy rozmowach czterech mocarstw koalicji antyhitlerowskiej oraz dwóch państw niemieckich, przyznał po latach:
W sprawach Niemców mieszkających w Polsce i Polaków w Niemczech rzeczywiście mocno wyszliśmy na przeciw stronie niemieckiej. (…) Przyjęliśmy, że działamy w imię wyższych interesów i zgodziliśmy się na kompromis. Zrezygnowaliśmy z dalszego podnoszenia kwestii statusu mniejszości w imię nadrzędnego interesu: ułatwienia rozmów o wejściu Polski do NATO i do struktur europejskich
—relacjonował w wywiadzie (Deutsche Welle). Był to ewidentny przejaw negocjacyjnej słabości. Polska strona zgodziła się także na umieszczenie dwujęzycznych tablic topograficznych na terenach zamieszkałych przez ludność niemieckiego pochodzenia. Nawiasem mówiąc, wyłączono wówczas z rozmów również kwestie restytucji dóbr kultury, w tym tysięcy dzieł sztuki zagrabionych przez Niemców podczas wojny. Prof. Sułek skwitował po ćwierćwieczu:
Panuje całkowita asymetria. W Polsce Niemcy cieszą się pełnią przywilejów mniejszościowych, są reprezentowani w samorządach i parlamencie, dostają wsparcie finansowe na działalność kulturalną, w tym na naukę niemieckiego jako języka ojczystego. (…) Należałoby zawrzeć dodatkowe porozumienie, na podstawie którego Niemcy zobowiązałyby się do zniesienia tych deficytów. Między innymi dlatego rząd Jaroslawa Kaczyńskiego 10 lat temu chciał renegocjacji traktatu i powracał do kwestii reparacji wojennych z Niemiec.
Mądry Polak po szkodzie… Po niemiecku to porzekadło brzmi bardziej uniwersalnie: „durch Schaden wird man klug” - przez szkodę do mądrości. Warto przy tym zaznaczyć, że renegocjacja traktatu jest zbędna. Wystarczy sporządzenie aneksu, jak to było w przypadku traktatów niemiecko-francuskich. Polskie organizacje zirytowane niemieckim „nein” i obojętnością władz w Warszawie postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i w 2009r., tuż przed wizytą kanclerz Angeli Merkel na Westerplatte z okazji wybuchu drugiej wojny światowej wystąpiły z wspólną inicjatywą: mecens Hambura wystosował w ich imieniu oficjalne pismo do władz Niemiec o przywrócenie im praw mniejszości.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/340187-desperacki-protest-jak-dlugo-jeszcze-rzad-federalny-bedzie-kluczyl-w-sprawie-mniejszosci-polskiej-w-niemczech