Wykonany przez Jarosława Kaczyńskiego krok w tył w sprawie dwukadencyjności w wyborach na prezydentów, burmistrzów i wójtów zostanie odebrany jako oznaka słabości obozu władzy. Niezależnie od intencji i motywacji tej decyzji (o których za chwilę) najważniejsi politycy PiS zapowiedzieli przecież wcześniej próbę przeforsowania „twardej” wersji tej zmiany, czyli wprowadzenia jej już przy wyborach w 2019 roku. A jednak się wycofano, nawet bez próby powiedzenia: „sprawdzam” w Trybunale Konstytucyjnym.
WIĘCEJ: Jarosław Kaczyński: „Podtrzymujemy zasadę dwóch kadencji, ale będzie to odłożone”
Piszę o oznace słabości, bo tak odczytają ten ruch przeciwnicy rządu. Jeśli obóz rządowy jest zdeterminowany, to swoje pomysły i rozwiązania potrafi realizować mimo solidnych i ostrych sprzeciwów, pretensji i krytyki. Tym razem tej determinacji zabrakło, co będzie potraktowane jako odpuszczenie jednego z pól bitwy o, nazwijmy to w skrócie, realizację swojej wizji Polski. A przynajmniej o tempo wprowadzanych zmian.
Osobiście uważam, że to jednak decyzja dobra. O wątpliwościach wokół pomysłu tzw. „wstecznej” dwukadencyjności pisałem tuż po zgłoszeniu tego pomysłu i zdanie podtrzymuję. Chodzi bowiem o elementarną uczciwość reguł gry. Nawet jeśli rozgrywka odbyłaby się na pograniczu faulu (bo tak odbieram pomysł na dwukadencyjność realizowany już w 2019 roku) i nie byłaby jawnym złamaniem prawa, to jednak cała sprawa pachniała od początku chęcią, nazwijmy to delikatnie, zwiększenia szans wyborczych dla polityków PiS. Taki ruch mógłby też otworzyć trudną do okiełznania tendencję w zmianie prawa na potrzeby konkretnych ruchów, partii czy osób.
Wyobraźmy sobie bowiem, że za cztery, albo i osiem lat przychodzi do władzy partia, która postuluje na przykład czterokadencyjność w Sejmie, a projekt ustawy jest tak chytrze skonstruowany, by pozbyć się z parlamentu Jarosława Kaczyńskiego czy innych doświadczonych posłów PiS, ważnych dla tej partii i dla jej roli w Sejmie. Argumenty będą podobne - pojawią się postulaty, by przewietrzyć Sejm i wpuścić nowych i młodych polityków. Przyklaśniemy takiej zmianie wprowadzanej ad hoc? No właśnie. Nie mogę też znaleźć głosów krytyki decyzji prezesa PiS od tych z publicystów, którzy krytykowali kilka tygodni temu tych, co śmieli mieć wątpliwości. Ale może dajmy spokój złośliwościom.
Nie udawajmy jednak naiwnych; PiS nie wycofało się z projektu z powodu troski o przejrzystość zasad, choć miło, że przy argumentacji podaje się i taki przykład. Sam Jarosław Kaczyński mówił na poniedziałkowej konferencji prasowej, że nie ocenia tego kroku w tył „ani jako dobry, ani jako zły”. Były to raczej sugestie, że PiS zostało do tej zmiany planów jakoś tam zmuszone postawą prezydenta Andrzeja Dudy i Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli dodamy do tego duży dystans, jaki do pomysłu zgłosił Jarosław Gowin (i jego Polska Razem), a także sceptycyzm samorządowców z PiS (na przykład ze Związku Miast Polskich), to widzimy skalę ewentualnego sprzeciwu. Jeszcze jeden wątek to otwarte pytanie o efektywność (i rzeczywistą zmianę w samorządach) tego pomysłu. Do tego dochodzi chłodna kalkulacja partyjna, którą zasygnalizował w swoim wpisie na Twitterze wspomniany wicepremier Gowin.
Cała sprawa była też kolejnym (ustawa metropolitalna, zmiany w podatkach, wyliczać można całkiem długo) przykładem tematu, który narobił sporo zamieszania w debacie publicznej, zniechęcił do PiS całkiem sporą grupę osób, po czym… zniknął. To awantury do uniknięcia przy podstawowym kreśleniu strategii, choć oczywiście często tego typu gesty odbierane są również pozytywnie. Wszak jeśli politycy zgłaszają jakiś pomysł, sondują opinię publiczną, a później pod jej wpływem potrafią przyznać się do błędu i wycofać, to pokazują ludzką, mniej butną twarz. Tyle że tutaj trudno mówić o uderzeniu się we własne piersi. To raczej przyznanie, że nie wszystko możemy zrobić.
Rząd Beaty Szydło otworzył wielką liczbę frontów - trudno nie odnieść wrażenia, że poniedziałkowa decyzja kierownictwa PiS jest ukłonem wobec tych środowisk i osób, które apelowały: nie otwierajmy kolejnych, jeśli nie jest to absolutnie konieczne i szybkie do zakończenia. A Jarosław Kaczyński wysłał jasny sygnał: bój o samorządy trzeba wygrać ciężką harówką, jak przy kampanii Andrzeja Dudy, a nie drogą na skróty. To dobry ruch, jeśli chodzi o czystość reguł gry, nawet jeśli niekoniecznie takie były prawdziwe motywacje tej decyzji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/339878-krok-w-tyl-ws-dwukadencyjnosci-zostanie-odebrany-jako-oznaka-slabosci-pis-ale-to-ruch-dobry