Czyli chodzi o klasyczną kibicowską ustawkę, co w wypadku Schetyny nie dziwi, bowiem był prezesem klubu sportowego (koszykarskiego i piłkarskiego Śląska Wrocław) i na ustawkach oraz kibicowskim prężeniu muskułów naprawdę się zna. To prężenie muskułów przypomina też zachowania koreańskiego dyktatora Kim Dzong Una. Choć jego państwo to „bida z nędzą”, ale ma milionową armię, broń jądrową i robi prowokacyjne testy z rakietami balistycznymi. Najmłodszy Kim, podobnie jak jego dziadek i ojciec, sam nie wie dokąd zmierza, ale poprzez demonstracje siły czuje się ważny, zaś pół świata drży z niepewności, czy czegoś strasznego nie wywinie. Grzegorz Schetyna ma świadomość, że PiS będzie rządziło jeszcze co najmniej 2,5 roku, ale takimi imprezami jak „Marsz Wolności” chce przekonać Polaków, że właściwie władza leży na ulicy i w każdej chwili może ją przejąć. Czyli także Schetyna może w każdej chwili coś wywinąć i taki stan ma demobilizować oraz zastraszać zwolenników Prawa i Sprawiedliwości oraz działaczy tej partii. „Marsz Wolności” pełni także funkcje magiczne: ma przekonać zwolenników PO i jej okolice, że niemożliwe jest możliwe, czyli że można zastraszyć władzę i jej zwolenników tłumami oraz insynuacjami, że ulica jest nieprzewidywalna, a przez to groźna. Tak jak w wypadku Kim Dzong Una.
Grzegorz Schetyna zainwestował wiele w „Marsz Wolności” 6 maja 2017 r., i nie chodzi tylko o pieniądze, bo to dla niego kilka sprawdzianów jednocześnie: test przywództwa całej opozycji, test uwolnienia się od widma Donalda Tuska, test sprawności organizacyjnej, test możliwości dyktatorskiego zarządzania PO, test podporządkowania sobie opozycyjnych ośrodków wpływu na opinię publiczną, test podporządkowania sobie lewicowo-liberalnych celebrytów, test skali zinstrumentalizowania opozycyjnych autorytetów.
Dlatego zwykła uliczna impreza została rozdęta do rangi wydarzenia epokowego, historycznego i o sile wielkiego tajfunu. Schetyna musi sobie kilka rzeczy udowodnić, a cały aparat partyjny ma mu bez szemrania w tym pomóc. Stąd się bierze atmosfera histerii, nadzwyczajnej mobilizacji i oczekiwania czystek czy represji, gdyby jacyś partyjni towarzysze zawiedli. I ten klimat jest naprawdę niebezpieczny, bo ze zwyczajnej majówki czyni się wojnę. A na wojnie jak na wojnie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czyli chodzi o klasyczną kibicowską ustawkę, co w wypadku Schetyny nie dziwi, bowiem był prezesem klubu sportowego (koszykarskiego i piłkarskiego Śląska Wrocław) i na ustawkach oraz kibicowskim prężeniu muskułów naprawdę się zna. To prężenie muskułów przypomina też zachowania koreańskiego dyktatora Kim Dzong Una. Choć jego państwo to „bida z nędzą”, ale ma milionową armię, broń jądrową i robi prowokacyjne testy z rakietami balistycznymi. Najmłodszy Kim, podobnie jak jego dziadek i ojciec, sam nie wie dokąd zmierza, ale poprzez demonstracje siły czuje się ważny, zaś pół świata drży z niepewności, czy czegoś strasznego nie wywinie. Grzegorz Schetyna ma świadomość, że PiS będzie rządziło jeszcze co najmniej 2,5 roku, ale takimi imprezami jak „Marsz Wolności” chce przekonać Polaków, że właściwie władza leży na ulicy i w każdej chwili może ją przejąć. Czyli także Schetyna może w każdej chwili coś wywinąć i taki stan ma demobilizować oraz zastraszać zwolenników Prawa i Sprawiedliwości oraz działaczy tej partii. „Marsz Wolności” pełni także funkcje magiczne: ma przekonać zwolenników PO i jej okolice, że niemożliwe jest możliwe, czyli że można zastraszyć władzę i jej zwolenników tłumami oraz insynuacjami, że ulica jest nieprzewidywalna, a przez to groźna. Tak jak w wypadku Kim Dzong Una.
Grzegorz Schetyna zainwestował wiele w „Marsz Wolności” 6 maja 2017 r., i nie chodzi tylko o pieniądze, bo to dla niego kilka sprawdzianów jednocześnie: test przywództwa całej opozycji, test uwolnienia się od widma Donalda Tuska, test sprawności organizacyjnej, test możliwości dyktatorskiego zarządzania PO, test podporządkowania sobie opozycyjnych ośrodków wpływu na opinię publiczną, test podporządkowania sobie lewicowo-liberalnych celebrytów, test skali zinstrumentalizowania opozycyjnych autorytetów.
Dlatego zwykła uliczna impreza została rozdęta do rangi wydarzenia epokowego, historycznego i o sile wielkiego tajfunu. Schetyna musi sobie kilka rzeczy udowodnić, a cały aparat partyjny ma mu bez szemrania w tym pomóc. Stąd się bierze atmosfera histerii, nadzwyczajnej mobilizacji i oczekiwania czystek czy represji, gdyby jacyś partyjni towarzysze zawiedli. I ten klimat jest naprawdę niebezpieczny, bo ze zwyczajnej majówki czyni się wojnę. A na wojnie jak na wojnie.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/338570-schetyna-i-po-ze-zwyczajnej-majowki-zrobili-wojne-na-smierc-i-zycie-to-grozi-psychoza-albo-rozroba?strona=2