Dlaczego niektórzy politycy PiS dystansowali się od prezydenckiego pomysłu konstytucyjnego referendum? – pytali, także na tym portalu sprzyjający prawicy komentatorzy. Pojawiały się nawet nutki oburzenia. Spróbuję odpowiedzieć w kilka zdaniach.
Zacznijmy od tego, że Andrzej Duda istotnie rzucił 3 maja swój pomysł bez uzgadniania go z własnym obozem politycznym. To po prostu fakt. Miał do tego pełne prawo, zwłaszcza jeśli sam wiele razy miał poczucie stawiania go przed faktami dokonanymi. Więcej nawet, prezydent ma swój zakres uprawnień, z których powinien korzystać samodzielnie. Na tym polega podział władzy.
Ale taka decyzja ma swoje konsekwencje. Można dostrzec motywy partykularne, by nie rzec małostkowe, narzekania na niego. Zapewne wielu polityków PiS obawia się nadmiernej emancypacji wciąż popularnego prezydenta wobec lidera całego obozu. Możliwe, że niezadowolony jest z tego powodu sam Jarosław Kaczyński.
Ale są i zastrzeżenia bardziej uzasadnione. Jeśli politycy pytają ukradkiem o scenariusz organizacji referendum, o pytania, też mają do tego prawo. Pojawiły się nawet zastrzeżenia konstytucjonalistów, czy można w tej formie, referendum zwykłego, pytać Polaków o konstytucyjne rozwiązania. Bo temu w teorii służy inna procedura, kiedy to najpierw parlament zmienia konstytucję kwalifikowaną większością, a potem naród to ratyfikuje. Warto by to zawczasu sprawdzić.
Jest jednak pytanie jeszcze poważniejsze. O co prezydent chce spytać i w jakiej formie. Czy zamierza pokazać Polakom alternatywne rozwiązania, czy angażować się na rzecz konkretnych zmian. A jeśli tak to jakich.
Rzecz w tym, że PiS nie ma tej chwili klarownego programu takich zmian. Przykładowo, jego dawne projekty konstytucji przewidywały zwiększenie uprawnień prezydenta. Andrzej Duda zapewne byłby za tym nadal. Ale czy jest za tym Jarosław Kaczyński, który całkiem skutecznie rządzi państwem za pośrednictwem rządu mającego większość w parlamencie. Czy wzmocnienie głowy państwa, do której ma ograniczone zaufanie, jest dla niego wygodne, czy przeciwnie niewygodne?
Takie pytania można mnożyć. PiS obiecywał znaczne poszerzenie uprawnień społeczeństwa obywatelskiego, choćby częste pytanie obywateli o zdanie w referendum. Czy ten program jest nadal aktualny? Zwłaszcza od momentu, kiedy liderzy obozu wystąpili przeciw pomysłowi ratyfikowania w referendum reformy edukacji, za czym zebrano prawie milion podpisów. Tej postawy można by nawet bronić – likwidację gimnazjów obiecywano czytelnie w kampanii wyborczej, nie za bardzo też jest czas na ludowe glosowania. No ale może nie należało wcześniej tak mocno akcentować tej ustrojowej obietnicy. Ja entuzjastą referendów nie jestem. Ale pokazuję, jak trudno wskazać dziś pisowską agendę.
Jarosław Kaczyński ogłosił niedawno, że mamy postkomunistyczną konstytucję i prawicowi komentatorzy prześcigają się w podobnych deklaracjach. Ale owych „postkomunistycznych artykułów” w konstytucji specjalnie nie wskazują. To w ogromnej większości artykułów normalna ustawa typowa dla państwa liberalno-demokratycznego, w jednych miejscach lepsza, w innych gorsza. Jej wywrócenie czy trwanie ma dla programu „dobrej zmiany” obojętne znaczenie.
Owszem, parę punktów zmienić by można, choćby takich, które hamują zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Owszem można by wzmocnić zapisy aksjologiczne, choć deklaracje zerwania z PRL miały wagę w roku 1997, a nie dziś. Owszem przydałoby się, to może najistotniejsze, wzmocnić gwarancje suwerenności Polski. Nie zrobiono tego za PO, a były propozycje i nawet prace. Ale to wszystko razem jawi się jednak jako kosmetyka.
Dla Jarosława Kaczyńskiego, zaryzykuję takie twierdzenie, walka o konstytucję nie jest priorytetem. Owszem może i wystąpiłby chętnie w roli twórcy nowej RP, sprawa ma wymiar historyczny, ale jako doświadczony polityk nie przecenia roli symboli. Andrzej Duda wybrał ją na oręż.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dlaczego niektórzy politycy PiS dystansowali się od prezydenckiego pomysłu konstytucyjnego referendum? – pytali, także na tym portalu sprzyjający prawicy komentatorzy. Pojawiały się nawet nutki oburzenia. Spróbuję odpowiedzieć w kilka zdaniach.
Zacznijmy od tego, że Andrzej Duda istotnie rzucił 3 maja swój pomysł bez uzgadniania go z własnym obozem politycznym. To po prostu fakt. Miał do tego pełne prawo, zwłaszcza jeśli sam wiele razy miał poczucie stawiania go przed faktami dokonanymi. Więcej nawet, prezydent ma swój zakres uprawnień, z których powinien korzystać samodzielnie. Na tym polega podział władzy.
Ale taka decyzja ma swoje konsekwencje. Można dostrzec motywy partykularne, by nie rzec małostkowe, narzekania na niego. Zapewne wielu polityków PiS obawia się nadmiernej emancypacji wciąż popularnego prezydenta wobec lidera całego obozu. Możliwe, że niezadowolony jest z tego powodu sam Jarosław Kaczyński.
Ale są i zastrzeżenia bardziej uzasadnione. Jeśli politycy pytają ukradkiem o scenariusz organizacji referendum, o pytania, też mają do tego prawo. Pojawiły się nawet zastrzeżenia konstytucjonalistów, czy można w tej formie, referendum zwykłego, pytać Polaków o konstytucyjne rozwiązania. Bo temu w teorii służy inna procedura, kiedy to najpierw parlament zmienia konstytucję kwalifikowaną większością, a potem naród to ratyfikuje. Warto by to zawczasu sprawdzić.
Jest jednak pytanie jeszcze poważniejsze. O co prezydent chce spytać i w jakiej formie. Czy zamierza pokazać Polakom alternatywne rozwiązania, czy angażować się na rzecz konkretnych zmian. A jeśli tak to jakich.
Rzecz w tym, że PiS nie ma tej chwili klarownego programu takich zmian. Przykładowo, jego dawne projekty konstytucji przewidywały zwiększenie uprawnień prezydenta. Andrzej Duda zapewne byłby za tym nadal. Ale czy jest za tym Jarosław Kaczyński, który całkiem skutecznie rządzi państwem za pośrednictwem rządu mającego większość w parlamencie. Czy wzmocnienie głowy państwa, do której ma ograniczone zaufanie, jest dla niego wygodne, czy przeciwnie niewygodne?
Takie pytania można mnożyć. PiS obiecywał znaczne poszerzenie uprawnień społeczeństwa obywatelskiego, choćby częste pytanie obywateli o zdanie w referendum. Czy ten program jest nadal aktualny? Zwłaszcza od momentu, kiedy liderzy obozu wystąpili przeciw pomysłowi ratyfikowania w referendum reformy edukacji, za czym zebrano prawie milion podpisów. Tej postawy można by nawet bronić – likwidację gimnazjów obiecywano czytelnie w kampanii wyborczej, nie za bardzo też jest czas na ludowe glosowania. No ale może nie należało wcześniej tak mocno akcentować tej ustrojowej obietnicy. Ja entuzjastą referendów nie jestem. Ale pokazuję, jak trudno wskazać dziś pisowską agendę.
Jarosław Kaczyński ogłosił niedawno, że mamy postkomunistyczną konstytucję i prawicowi komentatorzy prześcigają się w podobnych deklaracjach. Ale owych „postkomunistycznych artykułów” w konstytucji specjalnie nie wskazują. To w ogromnej większości artykułów normalna ustawa typowa dla państwa liberalno-demokratycznego, w jednych miejscach lepsza, w innych gorsza. Jej wywrócenie czy trwanie ma dla programu „dobrej zmiany” obojętne znaczenie.
Owszem, parę punktów zmienić by można, choćby takich, które hamują zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Owszem można by wzmocnić zapisy aksjologiczne, choć deklaracje zerwania z PRL miały wagę w roku 1997, a nie dziś. Owszem przydałoby się, to może najistotniejsze, wzmocnić gwarancje suwerenności Polski. Nie zrobiono tego za PO, a były propozycje i nawet prace. Ale to wszystko razem jawi się jednak jako kosmetyka.
Dla Jarosława Kaczyńskiego, zaryzykuję takie twierdzenie, walka o konstytucję nie jest priorytetem. Owszem może i wystąpiłby chętnie w roli twórcy nowej RP, sprawa ma wymiar historyczny, ale jako doświadczony polityk nie przecenia roli symboli. Andrzej Duda wybrał ją na oręż.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/338540-prezydent-zacheca-do-nowego-otwarcia-ma-prawo-ale-oboz-rzadowy-ma-z-kolei-prawo-do-watpliwosci