Nie ma chyba nic bardziej zakłamanego w propagandzie środowisk liberalnej lewicy od upartego narzucania fałszywej symetrii między dzisiejszym obozem rządowym i jego zwolennikami a totalitarnymi ideologiami z przeszłości. W zależności od potrzeby współczesna prawica to albo bolszewicy albo faszyści. Na tym tle antypisowcy zyskują zaszczytny splendor „obrońców demokracji”, dzięki któremu część z nich (ta bardziej wiekowa) może zapewne zmazać swoje grzeszki z przeszłości.
Daleki jestem od tego, aby przypisywać dzieciom i wnukom odpowiedzialność za czyny ich rodziców czy dziadków. Każdy przecież żyje na własny rachunek. Trudno mi jednak zaakceptować sytuację, w której oczywista i po ludzku zrozumiała solidarność rodzinna prowadzi do relatywizacji lub zanegowania zła z przeszłości. Są przecież wśród dzieci i wnuków dawnych komunistów ludzie, którzy – nie rezygnując z lojalności wobec najbliższych – potrafią odróżnić ją od usprawiedliwiania czynów niegodziwych. Są jednak i tacy – nie podejmuję się wskazać, która grupa jest większa – u których komunistyczna przeszłość ich rodziny determinuje ocenę dnia dzisiejszego, prowadzi do histerii i wypierania faktów. Ta postawa powoduje nie tylko pogłębianie dawnych podziałów i szerzenie kłamstwa, ale także zmierza do odgrywania się na tych, którzy – wbrew dobremu samopoczuciu byłych komunistów – nie pozwalają na zniekształcanie historii.
Oczywiście nie ma co tutaj liczyć na jakąkolwiek konsekwencję ze strony antypisowców. Przypomnę, że w Niemczech Zachodnich na przełomie lat 60. i 70. odcinanie się od nazistowskiej przeszłości rodziców należało do moralnego obowiązku działaczy lewicy. Dziś wielu aktywistów lewicy wpada w amok, gdy ktokolwiek próbuje im przypomnieć, że w Polsce problem ten dotyczy przeszłości komunistycznej. Stąd walka w obronie tej przeszłości przy jednoczesnym zarzucaniu prawicy rzekomych totalitarnych skłonności.
Bardzo ważne były w tym kontekście uwagi Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby zamieszczone na naszym portalu. Wywołał je niezawodny Jacek Żakowski, który próbuje dopatrywać się analogii znacznie głębiej niż dotąd. Pisze on bowiem o możliwości stygmatyzowania dzieci zwolenników prawicy. Pisze i tym samym propaguje taką myśl. Nie chodzi tu tylko o sprowadzenie walki politycznej do poziomu trudnego do opanowania (gdy w grę wchodzą dzieci, spór nabiera osobistego i gwałtownego charakteru), lecz także o to, aby zastosować tę fałszywą symetrię w jak najszerszym zakresie. Bo jeśli przyjmiemy, że należy się wstydzić prawicowych poglądów rodziców, to tym samym zrównujemy je ze wstydem za komunistycznych przodków. Czyli komunizm (względnie nazizm) i prawica to – w opinii Żakowskiego i jemu podobnych – jedno i to samo.
Żakowski spodziewa się, że upragniona przez niego całkowita eliminacja prawicy z życia publicznego może się w najbliższym czasie nie powieść. Dlatego stara się reprodukować spór w kolejnym pokoleniu. Ujawniony tym samym poziom ideologicznego zacietrzewienia, oszołomstwa wręcz, potwierdza tylko, że Żakowski jest jednym z największych fanatyków antypisowskiej sekty. On dziś żyje z tej wojny i – kto wie – może mu się to kiedyś osobiście opłaci. W przeciwieństwie do rozdartego konfliktem społeczeństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/338132-uchronmy-komunistow-przed-potepieniem-czyli-wojna-biograficzna-jacka-zakowskiego