Nie mam problemu, żeby się utrzymać, nie muszę wybierać, czy kupić sobie jedzenie, czy lekarstwa. Ale politycznie bardzo źle mi się żyje. Jeżeli za dwa i pół roku PiS wygra wybory, to naprawdę nie będzie tu jak żyć. (…) Czy 500 zł jest warte tego, że nie ma Trybunału Konstytucyjnego? Że zaraz sędziowie będą musieli ogłaszać wyroki w zgodzie z linią partyjną? Że telewizja publiczna jest całkowicie zawłaszczona?
— pyta histerycznie Tadeusz Śliwa, reżyser „Ucha prezesa”. Wywiad Agnieszki Kublik w majówkowym wydaniu „Gazety Wyborczej” wiele uświadamia, m.in. to, że „Ucho prezesa” nie jest niszową produkcją, która nieoczekiwanie stała się hitem, choć właśnie tak próbowano ją przedstawiać. To przemyślane, konsekwentne i profesjonalne działanie, do którego realizacji zatrudniony został profesjonalny reżyser, zajmujący się dotąd produkcją reklam. Dlaczego wszedł w kabaret polityczny?
Agnieszka Kublik nie kryje nadziei związanej z „Uchem prezesa”. Mówi, że „PiS może naprawdę stracić trochę głosów w wyborach przez „Ucho”, a przynajmniej tak - jak twierdzi dziennikarka „Wyborczej” - „spekulują na Nowogrodzkiej”.
To jest tylko nasza interpretacja tego, co się dzieje. Choć Robert Górski ma jakiś pakt z diabłem, bo to, co on napisze w scenariuszu, później się wydarza
— mówi Tadeusz Śliwa.
Przyznaje, że praca nie jest łatwa, ponieważ na każdy odcinek ekipa ma zaledwie jeden dzień zdjęciowy. Cieszą go jednak wyniki oglądalności, sięgające średnio 5,5 mln osób na każdy odcinek.
Niesamowita jest ta popularność. Tego się nie spodziewaliśmy. Ale jak się w reklamę „Ucha” zaangażował cały aparat państwowy, to może nic dziwnego? Przecież po pierwszych czterech odcinkach i prezes Kaczyński, i senator Bielan, i przewodniczący Czarnecki się wypowiadali. Na konferencji premier Szydło, kiedy ujawniono wizerunki protestujących pod Sejmem, jakiś dziennikarz zagadał: „Dobra, a oglądacie Ucho Prezesa ?”. Powiedziałem wtedy: „Kurczę, to jakieś wariactwo”
— śmieje się Śliwa. Rzeczywiście, trzeba przyznać że popularność „Ucha” była od początku mocno podbijana. Jednym z elementów było pytanie o program polityków, choćby na konferencjach prasowych. Reżyser zarzeka się jednak, że nie miał planu, by z serialu stworzyć byt posiadający „moc polityczną”.
Plan był taki, żeby zrobić dobrej jakości serial satyryczny, który będzie bawił ludzi żartami, nie będzie chamski, będzie miał swój poziom i klasę
— twierdzi reżyser. Czy ma klasę? Zdania są mocno podzielone. Opozycja pojawiła się dopiero w 13. Odcinku, na co zwraca uwagę sama Agnieszka Kublik.
Jak Tadeusz Śliwa trafił z reklamy do serialu politycznego? Zaprosił go Mikołaj Cieślak, serialowy Mariusz. Mówi, że pociągała go wolność artystyczna, to że nikt nie wtrąca się w treść. Pierwsze odcinki próbowali sprzedać do telewizji, ale wszystkie bały się formatu. Dopiero oglądalność na YouTubie przekonała nadawców do zainteresowania się emisją. Ale było już za późno.
Priorytetem dla nas było, że mamy być za darmo
— mówi Śliwa. Pojawia się pytanie o finansowanie produkcji, która z pewnością tania nie jest. Zarabianie pieniędzy na reklamach YouTuba to przecież w skali takich potrzeb produkcyjnych mrzonka.
Reżyser „Ucha prezesa” zdradza też swoje polityczne poglądy, choć twierdzi, że polityką się nie interesuje.
Polityka mnie przeraża. U nas w serialu mamy mechanizmy władzy przerysowane, ale w prawdziwym życiu jest, niestety, podobnie. Motywy, intencje te same. Nawet porządny człowiek, kiedy wejdzie do polityki, uwikła się w tyle mechanizmów, że nie może podejmować autonomicznych decyzji. Ba, uczciwych decyzji. Nigdy nie głosowałem na PiS, więc teraz bardzo się martwię o Polskę
— wyznaje „Wyborczej”, choć zarzeka się jednocześnie, że nie ma powodów do narzekania na własne życie.
Nie mam problemu, żeby się utrzymać, nie muszę wybierać, czy kupić sobie jedzenie, czy lekarstwa. Ale nie lubię, jak ktoś za mnie decyduje, cały czas używając argumentu, że suweren wybrał, i w ten sposób usprawiedliwia wszystkie swoje błędy. Więc politycznie bardzo źle mi się żyje. Jeżeli za dwa i pół roku PiS wygra wybory, to naprawdę nie będzie tu jak żyć
— mówi, dziwiąc się Polakom, którzy nie protestują.
Ale czy 500 zł jest warte tego, że nie ma Trybunału Konstytucyjnego? Że zaraz sędziowie będą musieli ogłaszać wyroki w zgodzie z linią partyjną? Że telewizja publiczna jest całkowicie zawłaszczona? Mówię uczciwie, że mnie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania, bo ja nie liczę na to 500 zł. Jakbym nie miał, to może byłbym bardziej wiarygodny
— piekli się Śliwa. Irytuje go, że skoro 500+ już działa, to „teraz zacznie się licytacja, kto da więcej”.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nie mam problemu, żeby się utrzymać, nie muszę wybierać, czy kupić sobie jedzenie, czy lekarstwa. Ale politycznie bardzo źle mi się żyje. Jeżeli za dwa i pół roku PiS wygra wybory, to naprawdę nie będzie tu jak żyć. (…) Czy 500 zł jest warte tego, że nie ma Trybunału Konstytucyjnego? Że zaraz sędziowie będą musieli ogłaszać wyroki w zgodzie z linią partyjną? Że telewizja publiczna jest całkowicie zawłaszczona?
— pyta histerycznie Tadeusz Śliwa, reżyser „Ucha prezesa”. Wywiad Agnieszki Kublik w majówkowym wydaniu „Gazety Wyborczej” wiele uświadamia, m.in. to, że „Ucho prezesa” nie jest niszową produkcją, która nieoczekiwanie stała się hitem, choć właśnie tak próbowano ją przedstawiać. To przemyślane, konsekwentne i profesjonalne działanie, do którego realizacji zatrudniony został profesjonalny reżyser, zajmujący się dotąd produkcją reklam. Dlaczego wszedł w kabaret polityczny?
Agnieszka Kublik nie kryje nadziei związanej z „Uchem prezesa”. Mówi, że „PiS może naprawdę stracić trochę głosów w wyborach przez „Ucho”, a przynajmniej tak - jak twierdzi dziennikarka „Wyborczej” - „spekulują na Nowogrodzkiej”.
To jest tylko nasza interpretacja tego, co się dzieje. Choć Robert Górski ma jakiś pakt z diabłem, bo to, co on napisze w scenariuszu, później się wydarza
— mówi Tadeusz Śliwa.
Przyznaje, że praca nie jest łatwa, ponieważ na każdy odcinek ekipa ma zaledwie jeden dzień zdjęciowy. Cieszą go jednak wyniki oglądalności, sięgające średnio 5,5 mln osób na każdy odcinek.
Niesamowita jest ta popularność. Tego się nie spodziewaliśmy. Ale jak się w reklamę „Ucha” zaangażował cały aparat państwowy, to może nic dziwnego? Przecież po pierwszych czterech odcinkach i prezes Kaczyński, i senator Bielan, i przewodniczący Czarnecki się wypowiadali. Na konferencji premier Szydło, kiedy ujawniono wizerunki protestujących pod Sejmem, jakiś dziennikarz zagadał: „Dobra, a oglądacie Ucho Prezesa ?”. Powiedziałem wtedy: „Kurczę, to jakieś wariactwo”
— śmieje się Śliwa. Rzeczywiście, trzeba przyznać że popularność „Ucha” była od początku mocno podbijana. Jednym z elementów było pytanie o program polityków, choćby na konferencjach prasowych. Reżyser zarzeka się jednak, że nie miał planu, by z serialu stworzyć byt posiadający „moc polityczną”.
Plan był taki, żeby zrobić dobrej jakości serial satyryczny, który będzie bawił ludzi żartami, nie będzie chamski, będzie miał swój poziom i klasę
— twierdzi reżyser. Czy ma klasę? Zdania są mocno podzielone. Opozycja pojawiła się dopiero w 13. Odcinku, na co zwraca uwagę sama Agnieszka Kublik.
Jak Tadeusz Śliwa trafił z reklamy do serialu politycznego? Zaprosił go Mikołaj Cieślak, serialowy Mariusz. Mówi, że pociągała go wolność artystyczna, to że nikt nie wtrąca się w treść. Pierwsze odcinki próbowali sprzedać do telewizji, ale wszystkie bały się formatu. Dopiero oglądalność na YouTubie przekonała nadawców do zainteresowania się emisją. Ale było już za późno.
Priorytetem dla nas było, że mamy być za darmo
— mówi Śliwa. Pojawia się pytanie o finansowanie produkcji, która z pewnością tania nie jest. Zarabianie pieniędzy na reklamach YouTuba to przecież w skali takich potrzeb produkcyjnych mrzonka.
Reżyser „Ucha prezesa” zdradza też swoje polityczne poglądy, choć twierdzi, że polityką się nie interesuje.
Polityka mnie przeraża. U nas w serialu mamy mechanizmy władzy przerysowane, ale w prawdziwym życiu jest, niestety, podobnie. Motywy, intencje te same. Nawet porządny człowiek, kiedy wejdzie do polityki, uwikła się w tyle mechanizmów, że nie może podejmować autonomicznych decyzji. Ba, uczciwych decyzji. Nigdy nie głosowałem na PiS, więc teraz bardzo się martwię o Polskę
— wyznaje „Wyborczej”, choć zarzeka się jednocześnie, że nie ma powodów do narzekania na własne życie.
Nie mam problemu, żeby się utrzymać, nie muszę wybierać, czy kupić sobie jedzenie, czy lekarstwa. Ale nie lubię, jak ktoś za mnie decyduje, cały czas używając argumentu, że suweren wybrał, i w ten sposób usprawiedliwia wszystkie swoje błędy. Więc politycznie bardzo źle mi się żyje. Jeżeli za dwa i pół roku PiS wygra wybory, to naprawdę nie będzie tu jak żyć
— mówi, dziwiąc się Polakom, którzy nie protestują.
Ale czy 500 zł jest warte tego, że nie ma Trybunału Konstytucyjnego? Że zaraz sędziowie będą musieli ogłaszać wyroki w zgodzie z linią partyjną? Że telewizja publiczna jest całkowicie zawłaszczona? Mówię uczciwie, że mnie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania, bo ja nie liczę na to 500 zł. Jakbym nie miał, to może byłbym bardziej wiarygodny
— piekli się Śliwa. Irytuje go, że skoro 500+ już działa, to „teraz zacznie się licytacja, kto da więcej”.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/337870-i-wszystko-jasne-rezyser-ucha-prezesa-histerycznie-zali-sie-wyborczej-jezeli-za-25-roku-pis-wygra-wybory-to-naprawde-nie-bedzie-tu-jak-zyc?strona=1