wPolityce.pl: W ostatnich kilkunastu dniach Tomasz Sakiewicz i publicyści z jego medialnego imperium zaatakowali prezydenta Andrzeja Dudę, premier Beatę Szydło, prezesa TVP Jacka Kurskiego, redaktora naczelnego „Do Rzeczy” Pawła Lisickiego, braci Karnowskich i inne osoby, które poparły decyzje Jarosława Kaczyńskiego porządkujące tzw. „sprawę Misiewicza”. Jak to się czyta w Prawie i Sprawiedliwości? O co tu chodzi?
ZNACZĄCY I DOBRZE ZORIENTOWANY POLITYK PRAWA I SPRAWIEDLIWOŚCI, proszący o zachowanie anonimowości: To test.
To znaczy? Co jest testowane?
Jak daleko można się posunąć w ujawnianiu siły własnego środowiska politycznego. Jak bardzo otwarcie można kwestionować decyzje Jarosława Kaczyńskiego. Kto naprawdę decyduje o karierach i awansach, kto ma siłę karania, a kto już jej nie ma.
I jaki wynik?
Środowisko Tomasza Sakiewicza objawiło się jako zaskakująco silne, mające sprecyzowane plany polityczne, przywództwo, struktury. Przy sprawie Misiewicza zrobili coś co nikomu dotąd nie przychodziło do głowy: faktycznie zakwestionowali decyzję lidera. Było przecież tak: Kaczyński najpierw kilkakrotnie został publicznie postawiony w trudnej sytuacji przez konieczność publicznego napominania ministra Macierewicza w sprawie Misiewicza. Wtedy zarówno szef MON jak Sakiewicz postawili się po raz pierwszy. Prezes widział w karierze Misiewicza niestosowność, oni - wspaniały przykład służby sprawie. On uważał, że powinien się dokształcić, oni - że zasługuje na kilkadziesiąt tysięcy złotych pensji. A przypomnę, że my, zwykli posłowie, zarabiamy wielokrotnie mniej.
Ale w końcu prezes postawił na swoim.
Tak, za wysoką cenę. Został zmuszony do użycia bomby atomowej - komisji partyjnej w silnym składzie. Ta wydała zdecydowany werdykt. Misiewicz miał zniknąć.
I zniknął.
Tak? A jego rola w Telewizji Republika? Wciąż jest na okładkach tabloidów.
To prywatna firma.
Możliwe. Ale sygnał idzie jasny: ma powstać wrażenie, że naczelnik nie ma już mocy decydowania o karierach, o tym, że ktoś powinien zejść ze sceny. Prezes tę moc oczywiście ma, ale Tomasz Sakiewicz i Antoni Macierewicz uważają, że ich to nie dotyczy. Że gdy oni zechcą, to będzie inaczej niż chciałby naczelnik. Dla każdego w klubie to oczywiste, każdy tak to czyta. To oznacza powstanie autonomicznego ośrodka, mówiąc politologicznie, władzy i dyspozycji politycznej.
O co ta gra?
Powszechna opinia jest taka, że plan jest rozłożony na dwa etapy. Najpierw grupa Sakiewicza zamierza skłócić wszystkich ze wszystkimi, wypchnąć z obozu wszystkich, którzy opowiadają się za racjonalnością, spoglądaniem na sondaże, liczeniem się z rzeczywistością, docenianiem szerokiej koalicji jaką stało się PiS. W istocie to jest atak na wszystkich, którzy tworzą główny nurt obozu, którzy wiedzą, że to właśnie ta linia, nakreślona przez Kaczyńskiego, przyniosła władzę. I którzy widzą w prezesie niezastąpiony element spinający to wszystko razem.
Co ma stać się z tym nurtem?
Ma zostać zdezawuowany, ma stracić na znaczeniu na tyle, żeby nurt radykalny mógł zacząć dominować.
Ale taki skrajny, wyzbyty racjonalności PiS, szybko straci władzę!
To nie jest ich problem. Oni wiedzą, że prowadzą partię na rozbicie, ale liczą, że po rozbiciu to oni będą rządzili na prawicy. To już gra na nowe rozdanie.
Mówi pan o niedawnym tekście Piotra Lisiewicza, który w „Gazecie Polskiej” napisał: „Pora napisać to jasno - nikt, kto dziś angażuje się w osłabianie Antoniego Macierewicza nie ma szans na udział w przyszłej sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim. A każdy, kto robi to, zawierając taktyczne sojusze, z czasem będzie musiał zniknąć z obozu niepodległościowego. To wynika z owego upodmiotowienia „pisowskiego ludu”. Po prostu dynamika oddolnych procesów zachodzących w naszym obozie go z niego wypchnie. Stanie się niewygodny nawet dla własnych kolegów z powodu ciążącego na nim odium”. Po raz pierwszy padło hasło „sukcesji”.
Tak. To zostało w partii usłyszane. Podobnie jak seria wystąpień Sakiewicza w których dowodził, że to on, a nie Kaczyński, wygrał wybory. Ma powstać wrażenie, że centrum partii słabnie, że trzeba stawiać na kogoś innego, czyli na Sakiewicza, coraz śmielej prezentującego siebie jako coraz wyraźniejsza alternatywa. Bo w tym tekście jest o Macierewiczu, ale chodzi o Sakiewicza. On ma być w tej wizji sukcesorem. Jest młodszy, bardziej głodny władzy. Wydaje się zresztą, że jest też coraz bardziej zniecierpliwiony czekaniem na swoją kolej. Dlatego dodaje gazu. Atakuje, uderza na lewo i prawo, bije bez litości.
Prezes partii nie wydaje się tak na to patrzeć.
Tego nie wiemy. A czemu pozwala by Sakiewicz uderzał tak brutalnie w tych, którzy opowiadają się za jego linią? Nie wiem. To dla mnie trochę zagadka. Może na reakcję musimy poczekać.
Czy jest do wyobrażenia, że część partii pójdzie za Sakiewiczem?
Teraz nie. Ale niektórzy już się na niego orientują. To on realnie rozdaje medialny rozgłos, wsparcie Klubów, a nawet pracę i pieniądze, jak pokazał w sprawie Misiewicza. Zresztą, w tej sprawie pokazał też, że on nie każe ludziom się ograniczać, jeść łyżeczkami. Nie, on uważa, że każdy działacz PiS może zarabiać kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Powieka mu nie drgnęła. Na niektórych to niestety działa, bo Kaczyński bardzo pilnuje by nie kraść, by skromnie….
Wracając do tematu: plan ekipy Sakiewicza jest taki by teraz wywalczyć autonomię, a potem przejąć masę upadłościową po PiS albo dokonać rozłamu.
Teraz?
Nie, głupi nie są. Teraz się będą rozpychali, gromadzili środki i zasoby, a tuż przed wyborami uderzą. Jako PiS lub poza nim. Ale tak czy inaczej silniejsi niż kiedykolwiek, z dużymi szansami na przekroczenie progu, a może nawet więcej.
rozm. wu-ka
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/337714-to-juz-gra-na-nowe-rozdanie-na-rozbicie-ciekawa-analiza-o-co-chodzi-ekipie-sakiewicza