To naprawdę dziwne, że jakiś sondaż wykazał większe poparcie dla opozycji niż dla większości rządowej. Nawet jeśli zrealizował go ośrodek badawczy współkierowany przez osobę z tak wyraźnymi politycznymi sympatiami jak pan Paweł Ciacek.
Dziwne, bo przecież jeśli czytać, słuchać i oglądać uważnie media opozycyjne, polityków PO i Nowoczesnej, a także byty tak osobne jak Lech Wałęsa i tak emocjonalnie nakręcone jak Stefan Niesiołowski, to poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości nigdy przecież nie było większe niż dla opozycji. Przed wyborami, i to przez lata, sprzedawano opinii publicznej o „szklanym suficie poparcia”, którego Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie przebije. Ówczesna opozycja była traktowana jak „wataha do dorżnięcia”, niegodna szacunku, zasługująca na fizyczną, jak dinozaury, anihilację. A jeśli już miała być, to zamknięta w klatce, w którą od czasu do czasu kopano by postraszyć publiczność.
Potem były wybory. Wynik wiadomy. Ale niestety - nie uznany. Od pierwszego dnia prezydentury Andrzeja Dudy, od pierwszych godzin po zwycięstwie obozu Jarosława Kaczyńskiego, od pierwszych decyzji rządu Beaty Szydło dowodzono, że to rząd bez poparcia, właściwie przypadkowy, skazany na rychły upadek.
A skoro upaść nie chciał, to postanowiono mu pomóc. Próba siłowego przesilenia z połowy grudnia dziś przedstawiana jest jako zabawny happening, ale nie warto dać się zwieść tej bajeczce. Wściekli i nagrzani posłowie opozycji w Sejmie, wściekli esbecy na zewnątrz, porady jak zorganizować krwawy majdan w mediach - tak to wyglądało. Tylko dzięki zimnej krwi obozu rządzącego plan się nie udał.
Wtedy na chwilę wydawało się, że obecna opozycja zaakceptowała fakt, normalny w demokracji, że po ośmiu latach rządów stała się opozycją i poczeka do kolejnych wyborów. Kilka razy w tym tonie wypowiedział się także Grzegorz Schetyna. Ale niestety, złudne to były nadzieje. Seria dziwnych sondaży, częściowo kupionych w ordynarny sposób (to uwaga ogólna), całkowicie sprzecznych z wynikami renomowanych ośrodków, które nie wykazują zasadniczych zmian jest znakiem nowego pomysłu. Plan jest prosty: przykręcenie medialnej śruby, jeszcze większy atak na rządzących, rozchwianie koalicji, prowokacje. A potem, zobaczycie, żądanie wcześniejszych wyborów. Takie to głosy dochodzą dziś z obozu opozycyjnego. Na razie nieformalnie, ale za chwilę staną się sztandarowymi. Zresztą, o „przełomowych” sondażach, które mają się za chwilę ukazać, mówiono już tydzień temu. Powiedziałem o tym w ostatnim „Salonie Dziennikarskim” już w poprzednią sobotę. Można sprawdzić.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To naprawdę dziwne, że jakiś sondaż wykazał większe poparcie dla opozycji niż dla większości rządowej. Nawet jeśli zrealizował go ośrodek badawczy współkierowany przez osobę z tak wyraźnymi politycznymi sympatiami jak pan Paweł Ciacek.
Dziwne, bo przecież jeśli czytać, słuchać i oglądać uważnie media opozycyjne, polityków PO i Nowoczesnej, a także byty tak osobne jak Lech Wałęsa i tak emocjonalnie nakręcone jak Stefan Niesiołowski, to poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości nigdy przecież nie było większe niż dla opozycji. Przed wyborami, i to przez lata, sprzedawano opinii publicznej o „szklanym suficie poparcia”, którego Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie przebije. Ówczesna opozycja była traktowana jak „wataha do dorżnięcia”, niegodna szacunku, zasługująca na fizyczną, jak dinozaury, anihilację. A jeśli już miała być, to zamknięta w klatce, w którą od czasu do czasu kopano by postraszyć publiczność.
Potem były wybory. Wynik wiadomy. Ale niestety - nie uznany. Od pierwszego dnia prezydentury Andrzeja Dudy, od pierwszych godzin po zwycięstwie obozu Jarosława Kaczyńskiego, od pierwszych decyzji rządu Beaty Szydło dowodzono, że to rząd bez poparcia, właściwie przypadkowy, skazany na rychły upadek.
A skoro upaść nie chciał, to postanowiono mu pomóc. Próba siłowego przesilenia z połowy grudnia dziś przedstawiana jest jako zabawny happening, ale nie warto dać się zwieść tej bajeczce. Wściekli i nagrzani posłowie opozycji w Sejmie, wściekli esbecy na zewnątrz, porady jak zorganizować krwawy majdan w mediach - tak to wyglądało. Tylko dzięki zimnej krwi obozu rządzącego plan się nie udał.
Wtedy na chwilę wydawało się, że obecna opozycja zaakceptowała fakt, normalny w demokracji, że po ośmiu latach rządów stała się opozycją i poczeka do kolejnych wyborów. Kilka razy w tym tonie wypowiedział się także Grzegorz Schetyna. Ale niestety, złudne to były nadzieje. Seria dziwnych sondaży, częściowo kupionych w ordynarny sposób (to uwaga ogólna), całkowicie sprzecznych z wynikami renomowanych ośrodków, które nie wykazują zasadniczych zmian jest znakiem nowego pomysłu. Plan jest prosty: przykręcenie medialnej śruby, jeszcze większy atak na rządzących, rozchwianie koalicji, prowokacje. A potem, zobaczycie, żądanie wcześniejszych wyborów. Takie to głosy dochodzą dziś z obozu opozycyjnego. Na razie nieformalnie, ale za chwilę staną się sztandarowymi. Zresztą, o „przełomowych” sondażach, które mają się za chwilę ukazać, mówiono już tydzień temu. Powiedziałem o tym w ostatnim „Salonie Dziennikarskim” już w poprzednią sobotę. Można sprawdzić.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/337678-najwyrazniej-szykuja-kolejna-probe-przesilenia-skrecone-sondaze-sa-tylko-wstepem