Jeśli sprawy przyjmą zły obrót, „wielki człowiek” Tusk przeniesie problem własnej odpowiedzialności na poziom czystej polityki i zmobilizuje opozycję oraz ulicę.
Po co Donaldowi Tuskowi wielki cyrk z przyjazdem pociągiem na Dworzec Centralny w stolicy? I to w atmosferze powrotu marszałka Józefa Piłsudskiego z Magdeburga do Warszawy (10 listopada 1918 r.) czy przyjazdu Ignacego Paderewskiego z Gdańska do Poznania (26 grudnia 1918 r.). Oczywiście chodzi też o próżność i wielkie ego, bo narzucające się skojarzenia ze sławnymi przyjazdami są Tuskowi na rękę. Wbrew temu, co sam mówi, Donald Tusk lubi być traktowany jednocześnie jak brytyjski następca tronu i piłkarz Realu Madryt Cristiano Ronaldo. Nie o próżność i ego tu jednak przede wszystkim chodzi. Mniej ważny powód to chęć udowodnienia Grzegorzowi Schetynie, że jest tylko jeden „wielki” przywódca PO, a obecny przewodniczący partii może co najwyżej temu wielkiemu człowiekowi buty czyścić. Zrozumiała jest więc nieobecność Schetyny na dworcu. Podobnie jak zrozumiały jest ewidentny brak entuzjazmu przewodniczącego PO dla hołdów składanych Tuskowi na Dworcu Centralnym przez czołowych polityków jego własnej partii, m.in. Ewę Kopacz i Rafała Trzaskowskiego.
Donald Tusk nie zaniedba żadnej okazji, żeby Grzegorzowi Schetynie przypomnieć, iż gdyby tylko chciał, obecny szef PO byłby wciąż nikim. Tusk lubi takie gierki ze Schetyną, uwielbia wskazywać mu miejsce w drugim albo nawet trzecim szeregu. Lubi go upokarzać i „czołgać”, czego Schetyna nie znosi. Tym bardziej to wszystko Tusk lubi, że buduje na tym mit jedynego niepokonanego w polskiej polityce, ulokowanego na wyżynach niedostępnych dla Schetyny, Petru, Kosiniaka-Kamysza czy Kukiza. Mit jedynego, który byłby wciąż w stanie wygrać z Jarosławem Kaczyńskim. Co oznacza, że Donald Tusk liczył także na to, że jego dworcowe i uliczne występy zirytują prezesa PiS, a może nawet skłonią do jakichś wypowiedzi, które przewodniczący Rady Europejskiej mógłby później wykorzystać.
Najważniejsze w cyrku urządzonym 19 kwietnia 2017 r. przez Donalda Tuska są jednak sprawy jego bezpieczeństwa i przyszłości. Tusk dlatego kreuje się na kogoś rangi Paderewskiego czy Piłsudskiego, żeby poprawić na starcie swoją pozycję w związku z przewidywanymi kłopotami, a może wręcz zarzutami w sprawach katastrofy smoleńskiej, afery Amber Gold, sprzedaży Ciechu firmie Jana Kulczyka czy współpracy SKW z rosyjską FSB, w której 19 kwietnia został wezwany jako świadek. Takiemu „wielkiemu człowiekowi” nie stawia się banalnych zarzutów karnych, nie mówiąc już o ciąganiu po prokuraturach i sądach. „Wielki człowiek” jest ponad tym wszystkim. Donald Tusk już zaznaczył, że dopóki urzęduje w Brukseli, ma immunitet i tylko jego osobistej łaskawości prokuratura zawdzięcza, że zechciał się stawić jako świadek. Co nie znaczy, że w przyszłości z immunitetu nie skorzysta. We wspomnianych wcześniej sprawach chodzi jednak o odleglejszą przyszłość, gdyż różne ewentualne śledztwa będą się toczyć długo. I wtedy dopiero bardzo ważny będzie status „wielkiego człowieka”, nieuchwytnego i nietykalnego dla polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Tusk urządza cyrk na dworcu i ulicach Warszawy także dlatego, by sprawdzić, na ile i w jakiej skali mógłby zmobilizować nie tylko opozycję (od Platformy po KOD), ale przede wszystkim ulicę, by stanęła w razie potrzeby w jego obronie. Przeniesienie kwestii odpowiedzialności za różne decyzje, działania i zaniechania na poziom czystej polityki jest Tuskowi ewidentnie na rękę. Nie będzie to bowiem wtedy sprawa Tuska, lecz ogólnopolski problem polityczny, którym można grać, przede wszystkim na ulicy. Tusk jest próżny, ale przede wszystkim jest praktyczny: woli wiedzieć, na kogo i w jakiej formie mógłby liczyć, gdyby wpadł w prawdziwe kłopoty. Pełne upolitycznienie ewentualnej odpowiedzialności Tuska i ćwiczebne mobilizowanie ulicy jest więc działaniem wyjątkowo sprytnym i dalekowzrocznym z punktu widzenia bezpieczeństwa Donalda Tuska w przyszłości. A także dla samej jego przyszłości w polskiej polityce po 1 grudnia 2019 r., gdy kończy mu się kadencja przewodniczącego Rady Europejskiej.
Cyrk na Dworcu Centralnym i na ulicach stolicy to przede wszystkim działanie prewencyjne i swego rodzaju manewry. Tusk wie, czego może się obawiać, zna swoje słabe strony w sprawach, w których będzie świadkiem, a może też ewentualnie zasiąść na ławie oskarżonych. Jeśli te sprawy przyjmą zły obrót, wtedy Donald Tusk przeniesie problem własnej odpowiedzialności na poziom czystej polityki i zmobilizuje opozycję oraz ulicę. I będzie występował z pozycji nietykalnego „wielkiego człowieka”, jedynego Polaka, który zajmował najwyższe w najnowszej historii stanowisko w międzynarodowych instytucjach, niepokonanego w polskiej polityce od 2007 r. To wszystko oznacza, że po pierwszych manewrach Donalda Tuska (19 kwietnia 2017 r.) będą kolejne tego typu cyrki, żeby podtrzymać mit nietykalnego „wielkiego człowieka” aż do 1 grudnia 2019 r. i mobilizować zwolenników oraz ulicę. Za obserwowanym 19 kwietnia cyrkiem nie tyle stoją więc pycha, próżność i ego, co zwyczajny strach i zapobiegliwość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/336237-dlaczego-tusk-urzadzil-cyrk-na-dworcu-i-ulicach-warszawy-ze-strachu-i-zabezpieczajac-sobie-przyszlosc