Święta Wielkiej Nocy to czas dobrych wiadomości. To czas przemiany duchowej. To zwycięstwo życia nad śmiercią i budzenia się przyrody z zimowego snu. A więc i chwila, kiedy jakoś bardziej jednoczymy się z naturą i dostrzegamy ją wokół siebie.
Z tej okazji pozwalam sobie wspomnieć o kilku pozytywnych newsach, które przemknęły gdzieś w tle codziennej politycznej gonitwy. A które mają niebagatelne znaczenie dla życia wokół nas.
I tak - po pierwsze: w cieniu różnych przepychanek, bitew i potyczek o wymiar sprawiedliwości, wojsko i wotum nieufności - rząd znalazł czas na przyjęcie przygotowanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości ustawy o podwyższeniu kar za okrucieństwo wobec zwierząt. Ustawę zapowiadano od dawna, pisałam o niej już w wakacje:
Ale w końcu jest. No prawie. Musi jeszcze przejść przez Sejm i Senat. Ale mam nieśmiałą nadzieję, że tu nie będzie większych sprzeciwów. Chyba, że opozycja przypomni sobie o „totalnym” sprzeciwie. Ale to wyjątkowo źle wyglądałoby w mediach. A nawet jeśli - to głosów PiS - wystarczy.
Zgodnie z projektem, podwyższone zostaną maksymalne kary - z dwóch do trzech lat pozbawienia wolności - za zabijanie, uśmiercanie lub znęcanie się nad zwierzętami. A jeśli czyny te byłyby dokonywane „ze szczególnym okrucieństwem”, górna granica kary zostałaby zwiększona z trzech do pięciu lat.
W przypadku skazania za znęcanie się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem, sąd będzie zobligowany także do orzeczenia wobec sprawcy zakazów: posiadania zwierząt oraz wykonywania zawodów związanych z kontaktem ze zwierzętami. Uzupełniony miałby zostać Kodeks karny - jeżeli ktoś nie będzie przestrzegał zakazów orzeczonych na podstawie ustawy o ochronie zwierząt, będzie mógł zostać za to skazany na karę do trzech lat pozbawienia wolności.
Jesteśmy przekonani, że tego typu zmiana spowoduje, że mniej będziemy słyszeli wyroków w zawieszeniu bądź małych grzywien, które nie mają żadnego oddziaływania prewencyjnego. Wprost przeciwnie, niektórzy mówią, że prowokują do popełnienia kolejnego przestępstwa na zwierzęciu
-– uzasadniał projekt wiceminister Patryk Jaki. I trudno się z nim nie zgodzić.
Jest jeszcze jedno ważne i nowe rozwiązanie: w razie skazania za przestępstwo zabicia lub znęcania się nad zwierzęciem, sąd musiałby (obligatoryjnie) orzec wobec sprawcy nawiązkę na cel związany z ochroną zwierząt w wysokości od 1 tys. zł do nawet 100 tys. zł.
Robimy ukłon, jako polskie państwo, w kierunku organizacji pozarządowych
– zaznaczył wiceminister Jaki. Jak widać - jest tu gest pojednawczy wobec NGO-sów - z którymi parę miesięcy temu rząd poszedł na nie do końca zrozumiałą wojnę.
Co prawda widzę tu też niebezpieczeństwo - jako, że moja „wiedza operacyjna” , a interesuję się tym zagadnieniem od dawna, dowodzi iż nie wszystkie organizacje deklarujące pomoc dla zwierząt działają, tak jak to sobie wyobrażamy i jak to mają wypisane na szyldach, czy w regulaminach. A nadzór nad nimi jest praktycznie żaden. Warto więc weryfikować te podmioty, na konta których będą wpływały nawiązki. Ale sama idea jest słuszna. Bo wychowawcza rola grzywny może być o wiele bardziej skuteczna niż obecne „zawiasy”.
Myślę, że z uchwaleniem tej ustawy - kłopotu nie będzie. PiS-owi powinno zależeć, na zatarciu złego wrażenia po aferze z ustawą wycinkową. Więc nie będzie zwlekać. A opozycja mogłaby blokować proponowane rozwiązania najwyżej przez czystą złośliwość.I raczej bez wsparcia mediów.
Trudniej będzie z innym projektem. W Sejmowym Zespole Przyjaciół Zwierząt trwają bowiem ostatnie prace nad innym projektem - całościową ustawą o ochronie zwierząt.
To już prawdziwa ustawa - widmo. Była szykowana w poprzedniej kadencji, ale nie zdążono jej przyjąć przed wyborami. Wraca więc po półtora roku. I jeśli wierzyć zapowiedziom w wersji „maxi. Najbardziej sporne punkty - to zakaz hodowli zwierząt futerkowych, uboju rytualnego i zmiana statusu konia.
O okrucieństwie hodowli lisów, norek i innych czworonogów „na futra” - organizacje prozwierzęce rozpisują się od lat. Istnieje szereg raportów dokumentujących gehennę futrzaków, cierpiących katusze z powodu swojej pięknej okrywy włosowej. Ale są też inne przeciwwskazania. Takie fermy nie zawsze są pożądanym biznesem dla społeczności lokalnych. Z jednej strony dają pracę (prostą i niekoniecznie dobrze płatną) z drugiej jednak - niosą za sobą fetor, zanieczyszczenie środowiska szczątkami zwierząt, ryzyko epidemii etc. Są więc często zażarcie oprotestowywane.
Jednak dla właścicieli to intratny biznes. Dlatego branża, ilekroć pojawia się pomysł wprowadzenia takiego zakazu - zwiera szeregi i uruchamia lobbying. Czy tak będzie i tym razem? W piątkowym wydaniu Rzeczpospolitej już znalazłam relację z dużej debaty hodowców na temat „dobrodziejstw” tego przemysłu. Więc pewnie nie będzie łatwo.
Drugi punkt, o który może toczyć się ostra batalia, to całkowity zakaz uboju rytualnego - zniesiony dwa lata temu - decyzją Trybunału Konsytucyjnego pod przewodnictwem Andrzeja Rzeplińskiego. Wszyscy pamiętamy wielką debatę na temat tego okrutnego prawa, gdzie większość opinii społecznej była za wprowadzeniem zakazu, jednak zwyciężyły interesy wąskiej kasty rzeźników pod „przykrywką” źle pojętej poprawności i pseudotolerancji religijnej (pseudo -bo przecież nikt nie chciał uniemożliwić mniejszościom dostępu importowanego do koszernego mięsa).
Tak czy owak spór może rozgorzeć na nowo. Przypomnę jednak, że większość sejmowa już wtedy była przeciw ubojowi. W tym niemal cały PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele.
Pomysłodawcy ustawy mówią też o jeszcze jednym kotrowersyjnym rozwiązaniu. A mianowicie przyznaniu koniom statusu zwierząt towarzyszących, a nie gospodarczych. Wykluczyłoby to ostatecznie problem hodowli koni na mięso. Pozostałyby zwierzętami do sportu i rekreacji… W kraju, który kiedyś cieszył się kawaleryjską sławą - taki prezent - byłby jakąś sprawiedliwością dziejową. Ale oczywiście opór branży rolniczej będzie głośny.
Mam tylko nadzieję, że opozycji, która tak chętnie stawała w obronie stadnin konia arabskiego, teraz niezręcznie będzie protestować przeciw pomysłom poprawiającym sytuację jego nieco mniej szlachetnych kuzynów….
Inne rozwiązania nie powinny już budzić takich sporów. Całkowity zakaz trzymania psów na łańcuchu, czy zwiększony nadzór samorządów nad losem bezdomnych zwierząt oddawanych do schronisk - może rodzić co najwyżej organizacyjne wątpliwości. Podobnie jak nakaz kastracji i sterylizacji zwierząt w schroniskach.
Chciałbym, aby była to inicjatywa międzyklubowa. Jeżeli nie znajdziemy jednak aprobaty w innych klubach, włączymy to w prace sejmowe jako projekt klubu PiS i będziemy dalej szukać poparcia wśród innych posłów
– tłumaczył niedawno Krzysztof Czabański, który pilotuje ustawę.
Polityk nie ma złudzeń - wojna będzie .
Narażone są tutaj potężne interesy różnych grup. One przez swoich lobbystów będą wpływały na prace parlamentu
— przyznaje.
Ale nie brak mu determinacji.
Trzeba wydać wojnę frontalną w tej sprawie
— przekonuje. Oby okazał się skuteczniejszy niż przy ustawie o finansowaniu mediów. Na jedno wszakże może liczyć - poparcie ze strony Jarosława Kaczyńskiego, któremu los zwierząt, nie tylko kotów, zawsze leżał na sercu. (Może nie wszyscy zauważyli, ale w wwyiadzie dla Onetu, po awanturze brukselskiej, prezes PiS wyraźnie powiedział, że zablokował próby nowelizacji prawa łowieckiego, że ma krytyczny stosunek do polowań, i że w tej kadencji żadnych ułatwień w tym zakresie nie będzie.
Biorąc to wszystko pod uwagę - jest z czego się cieszyć. I można mieć nadzieję. A przecież Wielkanoc to czas nadziei.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/335839-moja-nadzieja-na-dobra-zmiane-pis-przypomnial-sobie-o-braciach-mniejszych-jedna-ustawa-juz-jest-druga-w-przygotowaniu