Kilka dni temu gardłowałem w programie „Warto rozmawiać” na temat tzw. „funduszy norweskich” oraz faktu, że prawem kaduka dysponuje nimi Fundacja Batorego, faworyzując przedsięwzięcia zamierzonej przez jej fundatora George’a Sorosa cywilizacyjnej zmiany wedle radykalnie lewicowych utopii. Ponieważ to rząd Norwegii (król Norwegii?) formalnie zdecydował kto będzie owe 150 milionów złotych w Polsce dzielił, pozwoliłem sobie na analogię, że w takim razie polski prezydent powinien dzielić w polskie pieniądze wydawane w Norwegii.
Nie przez wszystkich została ona jednak zrozumiana (zapewne wskutek moich ograniczeń ekspresji), nawet redaktor niniejszego portalu zamieścił tekst „Maciej Pawlicki o Funduszach Norweskich: polski prezydent powinien decydować przez jakiego dystrybutora są rozdzielane”.
Otóż nie, nie chodziło mi o pisane z szacunkiem „Fundusze Norweskie”, ani żadne „norweskie” pieniądze rozdzielane w Polsce. Chodziło mi o symetryczne „Fundusze Polskie”, o „polskie” pieniądze rozdzielane dla Norwegów w Norwegii. O to, że – w myśl tego standardu - to Prezydent Andrzej Duda powinien władczym gestem zdecydować jaka organizacja będzie je wśród Norwegów dzielić. Bowiem – jak przypomniał w tymże programie dr Tymoteusz Zych z Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris - owe „norweskie fundusze” nie są żadną – jak się powszechnie sądzi – darowizną Norwegii dla Polski. Są zwyczajną opłatą za dostęp do polskiego, unijnego rynku. Podobne opłaty wnoszą Szwajcaria i Liechtenstein, za to samo dobrodziejstwo możliwości robienia w Polsce i w Unii interesów. Jest to więc element wynegocjowanej, obopólnej, symetrycznej korzyści. Norwegowie niczego nam nie ofiarowują, ale za otrzymane dobro zwyczajnie płacą. Dzięki temu dostępowi gospodarka norweska, norweski biznes zarabia znaczne sumy, podejrzewam, że znacznie wyższe niż owe skromne 150 milionów złotych. Ale załóżmy optymistycznie, że kontrakt ten jest dobrze przez Polskę wynegocjowany, że Norwegia zyskuje na korzystaniu z polskiego rynku mniej więcej tyle samo, czyli także 150 milionów złotych. Zyskuje tyle od Polaków, można więc uznać, że to Fundusze Polskie.
Wobec tego – by zachować symetrię i równoprawność partnerów tej transakcji – polskie władze powinny mieć dokładnie te same uprawnienia wobec Norwegów, jakie mają władze norweskie wobec Polaków. Czy to jakaś herezja? Czy to nienormalne, że Polska chce być równie podmiotowa jak peryferyjna i nielicznie zamieszkała Norwegia? A może polski prezydent chciałby zaplanować Norwegom i finansować realizację wielkiej cywilizacyjnej zmianę ich stylu życia? Albo działania sprzeczne z ich konstytucją? Skoro rząd (król?) norweski – przy pomocy fundacji Sorosa – od lat robi to Polakom, chyba oczywiste, że teraz władze polskie mogą to samo robić Norwegom?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kilka dni temu gardłowałem w programie „Warto rozmawiać” na temat tzw. „funduszy norweskich” oraz faktu, że prawem kaduka dysponuje nimi Fundacja Batorego, faworyzując przedsięwzięcia zamierzonej przez jej fundatora George’a Sorosa cywilizacyjnej zmiany wedle radykalnie lewicowych utopii. Ponieważ to rząd Norwegii (król Norwegii?) formalnie zdecydował kto będzie owe 150 milionów złotych w Polsce dzielił, pozwoliłem sobie na analogię, że w takim razie polski prezydent powinien dzielić w polskie pieniądze wydawane w Norwegii.
Nie przez wszystkich została ona jednak zrozumiana (zapewne wskutek moich ograniczeń ekspresji), nawet redaktor niniejszego portalu zamieścił tekst „Maciej Pawlicki o Funduszach Norweskich: polski prezydent powinien decydować przez jakiego dystrybutora są rozdzielane”.
Otóż nie, nie chodziło mi o pisane z szacunkiem „Fundusze Norweskie”, ani żadne „norweskie” pieniądze rozdzielane w Polsce. Chodziło mi o symetryczne „Fundusze Polskie”, o „polskie” pieniądze rozdzielane dla Norwegów w Norwegii. O to, że – w myśl tego standardu - to Prezydent Andrzej Duda powinien władczym gestem zdecydować jaka organizacja będzie je wśród Norwegów dzielić. Bowiem – jak przypomniał w tymże programie dr Tymoteusz Zych z Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris - owe „norweskie fundusze” nie są żadną – jak się powszechnie sądzi – darowizną Norwegii dla Polski. Są zwyczajną opłatą za dostęp do polskiego, unijnego rynku. Podobne opłaty wnoszą Szwajcaria i Liechtenstein, za to samo dobrodziejstwo możliwości robienia w Polsce i w Unii interesów. Jest to więc element wynegocjowanej, obopólnej, symetrycznej korzyści. Norwegowie niczego nam nie ofiarowują, ale za otrzymane dobro zwyczajnie płacą. Dzięki temu dostępowi gospodarka norweska, norweski biznes zarabia znaczne sumy, podejrzewam, że znacznie wyższe niż owe skromne 150 milionów złotych. Ale załóżmy optymistycznie, że kontrakt ten jest dobrze przez Polskę wynegocjowany, że Norwegia zyskuje na korzystaniu z polskiego rynku mniej więcej tyle samo, czyli także 150 milionów złotych. Zyskuje tyle od Polaków, można więc uznać, że to Fundusze Polskie.
Wobec tego – by zachować symetrię i równoprawność partnerów tej transakcji – polskie władze powinny mieć dokładnie te same uprawnienia wobec Norwegów, jakie mają władze norweskie wobec Polaków. Czy to jakaś herezja? Czy to nienormalne, że Polska chce być równie podmiotowa jak peryferyjna i nielicznie zamieszkała Norwegia? A może polski prezydent chciałby zaplanować Norwegom i finansować realizację wielkiej cywilizacyjnej zmianę ich stylu życia? Albo działania sprzeczne z ich konstytucją? Skoro rząd (król?) norweski – przy pomocy fundacji Sorosa – od lat robi to Polakom, chyba oczywiste, że teraz władze polskie mogą to samo robić Norwegom?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/334218-polski-prezydent-podyktuje-norwegom-kto-rozdzieli-w-norwegii-polskie-fundusze