Powiedziałem do kamery, że strajk nauczycieli (zdaje się, że w dużej mierze nieudany) opiera się na fałszywym założeniu, jakoby reforma edukacji była jakimś chorobliwym wymysłem obecnej ekipy rządowej. To zaś jedno z najsensowniejszych przedsięwzięć PiS, przemyślane i spójne.
W dyskusji, w której „Gazeta Wyborcza” i TVN grają rolę rzeczników nauczycielskich interesów na równi z ZNP, kompletnie się te argumenty pomija. Tymczasem „dłuższa” podstawówka i „dłuższe” liceum mogą być placówkami zapewniającymi dzieciom a potem młodym ludziom więcej psychologicznej stabilizacji, lepiej wychowującymi i rozwijającymi w spokoju najróżniejsze zainteresowania. Na dokładkę liceum zostało w ostatnich latach zmienione w swoisty komplet przygotowawczy do matury i na studia. Jest szansa na przywrócenie mu ogólnokształcącego charakteru. Nie mówię już o sensowym postawieniu na zaniedbane szkolnictwo zawodowe.
Bronię więc reformy i z tego powodu nie mogę być za strajkiem. Na dokładkę taki protest nauczycieli powinien być ostatecznością. Wciąga bowiem, choćby pośrednio, w spór polityczny dzieci. A w szkole nie powinno być wiele miejsca na polityczny podział. Nauczyciel nie powinien się jawić ani samym dzieciom, ani ich rodzicom jako polityczny przeciwnik. A przecież do szkoły chodzą uczniowie z rodzin o najróżniejszych politycznych barwach.
Co powiedziawszy, zauważę jednak, że po stronie zwolenników obecnego rządu słyszę tony, z którymi nie mogę się zgodzić. W Internecie autorzy memów oklaskują wiceministra pracy Bartosza Marczuka, co charakterystyczne z bardziej liberalnej partii Gowina o tym, że strajkuje grupa o gigantycznych przywilejach.
Otóż informuję bojowników na kolejnym wewnętrznym froncie, gotowych wyklinać każdego, kto „przeszkadza rządowi”, że przez lata to PiS bronił tych przywilejów. Przed liberalnymi politykami, a w jeszcze większym stopniu przed dziś roztaczającą skrzydła nad belframi „Gazetą Wyborczą”.
PiS bronił niskiego nauczycielskiego pensum i małych szkół, które nastawione na zysk samorządy likwidowały, żeby na edukacji oszczędzać. I słusznie bronił. Dobra edukacja musi się opierać na nauczycielu nie przeładowanym obowiązkami, zadowolonym, aspirującym do klasy średniej, a nie proletaryzowanym i okładanym po głowie, co – rację ma lewicowiec Krzysztof Wołodźko – pozwalało się dowartościowywać typom o lumpenliberalnej świadomości.
Patrząc z tych pozycji, jak broniłem nauczycieli kiedyś, tak ich dzisiaj rozumiem. Bo bez rozbicia jaj nie ma omletu, ale ci którzy obawiają się o swoją przyszłość, mają do tego prawo. Będzie kilka lat zamieszania. Powstanie problem, co począć z ludźmi zatrudnionymi w gimnazjach, tymi którzy mają niezłe wykształcenie i wykonywali swój zawód jak najlepiej. W teorii i szczebli nauczania i godzin będzie mniej więcej tyle samo, ale układanie ich na nowo przyniesie niejeden stres i życiowe ryzyko. Nikt tego nie lubi.
Przy czym jednak klucz leży również w rękach samorządów, także w tych w rękach PO czy lokalnych ugrupowań, które na edukacji oszczędzały. Dobrych pedagogów można zatrzymać w systemie za cenę pomniejszania klas, czasem zaś nowego podziału szkolnych rejonów. Nic nie stoi na przeszkodzi aby w budynkach gimnazjów powstawały nowe podstawówki, a może i nowe licea. W niektórych miastach takie plany zostały przygotowane przez władze samorządowe, we współpracy z rządowymi kuratoriami.
To również zadanie dla tych kuratoriów. Władza rządowa zamiast się obrażać na uzasadnione lęki musi cierpliwie tłumaczyć, a kiedy trzeba koordynować, ułatwiać samorządowcom i dyrektorom szkół życie elastycznymi przepisami. To jest do zrobienia.
Byłem przez chwilę zwolennikiem odłożenia reformy na rok żeby ją lepiej przygotować. Wygrały argumenty polityczne – nie zaczyna się reformy w latach wyborczych – to w takim razie działajcie tak, żeby straty pogłębiać. Za parę lat nowy system może się okazać stabilny, logiczny i przyjazny zarówno uczniom jak dobrze pracującym nauczycielom . A o to przecież chodzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/333862-reforma-edukacji-ma-sens-ale-obrazanie-sie-na-nauczycieli-za-ich-leki-sensu-nie-ma