Na jubileuszowym szczycie w Rzymie nic ważnego nie zaszło, bo w UE dominują obecnie wegetacja i rozkład, a nie odwaga i dalekowzroczność.
W 60. rocznicę podpisania traktatów rzymskich Donald Tusk w swoim wystąpieniu zdobył się na kilka analogii między historią Unii Europejskiej a jego rodzinnego Gdańska. Przypomniał też siebie, rówieśnika traktatów rzymskich, jako świadka przemian. I jeszcze wypowiedział kilka banałów na temat znaczenia wspólnotowych zasad oraz potrzeby politycznej jedności. Gdyby porównać to, co o wizji Europy ma do powiedzenia Donald Tusk z tym, co już w 1950 r. proponował Jean Monnet, bo to on właściwie zarysował plan stworzenia Unii Europejskiej, potem upowszechniony i wzbogacony przez Roberta Schumana, a rozwijany przez Alcide de Gasperiego, Johana Beyena, Paula Henri’ego Spaaka czy Sicco Mansholta, mamy wrażenie jakiegoś wielkiego skarlenia. Unii Europejskiej swoje twarze dają obecnie takie postacie jak Donald Tusk, Jean-Claude Juncker czy Elżbieta „Ale Jaja” Bieńkowska. Symboliczna była scena ze spotkania (24 marca 2017 r.) przywódców państw członkowskich UE oraz unijnych urzędników z papieżem Franciszkiem. Podczas wystąpienia Franciszka wyraźnie znudzony przewodniczący Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker, prawie leżał na krześle walcząc z sennością. Powstaje nieodparte wrażenie, że obecnie o funkcjonowaniu i przyszłości UE decydują politycy kieszonkowego formatu, a nie wizjonerzy, wybitni intelektualiści, ludzie o nieposzlakowanej moralności.
Kilka lat po wojnie Europa miała liczne i głębokie rany, cierpiała niedostatek, obawiała się kolejnej wojny, ale miała prawdziwych i dalekowzrocznych liderów.
Nieprzypadkowo zdecydowana większość ówczesnych ojców założycieli to byli chrześcijańscy demokraci, czyli ludzie traktujący wartości bardzo serio, przejmujący się moralną odpowiedzialnością za przeszłość i przyszłość. Dziś w Europie ton nadają sybaryci i bawidamki, ludzie dużo o wartościach mówiący, ale żyjący wbrew tym wartościom. I to wręcz demonstracyjnie tak żyjący. Wydawałoby się, że w 60. rocznicę traktatów rzymskich i 66. rocznicę (18 kwietnia) traktatu paryskiego (ustanawiającego Europejską Wspólnotę Węgla i Stali), w obliczu wielkiego kryzysu europejskiej tożsamości i daleko posuniętego wypłukiwania europejskich wartości oraz wyrywania europejskich, czyli głównie chrześcijańskich korzeni, Unia Europejska powinna mieć jakiś wielki, odważny i dalekowzroczny plan. Zamiast tego mamy miałką deklarację, złożoną z kilkunastu banalnych ogólników. Równie banalnych jak tezy wystąpienia przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. Unia ma potencjał, jakiego nigdy nie miała, a jednocześnie nie ma żadnego nowego pomysłu na siebie, na wykorzystanie tego potencjału. I za to odpowiadają przede wszystkim unijni liderzy. W takich momentach dopiero widać, że dwaj najważniejsi urzędnicy UE, czyli Jean-Claude Juncker i Donald Tusk to nie liderzy, wizjonerzy i intelektualiści, lecz ludzi o mentalności przeciętnej rangi rentiera. Wypaleni i zadowalający się byle czym. Tyle tylko, że za te malutkie aspiracje i równie mikre możliwości opłacani tak, jakby byli gigantami.
Można twierdzić, że Juncker i Tusk nie są w stanie nic wielkiego zrobić, jeśli wśród przywódców państw dominują ludzie o wyjątkowo płaskich horyzontach. Ale na tym polega prawdziwe przywództwo, żeby mieć dobre, dalekowzroczne plany niezależnie od okoliczności. I wcale nie trzeba ich czerpać z własnych głów, bo mogłoby to być zadanie karkołomne, przynajmniej w wypadku Junckera i Tuska, nie wspominając o Bieńkowskiej. Trzeba czerpać pomysły z zewnątrz, bo jednak wciąż jest w Europie wielu ludzi utalentowanych, stawiających trafne diagnozy i mających dobre pomysły w kwestii przyszłości Unii Europejskiej. Tylko trzeba chcieć i umieć takich ludzi słuchać. Trzeba ich znaleźć i pozwolić im działać. A jak to wygląda w praktyce? Nie słyszałem, mimo że całkiem solidnie to sprawdzałem, żeby Tusk czy Juncker mieli jakieś trusty mózgów na swoim zapleczu. Żeby się spotykali z wybitnymi teoretykami czy zdolnymi praktykami, których wiedza i doświadczenie mogłyby zostać wykorzystane w takim reformowaniu UE, żeby to był skok jakościowy, a nie wegetacja. Nie ma dowodów obecności Tuska i Junckera na uniwersytetach, seminariach, dyskusjach eksperckich. Nie ma śladu, że czytają oni ważne prace teoretyczne czy zamawiają konkurujące z sobą opracowania zawierające plany reformowania UE. Nie ma cienia dowodu, że w ich biurach odbywają się burze mózgów z udziałem najwybitniejszych teoretyków i praktyków. Innymi słowy, nie ma najmniejszego dowodu na to, że najważniejsi urzędnicy, czyli przede wszystkim Tusk i Juncker, wykonują jakąkolwiek pracę intelektualną dla dobra Unii Europejskiej, dla jej dobrej przyszłości.
Zamiast wielkiego wysiłku intelektualnego, śmiałych planów, gorących debat i konkurujących idei, Jean-Claude Juncker i Donald Tusk, nie wspominając o Elżbiecie „Ale Jaja” Bieńkowskiej, wygodnie sobie żyją albo nic nie robiąc, albo odfajkowując rytualne spotkania z przywódcami i wysokimi przedstawicielami różnych państw, z czego kompletnie nic nie wynika. Zadowoleni z siebie sybaryci rozkoszują się życiem, korzystając z przywilejów najwyższych kręgów unijnej klasy próżniaczej. Dokumenty przygotowywane przez nich na posiedzenia Rady Europejskiej czy Rady Unii Europejskiej wskazują na to, że wszystko jest robione w ostatniej chwili, byle jak, żeby tylko coś było. Nie ma w tych dokumentach cienia intelektualnego wysiłku, a więc nie ma i żadnych interesujących idei, o konkretnych planach nawet nie wspominając. Jest nieróbstwo i błogie ciepełko zamiast wytężonej pracy intelektualnej i konkurencji pomysłów. W żaden sposób od tych schematów nie odbiegało przygotowanie szczytu w stolicy Włoch, w 60. rocznicę podpisania traktatów rzymskich.
Dlatego na tym szczycie nic istotnego nie mogło się zdarzyć. Patrząc na funkcjonowanie najważniejszych unijnych instytucji, ich liderów oraz na nastroje panujące w elitach poszczególnych państw członkowskich, można by sądzić, że Unia Europejska nie zamierza się zreformować, a więc nie chce własnego ocalenia. Gdyby było inaczej, przynajmniej na czele unijnych instytucji staliby zupełnie inni ludzie niż ci, którzy obecnie im przewodzą. Z Junckerem i Tuskiem naprawdę nie da się niczego dobrego w i dla Unii Europejskiej zrobić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/332935-z-junckerem-i-tuskiem-nie-da-sie-niczego-dobrego-w-i-dla-unii-europejskiej-zrobic