Jeśli założymy, że państwami demokratycznymi rządzi prawo równowagi, a tak z pewnością jest, oznacza to, że pojawienie się tzw. ruchów populistycznych w Europie jest formą odnowienia demokracji, a nie skandalem i nawrotem faszyzmu, jak chce ten proces widzieć lewicowo-liberalne lobby.
To, że PiS zdobył władzę, i ostrość walki totalnej opozycji z rządem, dowodzą, że zmiana jest rzeczywista a nie pozorowana. Zresztą ta ostrość, posługiwanie się kłamstwem, wytwarzanie rzeczywistości postprawdy, wulgarna retoryka nawiązująca do tzw. przemysłu pogardy, skrywa coś, co świetnie ujęła Joanna Lichocka w formule „bolkowatość opozycji. Nowa sytuacja ukazała intelektualne dno opozycji, która nie ma żadnych argumentów merytorycznych, dlatego posługuje się hasłami, że PiS równa się faszyzm. Czołowy intelektualista III RP Lech Wałęsa zjawia się szkole i agituje za opozycją z nadzieją, że tylko dzieci niedostatecznie nauczone historii, będą spijać z jego ust jedyny w swoim rodzaju bełkot.
To, co się dzieje obecnie, trzeba od czasu do czasu próbować ująć w dłuższym odcinku czasowym, bo to skłania do umiarkowanego optymizmu. Wybuch tzw. populizmu do reakcja na oligarchizację systemu władzy, nie tylko zresztą w Polsce. Szczęśliwy upadek III RP jest konsekwencją długiego wychodzenia z komunizmu i postkomunizmu, który ów „populizm” zdynamizował. Skąd się on wziął? Pomimo obietnic składanych na fali przemian, do których doszło w 1989 r., duża część obywateli została potraktowana przez establishment postkomunistyczny jako „Indianie Dzikiego Wschodu”. Ten establishment szybko znalazł wspólny język z elitami zachodnimi, głównie niemieckimi. Łatwość w upominaniu dużego europejskiego narodu jakim są Polacy otwarte instruowanie polskich dziennikarzy podległych niemieckiemu kapitałowi, świadczy o protekcjonalnym stosunku elit zachodnich do Polaków. W szczególności tych, którzy nie stosują się do wydawanych w Berlinie, Brukseli czy Paryżu zaleceń, poleceń, dyrektyw i nie myślą w kategoriach „kosmopolitycznego humanizmu”, który jest maską narodowych interesów, głównie niemieckich.
W dużej mierze problem kolonizacji wschodnich i środkowych rubieży Europy nie dotyczył tylko Polski, ale wielu krajów, w których pojawił się teraz tzw. populizm. Przez lata ogromne rzesze obywateli czuło się wyrzuconymi poza nawias i byli przekonani, że nie mają żadnego wpływu na politykę. Polska zaś notowała jedną z najniższych frekwencji wyborczych wśród krajów postkomunistycznych, co wskazywało na słabą legitymizację III RP. Było by zatem czymś niezmiernie smutnym, wręcz tragicznym gdyby się nie pojawił tzw. populizm.
W wyniku zakrojonej na szeroką skalę złodziejskich prywatyzacji wiele osób straciło pracę, upadło wiele zakładów, które nie musiały upaść, w znacznej mierze pogorszyły się płace i warunki zatrudnienia. Ogromna rzesza najbardziej ruchliwych i przedsiębiorczych jednostek udała się ma emigrację zarobkową do państw centrali, co spowodowało uniknięcie konfliktów społecznych na peryferiach. Redukcji uległy oszczędności w krajowych systemach emerytalnych. Ograniczono dostęp do bezpłatnej edukacji czy opieki zdrowotnej. Ponadto znaczący procent społeczeństwa zadłużył się w zagranicznych bankach i instytucjach finansowych, które szybko rozprzestrzeniły się w Europie Wschodniej i obecnie kontrolują sektor finansowy w regionie.
Ten proces pauperyzacji związany był przede wszystkim z „euro-kompatybilnymi” elitami, których głównym zadaniem było wprowadzanie w życie neoliberalnych reform, przedstawianych jako niezbędny krok na drodze ku integracji z Unią Europejską. Transformacja, której polską twarzą jest prof. Leszek Balcerowicz, była takim magicznym pojęciem opisującym przekształcanie się byłych państw socjalistycznych w liberalne demokracje, w których miał obowiązywać wolnorynkowy model gospodarki. „Transformacja” miała mityczną rangę jako droga do „krainy szczęścia i obfitości”. Kierownicy tego procesu, a w roli tych kierowników obsadził się postkomunistyczny establishment, byli jedyną gwarancją sukcesu, bo tylko oni byli władni pokierować niedostatecznie oświeconych narodem ciągle błąkającym się po pustyni ku „krainie szczęścia i obfitości”. Ale ta transformacja nie prowadziła bynajmniej do modelu rzeczywistej gospodarski kapitalistycznej bo ta oparta jest na własności i silnym narodowym kapitale.
Co ciekawie z jednej strony, gdy rządziła poprzednia ekipa ciągle można było słyszeć retorykę o niedokończonej transformacji, gdy tymczasem tak naprawdę model gospodarki dostosowany do potrzeb największych krajów Unii, był już wprowadzony i sprawnie działał, co oznaczało drenowanie zasobów peryferii. W praktyce oznaczało to nieograniczony dostęp do taniej i wysoko wykwalifikowanej siły roboczej oraz niemal całkowitą zależność gospodarczą od krajów wysokorozwiniętych i pochodzących z nich ponadnarodowych banków i korporacji. I wreszcie – rosnące zadłużenie. A mit o „niedokończonej” transformacji był uzasadnieniem dla trwania władzy liberalnego, kosmopolitycznego establishmentu, uzasadnieniem dla kolejnych prywatyzacji, dla więcej „transformacji” i „modernizacji”, także w sferze obyczajowej myśl dyrektyw Brukseli.
Stosowanie pojęcia ciągle niedokończonej transformacji służyło także uniknięciu konfrontacji z twardymi konsekwencjami przemian społeczno-gospodarczych, do których doszło w wyniku tejże transformacji. To była klasyczna ucieczka do przodu, w myśl powiedzenia Aleksandra Kwaśniewskiego „wybierzmy przyszłość”. Ponadto założenie o tej „niekończącej” się transformacji wymuszało konieczność ciągłego prowadzenia za rękę oraz nadzoru nad planowym wprowadzaniem nowego porządku przez „oświeconych”. Ale była też inna funkcja, ciekawsza, zwłaszcza że obsesyjnie pojawia się teraz w repertuarze haseł bojowych atakujących niezwykle merytoryczny rząd przez totalną opozycję, jakoby PIS naśladuje PZPR. Chodziło w tym i chodzi o zachowanie odniesienia do warunków panujących w systemach socjalistycznych, aby móc przeciwników politycznych stygmatyzować jako komunistów, totalitarystów etc. Tak się dystansujemy od PRL-u, tak walczymy ze spuścizną po tym z „najcudowniejszym z ustrojów”, wcielając w życie „transformację” a tu proszę, jakie kłody nam rzucają pod nogi ludzie o mentalności rodem z PRL-u. Zaprowadzają w Polsce rosyjskie czy białoruskie porządki. W ten sposób KOD to Solidarność a PiS to PZPR. W wirtualnej rzeczywistości post-prawdy to dla wielu oczywiste.
Poczucie wspólnoty narodowej nie ma oczywiście nic wspólnego z komunizmem. Komuniści świetnie zresztą ten sentyment Polaków do tego, co narodowe rozgrywali, począwszy od podstawowego szkolnictwa, skończywszy na puszczaniu Chopina, po przemówieniach w telewizji I sekretarza PZPR. „Nostalgia”, uczucie nieokreślone dotyczy w większym stopniu dążenia nie tyle do krainy szczęśliwości realnego socjalizmu, jakby ktokolwiek w ogóle brał taką ewentualność pod uwagę, co do projektu silnego państwa narodowego. Absurdalne traktowanie zwolenników obozu rządzącego jako kryptokomunistów oznacza odklejenie od rzeczywistości i unikanie pytań, na które opozycja odpowiedzieć nie chce. Dlaczego ludzie mieli poczucie braku wpływu na decyzje podejmowane przez polityków, zarówno w sferze ustrojowej, jak i gospodarczej? Dlaczego znowu czuli się zniewoleni jak za późnego Gierka?
Dlaczego panował tak niski poziom społecznego zaufania? Dlaczego należało unikać szukania sprawiedliwości w polskich sądach? Dlaczego trzeba było mieć zdrowie aby znaleźć się w szpitalu? Dlaczego wolne państwo polskie nie spełniało oczekiwań obywateli? Pytania można mnożyć. Czy istniała alternatywa dla ówczesnego porządku politycznego? Okazało się że istniała. Ale to jest zakres zagadnień poza horyzontem zdemoralizowanej totalnej opozycji. Dlatego się miota. Chciałoby się rzecz: „gdy rozum śpi budzą się potwory”.
W zestawie taniej! Polecamy „wSklepiku.pl” pakiet książek prof. Andrzeja Nowaka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/332317-to-ze-pis-zdobyl-wladze-i-ostrosc-walki-totalnej-opozycji-z-rzadem-dowodza-ze-zmiana-jest-rzeczywista-a-nie-pozorowana