Krótkowzroczne jest bezwarunkowe poparcie tzw. liberalnej opozycji dla obecności niemieckiego kapitału w mediach. Krótkowzroczne, bo z obcym kapitałem bywa różnie, raz jest po jednej, raz po drugiej stronie – w zależności od tego, gdzie dostrzega dla siebie interes polityczny lub szansę na większy zysk.
Piszę o interesie politycznym, bo ten ma w branży medialnej znaczenie pierwszorzędne. To nie jest fabryka gwoździ czy samochodów, tu przecież wpływa się na poglądy społeczeństwa. I od tych poglądów zależy wygrana tej czy innej opcji, co może mieć duże znaczenie z punktu widzenia interesów państwa, do którego ów kapitał należy.
Czasem można, a nawet warto poświęcić część doraźnych zysków, aby zainwestować w zwycięstwo sprzyjającej kapitałowi władzy, która umożliwi po objęciu rządów jeszcze większe inwestycje w przyszłości i jeszcze większe zyski. Sprzyjający, nie sprawiający kłopotów rząd w sąsiednim kraju, to także – a może przede wszystkim – wielka polityczna korzyść dla państwa, z którego pochodzi kapitał. To oczywiście scenariusz charakterystyczny dla państw peryferyjnych, pół-kolonialnych, gdzie miejscowe elity gotowe są reprezentować obce interesy w zamian za przywileje, pieniądze i władzę nad tubylcami. Metody sprawdzone w Imperium Brytyjskim przez dziesiątki lat kolonizacji oraz w Ameryce Łacińskiej podczas okresu amerykańskiego nieformalnego protektoratu nad tym regionem.
Z obcym kapitałem w Polsce jest podobnie. Inwestuje w tych, którzy będą reprezentować, bądź przynajmniej nie zagrażać interesom jego i państwa, z którego się wywodzi. Popatrzmy na ostatnią aferę ze szwajcarsko-niemieckim koncernem Ringier Axel Springer Polska. Dziś firma ta – co w sposób całkiem jawny napisał szef koncernu Mark Dekan – sprzyja antypisowskiej opozycji. Dekan nakreślił oficjalnie strategię wydawnictwa w polskim sporze wewnętrznym, co oznacza, że ma być ona realizowana przez podległe mu tytuły w Polsce. Oczywiście wielu pracowników tych tytułów oburza się: nie róbcie z nas niemieckich popychadeł, piszemy to, w co wierzymy.
Nie przeczę, że tak może być. Że naprawdę wiele osób publikujących w niemieckich tytułach wydawanych w Polsce głęboko wierzy w to, co pisze. Oni nie odczuwają żadnego dyskomfortu, bo ich poglądy są zbieżne z linią niemieckiego wydawcy. Nie oznacza to jednak, że określonej linii nie ma, i że reprezentują oni jedyny obiektywny punkt widzenia na polskie sprawy. Myślę, że rozdrażnienie wielu pracowników RASP bierze się właśnie z tego, że ktoś (polski rząd, prawica) próbuje zerwać z ich pracy maskę rzekomego obiektywizmu.
Można sobie jednak wyobrazić, że ów obcy kapitał, który nie ma żadnych sentymentów do swoich polskich pracowników (kto myśli, że jest inaczej, niech przypomni sobie historię „Dziennika”), może nagle zmienić zdanie. To niemożliwe? A pamiętają Państwo nagłą zmianę linii tej gazety późną wiosną 2007 roku?
Zanim „Dziennik” stał się gazetą krytyczną wobec PiS, wcześniej sprzyjał rządzącej wówczas prawicy. Miał być taką „anty-Gazetą Wyborczą”. Wtedy liberalni publicyści nie byli tak zachwyceni jak dziś siłą niemieckiego kapitału. Sam „Dziennik” określali pogardliwym mianem „Der Dziennik”. Gdy „Dziennik” stępił nieco pazury wobec Donalda Tuska i jego ekipy, ataki również zelżały, choć ciągle po drugiej stronie nie było pewności, czy przypadkiem znów nie uderzy. Ta pewność pojawiła się dopiero, gdy zniknął z rynku, przekształcając się ostatecznie w obecny „Dziennik Gazetę Prawną”.
Przypominam tę historię „Dziennika”, bo obcy kapitał kieruje się własnymi, zewnętrznymi interesami. Nie sądzę, aby głównym celem jego obecności w tym czy innym kraju była chęć walki o demokrację. Jeśli akurat wspiera tę a nie inną opcję, to ma w tym swój interes. Dziś liberalni publicyści widzą w nim sojusznika, ale jutro niektórych może spotkać rozczarowanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/332137-obcy-kapital-w-mediach-nie-odwzajemni-milosci-swoich-polskich-obroncow