Parlament Brytyjski ostatecznie dał właśnie pani premier May pełne (nie związane żadnymi warunkami) kompetencje do uruchomienia negocjacji o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W Holandii premier Rutte by utrzymać władzę musi urządzać prowokacje antytureckie, z użyciem psów i armatek wodnych. We Francji Front Narodowy, naprawdę antyunijny i naprawdę prorosyjski, rośnie w siłę. I wszyscy liczą, że go front lewicowo-liberalny powstrzyma, ale przypomina to trochę zaklęcia przed wyborami w Stanach Zjednoczonych i plany „powstrzymania” Trumpa. To zresztą też ważny element układanki. Z lotu ptaka widać, że unijny, a szerzej także światowy, projekt trzeszczy w szwach. Nawet w poniedziałkowym „Financial Times”, nawet w artykule Wolfganda Munchaua, który wzywa do jak najszybszej budowy Europy wielu prędkości i który wbija kilka szpilek w premier Beatę Szydło za próbę zablokowania kandydatury Tuska, pojawia się taki opis:
Unia jest w kłopotach. Jej unia monetarna pełza od jednego kryzysu do drugiego. jej polityka imigracyjna jest w bałaganie. Jeden z członków zagłosował za wyjściem z Unii. Inny, Polska, sama się izoluje dyplomatycznie.
Zostawmy na boku ostatnie, nieprawdziwe, zdanie. Bo najważniejsza jest chłodna analiza sytuacji Polski w tym kontekście. Otóż wszystkie te zjawiska w pełni potwierdzają linię przyjętą przez te polskie elity, które w 2015 roku przejęły władzę. A linia ta polegała na dążeniu do takiej reformy Unii, która usunęłaby główne przyczyny napięć, poczucia, że to nie działa. A zatem jasnego powiedzenia, że projekt unijny nie dąży do likwidacji państw narodowych, do automatycznego odbierania im kolejnych kompetencji. Do jasnego stwierdzenia, że unijna administracja przestaje ingerować w kwestie ideowe, religijne, tożsamościowe. Do starań o przestrzeganie zasad, które się ustaliło albo uznało za obowiązujące. Takich choćby jak prawo państwa narodowego do zablokowania kandydata na szefa Rady Europejskiej, który znalazł się tam z ramienia państwa danego narodowego.
Czasem się w tej grze, której celem, podkreślę raz jeszcze, jest naprawa Unii Europejskiej a nie jej rozbicie, wygrywa, a czasem przegrywa. Przepchnięcie Tuska wbrew Polsce było porażką naszych władz, ale w jeszcze większym stopniu wszystkich rządów narodowych, które znowu utraciły cząstkę własnej kompetencji. A polski rząd zyskał przynajmniej jasne stwierdzenie, że pan Tusk nie jest tam w jego imieniu, ale w imieniu Niemiec. Nawet prasa niemiecka przyznała:
CZYTAJ: „Die Welt” o Tusku: Jest Polakiem, ale gra w drużynie niemieckiej
Długofalowo, biorąc pod uwagę wrogie wobec ekipy PiS działania Tuska i przyłączanie się przez tego polityka do nagonki na Polskę w Brukseli, to wartościowy uzysk. Podobnie jak jasne postawienie sprawy, że Polska o swoją podmiotowość i swoje prawa będzie się twardo biła. To zostanie zapamiętane.
Od dawna było wiadomo, że PiS będzie musiało zjeść żabę o nazwie „wybór Tuska”. I raczej było jasne, że szansę na zwycięstwo są niewielkie. To nie znaczy żadne. Sprawy mogły potoczyć się inaczej gdyby Tusk nie był tak ważny dla Niemiec. Ważniejszy niż wszyscy sądzili. W tej sytuacji cała potęga niemiecka, wszystkie wpływy i cała soft power, zostały rzucone na ten odcinek. Stąd wynik: 27 do 1. Wynik, który dzisiaj opozycja próbuje przedstawić jako własny triumf gdy w rzeczywistości jest on triumfem Niemiec i pani kanclerz Merkel.
Widać jednak wyraźnie, że opozycja próbuje uczynić z całej sprawy punkt zwrotny na scenie politycznej. Jak na rozkaz we wszystkich sprzyjających opozycji mediach (a więc 90 procent przekazu) rozpoczęto, bez żadnej podstawy, dyskusje o „zagrożeniu Polexitem”. A potem piórem Jędrzeja Bieleckiego dokonano ordynarnej wrzutki medialnej, o planach rzekomego „demontażu Unii” przez Marie Le Pen i Jarosława Kaczyńskiego.
CZYTAJ O SPRAWIE: UJAWNIAMY. Co naprawdę powiedziała Marine Le Pen? O wspólnym „demontażu” Unii z Kaczyńskim ani słowa. PEŁNA TREŚĆ rozmowy. POSŁUCHAJ
Czy ta cała operacja manipulacyjna może się udać? Czy da się kłamliwie wmówić Polakom, że ekipa Kaczyńskiego i Szydło chce nas wyprowadzić z UE? Obóz rządzący przetrwał już kilkanaście takich polityczno-medialnych ataków, zwykle bez większych strat. Udawało się to dzięki spokojnemu tłumaczeniu swoich racji, unikaniu eskalacji napięcia, odrzucaniu obskuranckich butów, które podrzucali przeciwnicy. Tak trzeba robić i tym razem. Zacisnąć zęby, poszukać tematu w którym można znowu pokazać pozytywną troskę o projekt unijny, przejść dalej, a nie miesiącami wspominać porażkę. Bliski jest mi w tej sprawie punkt widzenia Piotra Zaremby, który na tym portalu napisał: Na miejscu PiS bagatelizowałbym, a nie odgrywał spektakl „pięknej śmierci”. To naprawdę epizod!
Tak - trzeba dalej robić swoje. Czekać na rozwój wydarzeń, rozsądnie reagować, prowadzić własne ofensywy - raz zwycięskie, raz przegrane. Projekt unijny w obecnym kształcie nie działa i działać nie będzie. Ci, którzy stawiają na błękitne flagi jako jedyny przekaz programu politycznego dla Polski, co chwila będą zderzali się ze ścianą. Oni nic a nic nie zrozumieli. Jeszcze chwila a marsze kodowców i platformersów będą odbywały się pod hasłami wymuszenia na rządzie organizacji islamskich gett jako ostatecznego kryterium europejskości. Albo wprowadzenia waluty euro, która jest dla każdej, poza niemiecką, gospodarek nieszczęściem. To jest szaleństwo i naprawdę nie ma żadnego powodu żeby odpowiadać na nie innym szaleństwem.
Powtarzam: obskuranckie buty, podsuwane na fali emocji rządowi i całemu obozowi zmiany, trzeba zdecydowanie odrzucić. Bo to nie są buty Prawa i Sprawiedliwości, które było i pozostaje formacją chcącą wspólnej Unii wolnych państw i narodów.
Nasz wojownik w Unii – Zaremba na łamach „wSieci” o Saryusz-Wolskim. Przeczytaj koniecznie!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/331386-pis-musialo-zjesc-zabe-o-nazwie-wybor-tuska-ale-nie-jest-partia-antyunijna