Donald Tusk został „Cesarzem Europy” – tak, z odpowiednim nabożeństwem, na kolanach, określiły jego funkcję dworskie media w Polsce. To było 30 miesięcy temu. Entuzjazm był wtedy ogromny. Dziś Europa, a ściślej Unia Europejska, jest mniejsza o Wielką Brytanię, a poziom zaufania do instytucji UE bije rekordy – ale, niestety, nieufności.
Nie w Polsce, ale we Francji, Holandii, Włoszech, Niemczech – akurat w tych krajach, w których w najbliższym czasie odbędą się wybory (wciąż jeszcze demokratyczne). W najbliższym czasie grozi nie żaden Polexit, ale „Frexit”, „Hoxit”, „Itaxit”…
Prezydowanie takiej katastrofie nie zachęca do używania tytułu cesarza. Dziś nie tytułują Donalda Tuska w ten sposób nawet najwytrwalsi jego dworacy. „Die Welt” nazywa go nieco ostrożniej: „przeciętnym szefem Rady”. Ja jednak pozwolę sobie wrócić do imperialnej glorii. Ponowny wybór Donalda Tuska na Przewodniczącego Rady Europejskiej na to zasługuje. 9 marca 2017 roku wydaje mi się bowiem ważną datą (przy okazji, pozwolę sobie zauważyć, iż to dobry dzień na ustanowienie święta Osób Transseksualnych – dzień po Dniu Kobiet, dzień przed Dniem Mężczyzn), być może przełomową w historii „projektu europejskiego”.
Jej znaczenie najlepiej pozwala uzmysłowić sobie pewna piękna opowieść, której bohaterem jest właśnie cesarz. Taki, który „nie dbał o swoich żołnierzy, nie zależało mu na teatrze, ani na łowach, szło mu tylko o to, by obnosić przed ludźmi coraz to nowe stroje”. Pewnego dnia zdecydował się wypróbować nową, najśmielszą ze wszystkich dotychczasowych, kreację: szaty uszyte z tkaniny, która – jak obiecywali jej twórcy – miała cudowną właściwość – były niewidzialne dla każdego, kto nie nadawał się do swego urzędu, albo też był zupełnie głupi.
„To rzeczywiście wspaniałe szaty! – pomyślał cesarz. – Gdybym je miał na sobie, mógłbym się przekonać, którzy ludzie w moim państwie nie nadają się do swoich urzędów; odróżniałbym mądrych od głupich”.
Niektórzy Czytelnicy wiedzą, co następuje: Cesarz wystąpił w nowych szatach. Kto chciał zachować urząd na wielkim i bogatym wciąż dworze – zachwycał się wzorami i kolorami istniejących tylko wirtualnie tkanin. Także ci, którzy za nic nie chcieli zostać uznani za głupców (a z cesarskiego salonu emanował wszak twardy werdykt: kto głupi, a kto mądry) – klaskali z zapałem na widok niewidzialnych zalet nowych szat Imperatora. Cesarz pokazał się w końcu publicznie w nowym stroju, z wielką pompą, w procesji, pod baldachimem.
„Boże, jakież te nowe szaty cesarza są piękne! Jaki wspaniały tren, jaki świetny krój. – Nikt nie chciał po sobie poznać, że nic nie widzi, bo wtedy okazałoby się, że nie nadaje się do swego urzędu, albo że jest głupi. Żadne szaty cesarza nie cieszyły się takim powodzeniem jak te właśnie”.
I wtedy:
„– Patrzcie, przecież on jest nagi! – zawołało jakieś małe dziecko”. Co było dalej? „On jest nagi! – zawołał w końcu cały lud. Cesarz zmieszał się, bo wydawało mu się, że jego poddani mają słuszność, ale pomyślał sobie: „Muszę wytrzymać do końca procesji”.
I wyprostował się jeszcze dumniej, a dworzanie szli za nim, niosąc tren, którego wcale nie było”.
Ci, którzy boją się przede wszystkim o swoje urzędy, o pieniądze dystrybuowane (przecież z naszych podatków, o czym się tak często zapomina!) poprzez spotykającą się w Brukseli oligarchię, o – jak to dosadnie ujął upadły prezydent Francji, F. Hollande, „nasze fundusze strukturalne” – ci wszyscy potakują, klaszczą i płaszczą się przed nicością. Bo Donald Tusk najlepiej rzeczywiście, wzorcowo prezentuje tę nicość, nagość nowych szat Europy. Gdzie są jednak inne jego osiągnięcia, sukcesy? Jaki problem udało się trwale rozwiązać pod jego „prezydencją”? Proszę o jeden przykład, jeden rzeczowy argument. Niestety, jest tylko okrzyk: jakiż on wspaniały, jak świetnie nosi ten imperatorski strój… Tylko głupcy mogą tego nie widzieć!
I oto Polska, a ściślej pani premier Beata Szydło, przedstawicielka demokratycznie wybranej władzy w jednym z krajów Imperium Europejskiego, odważyła się powiedzieć: cesarz jest nagi! Zgroza zapanowała na salonach. Ale ludzie, zepchnięci za barierkami, zza których wolno im tylko oklaskiwać świetność procesji brukselskiego dworu, ludzie nie z Polski wcale tylko, ale ze wszystkich innych krajów pozostających jeszcze w UE, widzą to samo: cesarz jest nagi. Ktoś pierwszy odważył się to powiedzieć głośno. Być może za chwilę, jak w baśni Andersena, zawoła w końcu „cały lud”. Cały europejski lud, w tym jednym przynajmniej zjednoczony: w zrozumieniu, że w Brukseli nikt go nie reprezentuje.
Donald Tusk na pewno nie reprezentuje obecnie kraju, z którego pochodzi – to zostało jasno powiedziane. 30 miesięcy temu miał legitymację swojego państwa do przyjęcia stanowiska w Brukseli. Teraz, przy ponownym wyborze, już jej nie uzyskał. Rząd Polski wskazał innego kandydata. Jak wiemy, na pewno bez porównania lepiej przygotowanego niż Donald Tusk do sprawowania funkcji koordynujących działania europejskiej polityki. Ale Donald Tusk postanowił odgrywać rolę cesarza już w niewidzialnych szatach (skrojonych przez rzeczywistych dyktatorów europejskiej haute couture),to jest w istocie bez żadnych szat, bez żadnych osłonek. Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne – mówi jego francuski krawiec. I tak ośmielony Donald Tusk występuje z uśmiechem przed publiką. Byle dotrwać do końca procesji. Trzeźwo już w końcu zeszłego roku (12 XII) na łamach „Gazety Wyborczej” pewien profesor Uniwersytetu w Oksfordzie zauważył, że „trzeba upaść na mózg”, żeby wierzyć, że takie „ikony” rozumu i uczciwości, jak premier Kopacz czy przewodniczący Juncker mogą zapewnić liberalnemu projektowi „dobrej zmiany” sukces. Ciekawe, jak skomentowałby wybór Donalda Tuska na stanowisko cesarza-odnowiciela? I jego paradę w nowych, od 9 marca, szatach?
Ten sam profesor, Jan Zielonka, lubi najczęściej w swych pracach politologicznych porównywać Unię Europejską do neośredniowiecznego imperium, do I Rzeszy, w której przeplatały się rozmaite poziomy suwerenności i zarazem wzajemnych zależności między państwami, miastami, regionami i całą strukturą Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Niestety, od pewnego momentu, okazała się ona pustą fasadą. Stało się to wówczas, kiedy już nikt poważnie nie wierzył w świętość tego cesarstwa, w autorytet jego instytucji, kiedy okazało się, że „wybory” cesarza są fikcją, że tytuł należy faktycznie do jednej rodziny (Habsburgów), i że na pewno nie chcą jej podlegać inne kraje – od Anglii, a potem Francji, a dalej Polski i Danii (ojczyzny Andersena) – poczynając. Tamto, wspaniałe w swych najżywszych wiekach Imperium, trwało formalnie blisko 900 lat, z czego może 500 było godną szacunku polityczną rzeczywistością. Unia Europejska, ma łącznie ze swoją instytucjonalną prehistorią, dopiero nieco ponad półwieku.
Jeśli ma przedłużyć swoje życie, znaleźć do niego nowe siły – musi zobaczyć nędzę swojej nagości. I zacząć pracowicie szyć nowe szaty. Jednak nie dla śmiesznego „cesarza”, ale dla całej europejskiej wspólnoty, dla tych, którzy będą ją chcieli tworzyć. I nie da się dłużej szyć tej struktury z niewidzialnego materiału, z ideologicznej arogancji, zza której wyziera otwarta pogarda dla zasad pomocniczości i poszanowania praw demokratycznych poszczególnych krajów członkowskich oraz ich obywateli. Trzeba raczej zadbać o te sfery, które zaniedbywał zachwycony swoimi dotychczasowymi szatami „cesarz”: o żołnierzy, żeby byli gotowi bronić dobra – swoich krajów i europejskiej wspólnoty cywilizacyjnej; o teatry, żeby tę wspólnotę cywilizacyjną odkrywały na nowo, a nie niszczyły nihilistycznym gestem (tak hojnie dotąd opłacanym); o łowy wreszcie – czyli o gospodarczy sukces całego kontynentu, wyzwolony z gorsetu administracyjnego totalizmu brukselskich urzędników i ich lokalnych naśladowców (ich „pasów transmisyjnych”). Tak, trzeba zadbać o to razem, żeby Europa była. Hasło oligarchii – „wasze zasady, nasze fundusze” – wystarczy do podtrzymania fikcji pięknego, nieskalanego stroju „cesarza”. Ale już nie na długo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/331148-nowe-szaty-cesarza-premier-beata-szydlo-odwazyla-sie-powiedziec-cesarz-jest-nagi