Triumfalizm po wyborze Donalda Tuska na kolejną kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej nie opuszcza opozycji, która – tak jak dzisiaj na manifestacji w Gdańsku – radowała się niezmiernie, że polski rząd dostał solidnego prztyczka od Unii Europejskiej. Tymczasem opadają już dymy po brukselskiej bitwie i spoza nich wyłaniają się pierwsze, znacznie bardziej trzeźwe refleksje.
Pierwszą z nich zamieszcza w komentarzu do internetowego wydania opiniotwórczego niemieckiego dziennika „Die Welt” Christoph B. Schlitz. Zadaje on pytanie, czy reelekcja „miernego przewodniczącego Rady Europejskiej” była warta zatargu z Polską.
Już samo określenie Donalda Tuska „miernym przewodniczącym” pokazuje, że nie o szczególne kompetencje byłego premiera chodziło w czwartkowym starciu. Tusk jest narzędziem w europejskiej polityce Niemiec i jego ponowny wybór miał pokazać Polsce jej miejsce w szeregu.
Polska jednak w wyznaczonym przez Berlin szeregu – wraz z Litwą, Estonią, Portugalią czy Słowacją – siedzieć nie chce. Spór tak naprawdę dotyczył więc nie tylko Tuska, ale również zakresu naszej podmiotowości w Unii.
Jeśli popełniono błędy po polskiej stronie, to trzeba jednak również wskazać, że nie uniknęła ich również Unia. Nie było najwyraźniej, wbrew różnym gestom, woli do zawarcia jakiegokolwiek kompromisu. Już w czwartek było jasne, że polski rząd przegra, zapowiedziała to wprost kanclerz Angela Merkel. Rozprawy z Polską dokonano w sposób ostentacyjnie brutalny i upokarzający. Czy było to konieczne? Nie sądzę.
Zwraca na to uwagę we wspomnianym komentarzu Christoph B. Schlitz. „Sprawa ta będzie miała daleko idące następstwa, dla Polski i dla UE” – przewiduje. Publicysta uważa, że to jak potraktowano Polskę w Brukseli spowoduje wzrost nastrojów eurosceptycznych i w rezultacie dalsze pogłębienie rozłamu w polskim społeczeństwie. Uważa również, że porażka w Brukseli w dłuższej perspektywie wcale nie osłabi lecz wzmocni pozycję Jarosława Kaczyńskiego.
Konflikt z Polską, którą łączy mnóstwo gospodarczych i innych współzależności z Niemcami, nie służy interesom niemieckim. Tego jednak rząd w Berlinie chcący utrzeć nosa Warszawie nie dostrzegł. Polska ma dla Niemiec „ogromne znaczenie, a Warszawa dysponuje środkami, by wywierać presję na UE – prawem weta” – zauważa Schiltz.
Niemiecki komentator widzi również zagrożenie w forsowanej przez państwa rdzenia Unii koncepcji Europy dwóch prędkości. Nazywa ją „wątpliwą ideą”, bo „nie wiadomo, jak miałaby funkcjonować” i problematyczną dla krajów naszej części Europy, „które obawiają się, że kto nie robi tego, co wszyscy, zostanie zepchnięty na margines, także pod względem finansowym.” Schiltz pisze: „Słusznie czy nie, mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej obawiają się podziału Unii na społeczeństwa dwóch klas. Stali się bardziej pewni siebie, stawiają czoło starym państwom Unii” i dodaje, że z punktu widzenia mieszkańców naszego regionu koncepcja „dwóch prędkości” jest próbą zbudowania „nowej żelaznej kurtyny między Wschodem a Zachodem”.
Czy warto więc było – w obliczu takich wyzwań – dawać „nauczkę” polskiemu rządowi? Schiltz nie ma wątpliwości, że stawka, jaką była reelekcja Tuska, nie była tego warta.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/331094-wybor-tuska-rodzi-pierwsze-obawy-nie-tylko-w-polsce-czy-warto-bylo-w-obliczu-takich-wyzwan-dawac-nauczke-polskiemu-rzadowi