Trwa dyskusja kto tu oszalał. Liczni rozsądni mówią, że oszalały obie strony, a ci którzy ośmielają się dostrzegać pozytywy brukselskiej przegranej, to „partyjni propagandziści” albo baśniopisarze i nie należy traktować ich poważniej.
Nie będę zajmował się groteskową euforią opozycji, ale i nie dziwi mnie ona. Po okresie straszliwej ideowej posuchy i politycznej bezradności wreszcie może opozycja krzyczeć, że pokonała rząd Prawa i Sprawiedliwości. Nie jej zasługa? Owszem, ale wyobraźmy sobie co mówiliby politycy partii rządzącej, gdyby Polska wygrała głosowanie 27:1, a jedynym głosującym za Tuskiem byłyby Niemcy?
Ale spróbujmy zbilansować zyski i straty operacji „Saryusz”. Straty są dość oczywiste:
• Zbyt późne ujawnienie polskiej kandydatury, co – nawet w teorii - nie dawało jej żadnych szans i musiało być potraktowane jako gest jedynie propagandowy.
• Nadszarpnięcie prestiżu państwa, które dostaje, czego chce.
• Triumfalizm opozycji, która wreszcie może mówić o swym sukcesie oraz znacznie bardziej wiarygodnie snuć narrację o „izolacji rządu PiS” w Europie. Może dać jej to nową energię i nadzieję, przynajmniej teoretycznie.
• Pogorszenie stosunków z Węgrami i innymi państwami Grupy Wyszehradzkiej. Nawet jeśli nie realne, to wizerunkowe na pewno. Trzeba to szybko reperować, zwołany jeszcze w tym miesiącu szczyt w Warszawie będzie okazją, na razie jest wrażenie poważnego kryzysu.
• Poczucie, że tym razem Jarosław Kaczyński się pomylił, przeliczył, zaplanował coś, co się nie udało. Że – jak piszą tuskolubne media – metody skuteczne w kraju, na zewnątrz nie działają.
Coś jeszcze? Chyba nic. Teraz spójrzmy na plusy. Przepraszam, że czasem powtarzam, co już tu powiedziano wielokrotnie, ale próbuję zrobić bilans.
• Utrzymanie Donalda Tuska z dala od Polski. Bo – w przeciwieństwie do dziesiątek publicystów, którzy lekceważyli go kiedyś („luzak i leń, co harata w gałę”), ja uważałem i uważam go za najbardziej szkodliwą postać w polskiej polityce ostatniego ćwierćwiecza, w szkodzeniu Polsce i Polakom skuteczną bardziej niż ktokolwiek inny. A – co za tym idzie – stanowiącą najbardziej realne zagrożenie dla rządów Prawa i Sprawiedliwości i próby budowy Polski sprawiedliwej i podmiotowej. Obecna groteskowa menażeria „liderów” opozycji (Petru, Schetyna, Kijowski, Kopacz, Wałęsa, Komorowski) i kompletne fiasko rozpaczliwego castingu na nowe osobowości z drugiej linii sprawiają, że sejmowa większość ma opozycję niemądrą i bezradną. Powrót Tuska zmieniłby sprawę radykalnie. Ma on o niebo większe polityczne i socjotechniczne zdolności niż wszyscy „liderzy” opozycji razem wzięci. Jarosław Kaczyński to wie i nie chce Tuska w Polsce jeszcze przez ponad 2 lata. To daje sporo na wdrożenie kolejnych reform i racjonalizację politycznych decyzji Polaków – ich większą odporność na medialny wrzask właścicieli III RP i większą szansę na refleksję czyje rządy są dla Polski korzystniejsze.
• Pokazanie, że Donald Tusk stawia swoje prywatne ambicje ponad podstawową lojalność wobec własnego kraju, że – już zupełnie otwarcie – stał się nominantem nie Polski, a forsujących jego kandydaturę wbrew Polsce - Niemiec. Jest to radykalne obniżenie jego szans na wejście do polskiej polityki w przyszłości.
• Pokazanie jak naprawdę Niemcy liczą się z głosem poszczególnych państw. Otóż mają ochotę nie liczyć się w ogóle. I są w stanie to przeforsować. Doświadczyli już tego Brytyjczycy czy Grecy i także wtedy europejskiej solidarności z politycznie zaatakowanym było zero. To kolejne pole do refleksji dla wyborców w wielu unijnych krajach – czy Unia rzeczywiście staje w obronie ich interesów, czy też – jak mówią niektórzy – pod pozorem realizowania interesów wspólnoty realizuje wyłącznie interesy Niemiec i brukselskiej biurokracji?
• Pokazanie obecnego stanu i mechanizmów Unii. Oto wszyscy jej obywatele ujrzeli, że – zamiast być demokratyczną wspólnotą niezależnych państw - stała się normalną, zarządzaną przez właściciela, korporacją. Właściciel obsadza na menedżerskich stanowiskach kogo chce. By dobrze, bez szemrania, wykonywał zleconą mu przez właściciela robotę.
• Pokazanie otwartości i zdolności przyciągania PiS, która wskazała nie kogoś z własnych szeregów, ale bardzo cenionego w Unii polityka Platformy Obywatelskiej. Jednocześnie bardzo kompetentnego w sprawach unijnych i międzynarodowych, a zarazem polityka nastawionego bardzo patriotycznie. To pokazanie, że między nastawieniem pro-unijnym, a patriotycznym może nie być sprzeczności. To również antyteza proniemieckiej służalczości Tuska i buty rugających państwa narodowe eurobiurokratów. Kandydat Jacek Saryusz-Wolski był wręcz modelem unijnego urzędnika, wedle idei ojców założycieli i wedle tego, na cośmy się wchodząc do Unii umawiali i chyba inne narody także. Myślę, że – gdy dekoracyjna funkcja Tuska już się zakończy, Jacek Saryusz-Wolski – wcześniej czy później - obejmie w Unii znacznie bardziej wpływowe stanowisko. Raczej wcześniej, bo – przy wsparciu rządów państw narodowych -tylko tacy jak on, mogą uratować istnienie Unii.
• Pokazanie determinacji Polski w walce o swe interesy. Wcześniej próbowali pokazać to Grecy, zostali ekonomicznie i politycznie zgwałceni i uciszeni. Pokazali to Brytyjczycy i znaleźli się poza Unią, osłabiając i Unię, i siebie. A Polska za cenę - „tylko” prestiżowej porażki o fasadowe stanowisko – pokazała, że ma potężną determinację, by przeciwstawić się Niemcom i niedemokratycznym, niezgodnym z duchem Unii Europejskiej praktykom. A to oznacza, że Polacy – dopóki rządki PiS - nie będą kłaść uszu po sobie, jak to robił rząd PO-PSL, byleby tylko coś posłusznym skapnęło z niemieckiego stołu. Polacy już – w przeciwieństwie do poprzedniej ekipy – nie boją się „wstydu”, nie umierają ze strachu „co powie o nas Europa”, choć wiele razy dziennie i bardzo usilnie wmawiają nam ten wstyd w Polsce niemieckie media i ich usłużni lokaje. Polacy nie tylko żądają partnerstwa, ale naprawdę sięgają po dostępne, demokratyczne narzędzia, by to partnerstwo wyegzekwować. A to dla Niemców sytuacja nowa. Jako realiści właśnie się z nią oswajają. I to jest zysk najważniejszy. W kolejnych sprawach – jak przyznają sami Niemcy – nie da się tak łatwo Polski izolować. Do kolejnych negocjacji polski rząd wcale nie będzie siadał jako „poniżony”, albo „wyizolowany”, tylko jako ten, który ma jaja, potrafi walczyć o swoje i wie, że unijne prawo przewiduje po temu odpowiednie procedury. Bez względu na to czy zezwolą nam na to Niemcy i niemieckie media. A to jest znakomity punkt wyjścia do budowania mocnej pozycji wśród tych, którzy – nawet jeśli teraz uznali, że warto z drugorzędnej sprawie nie warto z Niemcami zadzierać – w ważnych sprawach zobaczą w Polsce silnego lidera sprzeciwu wobec unijnej buty i unijnego wariactwa. A zadomowiony w Brukseli i sprawny Jacek Saryusz-Wolski stanie się kluczowym realizatorem tej unijnej opozycji, która Unię uzdrowi i ocali.
Oczywiście można było ugrać więcej: zaproszenie Saryusza na Maltę, a przede wszystkim wstrzymanie się od głosy Węgier i Wielkiej Brytanii. To się niestety nie udało, może zbyt mało wysiłku włożono, ale nie wiemy jaką cenę zapłaciła Frau Kanzlerin Brytyjczykom i Węgrom za ten gest. A Theresa May i Victor Orban interes swoich krajów i narodów stawiają na miejscu pierwszym, o to nie miejmy do nich pretensji. Polska oferta była widać zbyt niska.
Czy zatem - w sumie – PiS się pomylił i przegrał operację „Saryusz”? Porachujmy spokojnie zestawione powyżej minusy (koszty, ofiary) i plusy. Oczywiste jest, że Jarosław Kaczyński oraz – rozgrywający operację u boku premier Szydło – wiceminister Konrad Szymański – doskonale wiedzieli, że na wybór Saryusza-Wolskiego nie ma żadnych szans. Brnęli w szaleństwo? Nie sądzę. W ryzykownej operacji, ale realizowali konkretne cele. Jak wyżej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/331091-kto-tu-zwariowal-sprobujmy-jednak-zrozumiec-operacje-saryusz-i-co-naprawde-stalo-sie-w-brukseli
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.