Cały sens dyplomatycznej „Operacji Tusk” w wykonaniu polityków partii rządzącej można sprowadzić do jednego słowa: Sprawdzam! Nasza dyplomacja siadła do pokera z Niemcami i zagrała do końca. Ta rozgrywka okazała się na dłuższą metę opłacalna, bowiem pokazała wszystkim, że przeciwnik oszukuje.
Do tej pory żaden z rządów nie odważył się siąść do partii po to, by doprowadzić ją do końca. Owszem rzadko, ale czasem rozpoczynano grę. Jednak zawsze kończyła się ona w ten sam sposób. Przy pierwszej próbie zagrywki Berlin wysoko przebijał, tak by pozostali nie odważyli się zagrać wyżej. Mimo, iż czasem karty mieliśmy dużo silniejsze niż w przypadku gry o fotel przewodniczącego Rady Europejskiej. W ten sposób nasza dyplomacja pokazywała, iż nie ma sensu się z nią liczyć, ponieważ przeciwnik nawet przy bardzo słabej karcie mógł ugrać wszystko co chciał. Rozgrywający wiedział, że nikt nie powie mu sprawdzam. W związku z tym zgarniał całą pulę praktycznie bez walki. Szybko rozzuchwalił się i zaczął dyktować swoje warunki, dając w zamian dużo mniej niż można było uzyskać. W efekcie doprowadzono do sytuacji, kiedy nasza dyplomacja stała się workiem treningowym do bicia, a partia z nim sprowadzona została do dyktatu „po co grasz skoro i tak cię ogram”.
Bezbłędnie potrafił to wykorzystać nawet Władimir Putin podczas rozgrywki o rozdzielenie wizyt w Smoleńsku. Mechanizm gry, w którym po kilku rozdaniach rezygnuje się z walki powoduje, ze na dłuższą metę zwycięża strach. Kończy się poker, a zaczyna festiwal żądań, które trzeba spełnić. Jeśli stanie się okoniem znowu karty pójdą w ruch i wszystko skończy się jak zwykle. Przeciwnik za każdym razem będzie przebijał wyżej i wyżej, a strach nie pozwoli zainwestować, by sprawdzić, co ma rzeczywiście w kartach. I tak już lata temu rządzący pogodzili się z tą sytuacją. Oczywiście oficjalna propaganda nigdy nie powiedziała wprost, że my już w tego politycznego pokera dawno przestaliśmy grać tylko zajmowała się pudrowaniem rzeczywistości. Nigdy wprost nie informowała co straciliśmy tylko cieszyła się wraz z rządem kiedy ci, którzy nas sromotnie ogrywali, dawali parę euro na powrót z partyjki do domu. I tak żyliśmy (część ludzi nie dopuszcza do siebie tej smutnej prawdy i żyje dalej), że mamy na coś wpływ, że liczymy się w Europie, a rzekomo potwierdzać ma to zaszczyt namaszczenia Donalda Tuska przez Berlin na szefa jednej z bardziej prestiżowych instytucji europejskiej biurokracji. Ta narracja trwała by w nieskończoność, gdyby nie rząd Prawa i Sprawiedliwości, który postanowił po raz pierwszy doprowadzić partię do końca i sprawdzić, co przeciwnik ma „na ręku”. I co się okazało. Po pierwsze karty są znaczone. Nie ma jasnych reguł.
W sytuacji kiedy dyktat Berlina zdaje się być zagrożony nie podpisaniem klauzuli przez polski rząd natychmiast zbiera się prawników, by tak odwrócić kota ogonem, żeby mimo wszystko dokonał się wybór Donalda Tuska. Po drugie ciągle zaglądają nam przez ramię, choć staramy się trzymać karty mocno „przy orderach”. Okazuje się, że Polska nie jest w polityce zagranicznej monolitem. Opozycja konsekwentnie donosi innym graczom, co demokratycznie wybrany rząd ma w ręku. Robi to z dwóch powodów. Nie chce przyznać się do zwasalizowania własnej polityki zagranicznej oraz za wszelką cenę chce utrzymać wrażenie, że nic się nie dzieje, a Unia Europejska na czele z Berlinem altruistycznie dba o nasze dobro. Ale to się skończyło kiedy w Brukseli powiedzieliśmy sprawdzam. Wyszło dobitnie na jaw, że jedność w Unii, mimo zapewnień opozycji w Polsce, jest fikcją. Państwa głosują tak jak każą najsilniejsi. Każde chce ugrać jakiś własny interes, bo z drugiej strony można stracić. Presji uległa nawet grupa Wyszehradzka. Wczorajsza wypowiedź prezydenta Francji – Wy macie zasady, a my fundusze strukturalne - jest swoistym memento dla mniejszych państw, które mogłyby mieć wątpliwości z kim trzymać. A sam fakt, że Berlin et consortes przepycha kolanem kandydaturę Tuska, który jawnie występuje przeciwko rządowi polskiemu, świadczy o tym, że dla Berlina jego osoba na stanowisku szefa Rady Europy jest ważniejsza niż dobre stosunki z Warszawą. Kim jest do cholery Tusk, że o niego idzie taka batalia. Otóż jest nikim. Jego jedyną zaleta jest to, że ma za sobą większą część opozycji, która dzięki niemu, na skinienie Berlina, bądź brukselskich elit może wywierać nacisk na władze w naszym kraju. I to wystarczy. Utrzymywanie status quo w Polsce dla polityki niemieckiej jest rzeczą ważną. Ale dzięki zagrywce naszej dyplomacji nic już nie będzie jak dawniej. Nie ma powrotu do status quo ante.
Ćwierćwiecze dyplomacji na kolanach doprowadziło do sytuacji jak wczoraj podczas obrad w Brukseli. To nie PiS zaryzykował przegraną. Przegrała polska dyplomacja w wykonaniu „elit” post okrągłostołowych, która doprowadziła do sytuacji, że przestano się liczyć ze zdaniem naszego kraju. Przegrali ci (niestety jeszcze stosunkowo liczni) przedstawiciele środków masowego przekazu, którzy naiwnie, bądź świadomie wierzyli i zakłamywali społeczeństwo, że Polska ma wysoka pozycję wśród zachodnich potęg. Wczorajszy dzień pokazał, że to wszystko było kłamstwem. Procesy w polityce trwają lata. Nic nie dzieje się od razu. To nie tylko obecna opozycja, ale przede wszystkim poprzednie rządy doprowadziły do sytuacji, że 40 milionowy kraj w środku Europy został potraktowany przez Zachód per noga. Ale wolę żyć w tej świadomości niż oszukiwać samego siebie i dalej udawać idiotę, że kiedykolwiek na arenie europejskiej poważnie się z nami liczono. Wiem, że jest dużo innych współobywateli, którzy zrobią wszystko, by ze swej świadomości wyprzeć tą niewygodna prawdę. To ludzkie. Nikt nie lubi zdać sobie sprawy z tego, że partie na które oddawali głosy przez ostatnie 25 lat nie chciały i nie potrafiły prowadzić asertywnej polityki zagranicznej wzmacniającej pozycje kraju. Za nimi stoją polskie i polskojęzyczne media, które dalej usiłują wmawiać swoim odbiorcom, że nic się nie stało, a wraz z przywróceniem drugiej kadencji Donaldowi Tuskowi wróci dawny ład i porządek w Unii Europejskiej. Ale realna polityka wymaga realnej analizy.
Ostatni szczyt w Brukseli musi się stać początkiem drogi odbudowy pozycji polskiej na arenie międzynarodowej. Przed naszą dyplomacją stoi wręcz tytaniczne zadanie. Dość oszukiwania samego siebie i społeczeństwa. Dla Unii rozpoczyna się bardzo ciężki okres. Nie będzie lepiej. Lepiej to już było. Nadchodzą wybory w Holandii i Francji. Rośnie frustracja mniejszych państw z powodu braku przejrzystości reguł gry na szczytach władzy w Brukseli. To sytuacja, której rozwój będzie stopniowo przyznawał rację dzisiejszej postawie polskiej dyplomacji. I jeszcze jedno na koniec. Powinniśmy zdać sobie sprawę, że tzw. totalna opozycja działa już jawnie na szkodę polskiej racji stanu i sprowadza się do wykonywania poleceń Berlina. A skoro się wie na czym stoi reszta jest już łatwiejsza. Wszystko dzięki temu, że wreszcie odważyliśmy się powiedzieć – Sprawdzam!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330986-rozgrywka-o-fotel-szefa-rady-europejskiej-obnazyla-skutki-zgubnej-polityki-zagranicznej-iii-rp
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.