„Klęska polskiej delegacji w Brukseli”, „polski rząd był nieskuteczny”, nawet „Orban się odwrócił”, „PiS przegrał w arcyważnym starciu”, a „Europa zawstydziła dobrą zmianę”. Od wczoraj obserwujemy równie infantylne komentarze tego, co się stało w Brukseli. Tego typu rozumowanie to oczywisty nonsens. Ta gra rozgrywana była na zupełnie innym poziomie i kolejny raz dowiodła tego, że jedynym politykiem wielkiego kalibru jest ten, który to wszystko zapanował.
Oczywiste jest to, że komentarze o „klęsce polskiej delegacji” i „prestiżowej porażce polskiego rządu” przygotowane były już od kilku dni. Dla wszystkich było jasne, że nie ma żadnej szansy na to, aby przekonać europejskich polityków do zmiany kursu osobą Jacka Saryusz-Wolskiego, z całym szacunkiem dla tego znakomitego polityka. To zacna postać, ale był tylko i wyłącznie pionkiem w grze o znacznie większą stawkę niż fotel szefa RE. Tą stawką jest oczywiście nieustanna walka o „rząd dusz”, a wczoraj scena teatru na chwilę przeniosła się do Brukseli.
Od dawna, nie tylko od czasu zwycięstwa w październikowych wyborach, polityka Jarosława Kaczyńskiego opiera się na starej zasadzie „divide et impera”. Operacja Tusk jest majstersztykiem takiej filozofii.
Jesteśmy przecież wszyscy świadomi tego, że w retoryce Prawa i Sprawiedliwości UE jest bezpośrednio odpowiedzialna za sprowadzenie największego od dawna kryzysu na Europę. I trudno się tej retoryce dziwić, wszak pośrednio dzięki unijnym decyzjom zalewają nas setki tysięcy islamskich uchodźców, co oczywiście intensyfikuje poczucie zagrożenia mieszkańców Starego Kontynentu. Kiedy w wielu europejskich miastach co chwilę dochodzi do poważnych incydentów na tle religijnym i zamachów terrorystycznych, kiedy nikt nie ukrywa już istnienia tzw. stref „no go”, unijni urzędnicy na forum Rady Europy dyskutują o raporcie, który zaleca wprowadzenie szariatu do porządku prawnego państw członkowskich.
Dlatego Unia Europejska w obecnym kształcie to synonim końca Europy i dowód ogromnej degeneracji europejskich elit. To właśnie ta unia wybrała wczoraj Donalda Tuska. I nawet słowo „wybrała” jest nadużyciem, bo w istocie mieliśmy do czynienia ze złamaniem woli tego narodu, którego Tusk ma w UE reprezentować. Mogą się zżymać przedstawiciele opozycji totalnej mówiąc, że nie można postawić znaku równości między PiS-em a Polską. Fakty są jednak takie, że władzę w Polsce sprawuje PiS i to szefowa polskiego rządu została postawiona wczoraj w opozycji do kandydata, którego urzędnicy UE nazywają polskim kandydatem.
Ten „wybór” nie miał nic wspólnego z demokracją. Tuska wybrało jako swojego reprezentanta EPL, o jego wyborze mówił w niedzielę reprezentant CSU, bliźniaczej partii CDU, której szefem jest Angela Merkel. Ten wybór jest jej wyborem, a poparcie na wczorajszym szczycie to efekt siły Niemiec i dowód słabości innych państw. To są fakty. Kiedy PiS zapowiedział, że nie poprze Donalda Tuska inni kandydaci przestali być nawet symboliczną opozycją dla byłego polskiego premiera. Wybrano więc wczoraj „nowego” szefa Rady Europejskiej tak, jak wybiera się prezydenta Białorusi czy Rosji. I jakim cudem to, co w przypadku Łukaszenki i Putina jest dowodem na łamanie standardów demokracji, w Brukseli nagle stało się czymś innym?
Oczywiście nie jest niczym innym, a próby tłumaczenia, że to tylko reelekcja, że poparcie polskiego rządu nie było potrzebne, to tylko próby rozmywania faktów. A tu sytuacja jest prosta, polski rząd chciał innego kandydata. I dlatego wczorajszy wybór Tuska na szefa RE to w istocie wielkie zwycięstwo Kaczyńskiego. Oczywiście, nie bez ofiar, czasami nawet poważnych. Trzeba będzie ułożyć sobie relacje z Orbanem i resztą Grupy Wyszehradzkiej, trzeba będzie decydować się na konsekwentne budowanie polityki zagranicznej w oparciu o sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, kosztem zbliżenia z Chinami, przy braku silnego wsparcia ze strony UE. Ale i tak na nic innego nie mogliśmy przecież liczyć. Mimo to, niektóre rzeczy trzeba będzie poukładać.
Trzeba pamiętać, jak ważne dla Jarosława Kaczyńskiego są słowa: „Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie. I ta druga – ta którą wiozą na lawecie”. W której jest do wczoraj Donald Tusk (jeszcze mocniej niż kiedykolwiek wcześniej!)? Po wczorajszym wyborze na konferencji prasowej premier Beata przemawiała na tle biało-czerwonej flagi, mówiąc o polskim interesie narodowym. Odpowiadała na pytania dziennikarzy wskazując polskie cele. Pierwsze telewizyjne sceny po wyborze pokazały Donalda Tuska w otoczeniu kilku polityków europejskich, szczęśliwego, uśmiechniętego i unikającego pytań od dziennikarzy. Tusk rzucił coś o byciu zadowolonym, przyszłości UE i uciekł. Później zorganizował konferencję prasową, stał na tle flagi unijnej u boku Junckera, który szydził z polskiego rządu. PiS będzie mógł grać tymi obrazkami przez długie lata.
Na czym polegał ten teatr? Oczywiście Jarosław Kaczyński od początku wiedział, że jedyną postacią, która może zagrozić hegemonii PiS, jednocząc opozycję totalną, byłby powracający do Polski Donald Tusk. Szansa na to, że Tusk nie zostanie ponownie wybrany była iluzoryczna. Ale była. Realnie majaczyła na horyzoncie tak długo, jak nie pojawił się Jacek Saryusz-Wolski. To zmieniło wszystkie plany i nagle Tusk był jedynym kandydatem na szefa RE. „Podobnie jak Putin w Rosji czy Łukaszenka w Białorusi” powiedzą za kilka tygodni, może nawet dni, spoty przygotowane przez Prawo i Sprawiedliwość.
Nawet jeśli Tusk przegrałby grę o fotel szefa RE i wróciłby to Polski, to nie miałby tu łatwego zadania. Sprawy Amber Gold na pewno zintensyfikowałyby na sile. Doszedłby do nich problem z Grzegorzem Schetyną, który całe swoje polityczne życie czekał, żeby w końcu rządzić Platformą. Miałby też Tusk na głowie Nowoczesną i Ryszarda Petru, który obwołuje się co chwilę „liderem opozycji”. Zgodzimy się jednak wszyscy, że nie są to poważne przeszkody. Mógłby więc Donald Tusk stać się liderem zjednoczonej opozycji i niczym rycerz wracający na „białym koniu” uwolniłby Polskę od ciężaru wizerunkowego, który tak trudno znieść „nowoczesnym” neoliberałom i lewicy. Zwłaszcza, że opozycja cierpi najmocniej z powodu braku realnego lidera. Czy Tusk mógłby doprowadzić do wcześniejszych wyborów? Ciężko powiedzieć. Ale na pewno byłby poważnym graczem i daleko większym zagrożeniem niż Schetyna, Petru i Kijowski.
A tak, po wczorajszych decyzjach w Brukseli, wszyscy są zadowoleni. Grzegorz Schetyna się cieszy, bo ma jeszcze 2,5 roku bezpiecznego rządzenia partią. Promienieje ze szczęścia również Ryszard Petru, bo przecież ze Schetyną ma szansę wygrać, z byłym premierem nie miałby żadnych. Donald Tusk wciąż pozostaje na swoim stanowisku, a dodatkowo myśli, że udało mu się upokorzyć PiS. Najbardziej zadowolony jest jednak Jarosław Kaczyński, który skutecznie przekonał część opinii publicznej, że Donald Tusk jest kandydatem „niemieckim”, który nie reprezentuje polskich interesów w UE. I kto tu kogo rozegrał?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330892-wybor-donalda-tuska-na-szefa-re-to-wielki-sukces-jaroslawa-kaczynskiego-to-on-tu-jest-zwyciezca
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.