Nastroje panujące obecnie w Europie, nie w brukselskich salonach, ale wśród mieszkańców kontynentu, nie dają wiele szans na precyzyjne przepowiednie co dalej.
Drobna układanka z ponownym wyborem Donalda Tuska niczego tu nie zapewnia, bo funkcja, którą sprawuje wymyślona została niedawno ad hoc, dla kaprysu kilku państw, by sprawić wrażenie o postępującym procesie demokratyzacji Unii. Przewodniczący – koordynator nie ma specjalnych uprawnień, jest jeszcze jedną atrapą owego procesu. Słusznie zarzucamy Tuskowi, że podskakuje w ramach wytycznych najbogatszych państw, a głównie jednego, ale trzeba pamiętać, że jego poprzednik z Belgii robił dokładnie to samo. Tusk trafił na ten fotel, bo wiedział, że w Polsce wkrótce zostanie pogoniony, a niemiecka kanclerz załatwiając mu brukselską fuchę ratowała go przed politycznym upadkiem. Ratowała dobrze wiedząc, że w Brukseli odpłaci jej za tę uprzejmość z nawiązką. Merdając z zapałem przy każdej okazji.
Wstępem do tej nominacji było wręczenie mu Nagrody im. Rathenaua, co powinno być dla każdego Polaka śmiertelną obrazą, by nie powiedzieć obelgą. Wszak ów Rathenau, Walter Rathenau nie marzył o niczym innym, tylko o ponownej likwidacji Polski. Knuł w tej sprawie wspólnie ze szczególnie zaufanym Lenina Karolem Radkiem, a właściwie Karolem Sobelsohnem. Tusk podczas wręczania mu nagrody chciał z tej kompromitacji sprytnie wybrnąć, lecz wyszło raczej mizernie. Opowiadał, że Rathenau zdziwiłby się dowiadując o nagrodzie jego imienia dla polskiego premiera. Chyba raczej nie. Nagroda dla polskiego premiera, który klaszcze zanim niemiecka kanclerz cokolwiek powie? Jak najbardziej.
Ale trzeciej kadencji nie będzie, więc perspektywa dalszej przydatności luksusowego przebywania na politycznym klęczniku znika. Koniec łakoci, choć dotychczasowe mogłyby wystarczyć dla całego osiedla. Trudno zatem wykluczyć, iż Tusk na koniec się opamięta. Choć trochę. I nie zdziwiłbym się, gdyby teraz – co zapowiada – podjął starania, nawet nieważne, czy szczere, o załagodzenie powstałej sytuacji. Spodziewam się też innych gestów wobec Polski i polskiej premier. I też nieważne, czy szczerych. Ludzi biegłych w jego manipulacjach nie oszuka, ale swoim zwolennikom da powody, by mogli go wciąż wychwalać i usiłować wcisnąć na pozytywne karty historii.
A Schetyna? Pod względem myśli i uczynków wykazuje podobną szczerość, co Tusk. Co trzeba, to przemilczy, ale jeśli pojawi się okazja … Jednak czy się pojawi?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330887-nie-wykluczam-ze-tusk-sie-opamieta-choc-troche-bo-zmiany-w-unii-i-tak-sa-nieuniknione