Szybki wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej oznacza, że polska delegacja wraca z Brukseli na tarczy. Możemy zaklinać rzeczywistość, wyżywać się, koncentrując na „niemieckim” wsparciu dla Tuska, udawać, że nic się nie stało. Ale to po prostu porażka polskiej dyplomacji. Potwierdzają to zresztą słowa Witolda Waszczykowskiego, który mówi o „przegranej potyczce”.
To przegrana w kilku wymiarach, ale ich wspólnym mianownikiem jest skuteczność. A raczej brak skuteczności. Nie tylko nie udało się przeforsować kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego (a nawet zaprosić go na szczyt), zablokować szans Donalda Tuska na reelekcję (abstrahując od tego, czy to słuszny ruch), ale nawet wywołać jakiejś głębszej dyskusji, przełożyć politycznych decyzji na kolejny szczyt.
Zwracam uwagę na słowa szefa MSZ:
Trzeba to przeanalizować jak te mechanizmy funkcjonowały. Bo wiele decyzji było podejmowanych w kuluarach, poza nami. Chcemy wiedzieć - jakimi instrumentami szantażami, czy naciskami posługiwano się, by wystąpić przeciw naszemu kandydatowi, a za Donaldem Tuskiem
— powiedział w rozmowie z wPolityce.pl.
Zaś w wywiadzie dla Onetu dodawał:
Analizowaliśmy możliwość odmowy podpisania konkluzji szczytu. Ale od przedstawicieli dużych państw usłyszeliśmy, że wybór szefa RE nie podlega takiej akceptacji.
Przekładając te słowa politycznej dyplomacji na prostszy język: wszystkie najważniejsze decyzje zapadły poza Polską, bez konsultacji ich z Warszawą, a plan B polskiego MSZ spalił na panewce, bo nie przygotowano się od strony technicznej (analiza traktatów, sposobu głosowania, możliwość zablokowania szczytu, etc.). Nie udało się też przekonać naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej, której solidność i jedność stoi pod znakiem zapytania, lub choćby politycznie bliskich nam Węgrów, dla których sojusz w EPP okazał się ważniejszy niż strategiczne więzi z Polską.
Jak celnie zauważył na Twitterze Roch Baranowski:
Czas na refleksję i odejście od dyplomacji ostatniej chwili. Szczyty to właśnie szczyty, pod nimi cała góra, czasem lodowa.
Gorzka, bardzo gorzka to lekcja. I nie chodzi nawet o to, że nie udało się zablokować wyboru Tuska - choć jeśli stawia się takie cele (oficjalnie!), to wypadałoby mieć lepsze karty w ręku. Rzecz w tym, że cała strategia zgłoszenia kontrkandydata i gwałtownych negocjacji w Brukseli sprawiała wrażenie przygotowywanej na kolanie.
Oczywiście, możemy powiedzieć o asertywności polskiej delegacji, o premier Beacie Szydło, która zdając sobie sprawę z presji wywieranej na Warszawę, potrafiła nie dać się złamać. Ale i tu musi paść pytanie o strategię i o to, czy argumentów najcięższego kalibru („broni atomowej”, jak mówiono w MSZ) nie trzeba było zostawić na inny, bardziej strategiczny moment. Gra o stanowisko Tuska była prestiżowa, ale bez przesady, nie było tutaj fundamentalnych interesów Polski. Chciałoby się zobaczyć taką determinację na polu walki o bezpieczeństwo energetyczne czy blokowaniu projektów NordStream2, OPAL i całego niemiecko-rosyjskiego porozumienia w tej sferze.
Powie ktoś - no dobrze, ale przynajmniej w polityce wewnętrznej udało się sporo ugrać. Sam zresztą pisałem, że operacja „Saryusz-Wolski” to majstersztyk - wyrwano Platformie trzonowy ząb, a w orbicie PiS znalazł się polityk o olbrzymich kompetencjach dotyczących Unii Europejskiej. Do tego jeszcze raz podkreślono dystans PiS do Tuska, utwardzono (choćby wczorajszym spotem) niechęć do tego polityka.
Wszystko to prawda. Tak jak prawdą jest, że Tusk nie będzie mógł od dziś przedstawiać się w Brukseli jako Polak z choćby cichym poparciem rządu. Tylko czy cała rozgrywka była warta takiej awantury, włożonych tylu sił polskiej dyplomacji i polityki, tylu zabiegów, nie mówiąc o wizerunkowych kosztach? Śmiem wątpić.
Ale i na polskim podwórku cała awantura będzie miała negatywne skutki dla PiS. Da paliwo zagubionej opozycji, wzmocni samego Tuska (ustawianego w roli ofiary, a przy tym zwycięzcy całego zamieszania), każe zadać pytanie o skuteczność polskiej dyplomacji - hasło 27:1 (rozkład głosów) będzie wracało regularnie, do końca rządów PiS.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Szybki wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej oznacza, że polska delegacja wraca z Brukseli na tarczy. Możemy zaklinać rzeczywistość, wyżywać się, koncentrując na „niemieckim” wsparciu dla Tuska, udawać, że nic się nie stało. Ale to po prostu porażka polskiej dyplomacji. Potwierdzają to zresztą słowa Witolda Waszczykowskiego, który mówi o „przegranej potyczce”.
To przegrana w kilku wymiarach, ale ich wspólnym mianownikiem jest skuteczność. A raczej brak skuteczności. Nie tylko nie udało się przeforsować kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego (a nawet zaprosić go na szczyt), zablokować szans Donalda Tuska na reelekcję (abstrahując od tego, czy to słuszny ruch), ale nawet wywołać jakiejś głębszej dyskusji, przełożyć politycznych decyzji na kolejny szczyt.
Zwracam uwagę na słowa szefa MSZ:
Trzeba to przeanalizować jak te mechanizmy funkcjonowały. Bo wiele decyzji było podejmowanych w kuluarach, poza nami. Chcemy wiedzieć - jakimi instrumentami szantażami, czy naciskami posługiwano się, by wystąpić przeciw naszemu kandydatowi, a za Donaldem Tuskiem
— powiedział w rozmowie z wPolityce.pl.
Zaś w wywiadzie dla Onetu dodawał:
Analizowaliśmy możliwość odmowy podpisania konkluzji szczytu. Ale od przedstawicieli dużych państw usłyszeliśmy, że wybór szefa RE nie podlega takiej akceptacji.
Przekładając te słowa politycznej dyplomacji na prostszy język: wszystkie najważniejsze decyzje zapadły poza Polską, bez konsultacji ich z Warszawą, a plan B polskiego MSZ spalił na panewce, bo nie przygotowano się od strony technicznej (analiza traktatów, sposobu głosowania, możliwość zablokowania szczytu, etc.). Nie udało się też przekonać naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej, której solidność i jedność stoi pod znakiem zapytania, lub choćby politycznie bliskich nam Węgrów, dla których sojusz w EPP okazał się ważniejszy niż strategiczne więzi z Polską.
Jak celnie zauważył na Twitterze Roch Baranowski:
Czas na refleksję i odejście od dyplomacji ostatniej chwili. Szczyty to właśnie szczyty, pod nimi cała góra, czasem lodowa.
Gorzka, bardzo gorzka to lekcja. I nie chodzi nawet o to, że nie udało się zablokować wyboru Tuska - choć jeśli stawia się takie cele (oficjalnie!), to wypadałoby mieć lepsze karty w ręku. Rzecz w tym, że cała strategia zgłoszenia kontrkandydata i gwałtownych negocjacji w Brukseli sprawiała wrażenie przygotowywanej na kolanie.
Oczywiście, możemy powiedzieć o asertywności polskiej delegacji, o premier Beacie Szydło, która zdając sobie sprawę z presji wywieranej na Warszawę, potrafiła nie dać się złamać. Ale i tu musi paść pytanie o strategię i o to, czy argumentów najcięższego kalibru („broni atomowej”, jak mówiono w MSZ) nie trzeba było zostawić na inny, bardziej strategiczny moment. Gra o stanowisko Tuska była prestiżowa, ale bez przesady, nie było tutaj fundamentalnych interesów Polski. Chciałoby się zobaczyć taką determinację na polu walki o bezpieczeństwo energetyczne czy blokowaniu projektów NordStream2, OPAL i całego niemiecko-rosyjskiego porozumienia w tej sferze.
Powie ktoś - no dobrze, ale przynajmniej w polityce wewnętrznej udało się sporo ugrać. Sam zresztą pisałem, że operacja „Saryusz-Wolski” to majstersztyk - wyrwano Platformie trzonowy ząb, a w orbicie PiS znalazł się polityk o olbrzymich kompetencjach dotyczących Unii Europejskiej. Do tego jeszcze raz podkreślono dystans PiS do Tuska, utwardzono (choćby wczorajszym spotem) niechęć do tego polityka.
Wszystko to prawda. Tak jak prawdą jest, że Tusk nie będzie mógł od dziś przedstawiać się w Brukseli jako Polak z choćby cichym poparciem rządu. Tylko czy cała rozgrywka była warta takiej awantury, włożonych tylu sił polskiej dyplomacji i polityki, tylu zabiegów, nie mówiąc o wizerunkowych kosztach? Śmiem wątpić.
Ale i na polskim podwórku cała awantura będzie miała negatywne skutki dla PiS. Da paliwo zagubionej opozycji, wzmocni samego Tuska (ustawianego w roli ofiary, a przy tym zwycięzcy całego zamieszania), każe zadać pytanie o skuteczność polskiej dyplomacji - hasło 27:1 (rozkład głosów) będzie wracało regularnie, do końca rządów PiS.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330846-z-gorzkiej-lekcji-w-brukseli-trzeba-wyciagnac-wnioski-i-co-do-taktyki-i-skutecznosci-msz-i-co-do-przyszlej-roli-jsw