Nie było nas w Wersalu - zmartwili się nie na żarty czołowi przywódcy Platformy Obywatelskiej. A mielibyśmy być? Na spotkaniu przywódców największych państw Unii Europejskiej, Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii? Tylko po co, damy i dżentelmieny? - jak mawiają elity rosyjskie. Żeby podzielić Europę na kilka prędkości? Na Wersal, zamek Bellevue i Chobielin?
Nie byliśmy w Wersalu ale za to byliśmy na Kremlu. Przynajmniej tyle. Co się zaś tyczy spotkania wersalskiego, pokazało ono, gdzie jest miejsce III RP, bo nie wziął w nim udziału „król Europy” - Donald Tusk. Zwyczajnie go nie zaproszono. Co za wstyd. Tak to jest, gdy postkomunistyczny establishment uważa się za elitę, na dodatek europejską. W roku 2009 Radosław Sikorski, ówczesny szef polskiego MSZ - u gościł w Chobielinie ministra spraw zagranicznych RFN Franka - Waltera Steinmeiera. To dopiero był Wersal. Podawano wykwintne potrawy, a Radek grał na organach ( wersale z tego słyną) i woził niemieckiego kolegę zabytkowym motorem z przyczepą. A jak to się skończyło? Steinmeier został prezydentem Niemiec, a Sikorski wyrzutkiem z rządu Ewy Kopacz za spożywanie ośmiorniczek i „robienie lodów” Amerykanom w restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Tak się kończy, gdy zamiast wersalskich, w establishmencie obowiązują chobielińskie maniery. One zresztą zostały zaczerpnięte z manier komorowskich, że przypomnę przyjęcie Angeli Merkel przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, gdy w Pałacu Prezydenckim rozsiadł się w fotelu, podczas gdy kanclerz Niemiec rozglądała się za jakimś siedziskiem. Nie dziwi mnie prosty i przaśny styl życia i bycia zarówno Sikorskiego i Komorowskiego jak i reszty uprzywilejowanej dotąd klasy rządzącej, która zapluwa się w obrzucaniu epitetami rząd Prawa i Sprawiedliwości i jej polityków. To właśnie Sikorski zabłysnął kulturą osobistą mówiąc w radiu Zet, że „Polska przyjęła taktykę bachora, który wrzeszczy w kącie”, komentując w ten wyszukany sposób wysunięcie kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego na następcę Tuska.
Sikorskiemu nic już nie pozostało, poza ujadaniem na nową władzę w Polsce. I na co był ten Chobielin i jego organy? Wersal był siedzibą królów Francji, a dziś jest reprezentacyjnym gmachem prezydenta, każdego, prawicowego, lewicowego i liberalnego. Jest symbolem wielkiej niegdyś Francji, a tzw. dworek w Chobielinie symbolem odchodzącego w przeszłość Polski chamstwa, głupoty, pazerności i złodziejstwa. Klasycznej postkomuny, z której establishment nie potrafi się wyzwolić. Problem w tym, że aby być elitą, trzeba otrzymać staranne wychowanie czyli kindersztubę, staranne wykształcenie i odziedziczyć inteligencję, jeśli jest co dziedziczyć. To składa się na kulturę osobistą, a nie jakąś „niesiołowską”, „frasyniukowską” albo „neumannowską” i „schetynowską”. Nie było polityków PO w Wersalu i nie będzie. Oni pasują do ulicznej zadymy wykolejonych feministek i feministów, ordynarnego tęczowego towarzystwa z najniższych sfer, do „kobiet wszystkich płci”, pozbawionych wszelkich cech kobiecości, ordynarnych i głupich, tak głupich, że aż mi ich żal. Nawet Chobielin to dla nich za wysokie progi, bo jak mawiają w narodzie: „wpuść chama do biura, to atrament wypije”. One na demonstracjach antyrządowych i antykościelnych walą w garnki, a byłoby dobrze, gdyby walnęły się w głowę, o ile jest w niej choć cień rozumu.
-
W najnowszym „wSieci”: JAK LUDZIE PLATFORMY UŻYWALI ANDRZEJA HADACZA DO KOMPROMITOWANIA PIS. To trzeba przczytać!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330604-zachcialo-sie-wersalu-a-chobielin-nie-wystarczy