Spotkanie na szczycie przywódców Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpanii, do którego doszło w poniedziałek w Wersalu zakończyło się deklaracją powołania Unii dwóch prędkości. Jeśli ta deklaracja zostanie wprowadzona w życie, oznacza to koniec Unii Europejskiej w obecnym kształcie.
Unia dwóch prędkości polegać ma na zróżnicowaniu tempa integracji poszczególnych państw członkowskich. Wedle słów prezydenta Francji Francois Hollanda ścisła integracja, której motorem miałyby się stać państwa uczestniczące w poniedziałkowym szczycie w Wersalu, dotyczyłaby w pierwszej kolejności obszarów obronności, polityki monetarnej, fiskalnej, socjalnej oraz kulturalnej. O konieczności zróżnicowania tempa integracji mówiła już zresztą kanclerz Angela Merkel podczas ostatniego szczytu Unii na Malcie. Wtedy jednak wydawało się, że to jedynie zabieg retoryczny mający skłonić oporne państwa m.in. z naszej części Europy do większej ustępliwości.
Niewykluczone, że temat ten – choć oficjalnie temu zaprzeczano – pojawił się podczas niedawnej wizyty Angeli Merkel w Warszawie. Jeśli tak, to zupełnie inaczej należałoby odczytywać rezultaty warszawskich rozmów p. Merkel. Wniosek bowiem z tego płynie taki, że przedstawiona przez Jarosława Kaczyńskiego reforma Unii Europejskiej zmierzająca do zwiększenia roli państw narodowych, została przez Niemcy odrzucona, lub też – zaakceptowana, ale wyłącznie jako alternatywna droga członkostwa dla tych, którzy – tak jak Polska – nie chcą ścisłej integracji.
Z jednej strony można powiedzieć, że to uczciwe postawienie sprawy. Skoro nie odpowiada nam presja ze strony państw rdzenia Unii, to możemy wyznaczyć sobie własne tempo integracji. Niewątpliwym zyskiem jest również uniknięcie relokacji islamskich imigrantów. Z drugiej jednak strony, Unia dwóch prędkości oznaczać może dla nas poważne kłopoty zarówno w wymiarze geopolitycznym jak i wewnętrznym.
Należy się bowiem spodziewać, że wiele mniejszych państw Unii, dotąd niechętnie ulegających dyktatowi ze strony Berlina czy Brukseli, zostanie zmuszonych do podjęcia decyzji, czy chcą znaleźć się poza rdzeniem Unii, czy do niego dołączyć – nawet kosztem znacznej utraty podmiotowości. Jeśli zdecydują się na dołączenie do rdzenia, Polska, jako „duży średniak” może znaleźć się na peryferiach zjednoczonej Europy, co w obliczu narastającego zagrożenia ze Wschodu jest ryzykowne.
Odmowa podporządkowania się krajom rdzenia Unii może zostać również wykorzystana przez opozycję do atakowania rządu, jako tego, który „wyprowadził” nas z Europy. Argument, choć bałamutny, w naszym euroentuzjastycznym społeczeństwie może się jednak okazać skuteczny.
Wygląda więc na to, że państwa „starej Unii” próbują przyprzeć krnąbrnych kuzynów ze Wschodu do ściany. To chyba również koniec złudzeń o solidarności europejskiej. Otrzymaliśmy bowiem czytelny sygnał, że dla naszego regionu miejsce w głównym nurcie Unii jest tylko pod warunkiem, że podporządkujemy się wytycznym francusko-niemieckiego dyrektoriatu.
Oczywiście wiele jeszcze może się w Unii zmienić, zwłaszcza że najważniejsze państwa Wspólnoty weszły właśnie w rok wyborczy. Niezależnie od tego, Polska powinna być od dziś gotowa na różne, także złe scenariusze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330365-kolodziejski-unia-zaczyna-sie-rozsypywac-niemcy-i-francja-odwracaja-sie-od-wschodniej-europy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.