Powiem krótko: „Wolfgang” powinien odejść. Z własnej woli lub zdymisjonowany - i to jak najszybciej. Nie ma dwóch miar moralności i przyzwoitości!
Tak po ludzku może mi być szkoda Andrzeja Przyłębskiego, stał się bowiem podwójną ofiarą: swojego zakłamania (to najłagodniejsze słowo, jakie nasuwa mi się w kontekście podpisania oświadczenia o podjętej współpracy z komunistyczną bezpieką), oraz oczywistego partactwa Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Pytania w tej sprawie i odpowiedzi są bowiem boleśnie proste: Podpisał? Podpisał! Zataił?! Zataił?! (Nikt mi nie powie, że można „zapomnieć” o spotkaniach z esbekami i dobrowolnym wyrażeniu chęci współpracy.) Było to dobrowolne podpisanie zobowiązania, gdyż panu Przyłębskiemu nie groziła śmierć ani kalectwo, po prostu chciał wyjechać za granicę. Nie jestem księdzem, nie mnie rozgrzeszać za to pana ambasadora. Uważam jednak, że byłoby to z mojej strony skrajnie nieuczciwe i kapiące obłudą, gdybym z jednej strony potępiał za to np. Włodzimierza Cimoszewicza vel „Carexa”, który został zarejestrowany przed wyjazdem do USA w 1980r. przez Wydział II Departamentu I MSW jako „kontakt operacyjny”, czy Andrzeja Olechowskiego, pseudonim „Must”, który - co trzeba mu oddać - chociaż przyznał się w oświadczeniu lustracyjnym do współpracy ze służbami PRL, czy tajnego współpracownika Michała Boniego vel „Znak” - ten z kolei twierdził, że został do tej współpracy zmuszony poprzez szantaż…, i wielu innych, a z drugiej bagatelizował zobowiązanie się Andrzeja Przyłębskiego vel Wolfganga wobec komunistycznej bezpieki. Jakaś wyjątkowa wyrozumiałość wobec tychże, w tym także Przyłębskiego, byłaby zwyczajnym świństwem wobec wszystkich tych, którzy woleli nie korzystać z różnorakich przywilejów ze strony reżimu komunistycznego, którzy nie wyjeżdżali za granicę, byli obiektami inwigilacji, którzy mięli nierzadko złamane życiorysy, a nawet tracili życie.
Nie widzę powodu do stosowania innej miary wobec Przyłębskiego za „błędy młodości” i młodych Cimoszewiczów, Olechowskich itd. Nie ma bowiem dwóch miar moralności i przyzwoitości. Ważne jest to, jak kto zachowywał się i jaką wykazał postawę w trudnych czasach, a nie jakim „dorobkiem” wykazał się później, po plajcie komunizmu. Można snuć, że gdyby komunizm nie upadał… - ale daruję sobie gdybanie. Liczą się fakty. A te stawiają w niekorzystnym świetle także dzisiejszy MSZ. I tu kolejne pytanie:
Czyżby w naszym kraju nie było ludzi z czystą kartą, predestynowanych pod każdym względem do objęcia odpowiedzialnych funkcji - w tym przypadku ambasadorów wolnej Polski…?
Nie byłoby całej tej sytuacji, gdyby nie (niestety, nie pierwsze) partactwo MSZ właśnie. I w tym bowiem przypadku pytania i odpowiedzi są boleśnie proste: jeśli nie sprawdzono kandydata na najwyższego rangą przedstawiciela RP w Berlinie – bardzo źle, ale jeszcze gorzej, jeśli sprawdzono, jeśli podpisanie zobowiązania do współpracy z SB nie było dla ministerstwa tajemnicą, a mimo to powierzono mu tę funkcję.
Resort spraw zagranicznych nie jest ani kościołem, ani instytucją resocjalizacji, zatrudniani tam ludzie powinny być najlepszymi z najlepszych. W przeciwnym razie nikt inny, tylko MSZ samo wciska oręż w ręce tzw. totalnej opozycji, która wykorzysta go na wszelkie sposoby. I to jest ten efekt ostateczny: kolejna zadyma, której można było i należało uniknąć.
Ma rację, mój znakomity kolega redakcyjny Bronisław Wildstein, zwracający uwagę na podwójną miarę mediów, „które dotąd z obrzydzeniem odnosiły się do lustracji”, a teraz „uznały, że samo podpisanie oświadczenia winno skompromitować ambasadora”, jak również, że sprawa Andrzeja Przyłębskiego ma „uderzyć rykoszetem w jego żonę, prezes Trybunału Konstytucyjnego”. Nie ma skutków bez przyczyny, dlatego też powtórzę jeszcze raz: „Wolfgang” powinien odejść, z własnej woli lub zdymisjonowany, i to jak najszybciej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330139-msz-samo-wciska-orez-w-rece-tzw-totalnej-opozycji-wolfgang-powinien-odejsc-z-wlasnej-woli-lub-byc-zdymisjonowany-i-to-jak-najszybciej