Wybitny aktor Jerzy Radziwiłowicz, jak wielu przed nim i zapewne wielu po nim, postanowił przeprowadzić dekonstrukcję rządów PiS i uświadomić naród, kim naprawdę jest Jarosław Kaczyński. Jakżeby inaczej – w mediach Agory. Każdy, w tym dowolny aktor, może sobie dekonstruować to, co chce. To nie podlega dyskusji. Zwykle taka dekonstrukcja dużo mówi jednak o dekonstruującym oraz środowisku, z którym się identyfikuje. I pierwsze, co się rzuca w oczy, to potwierdzenie, że aktorzy najlepiej mówią cudzym tekstem. Bo to, co opowiada Jerzy Radziwiłowicz jest cudzym tekstem. Jest powtórzeniem tego, co wcześniej mówili Agnieszka Holland, Jerzy i Maciej Stuhrowie, Daniel Olbrychski, Wojciech Malajkat, Krzysztof Kowalewski czy Maja Ostaszewska. I żadna z tych osób nie jest autorem tekstów, które wypowiadała. A wypowiadają coś, co można by nazwać brykiem z „Gazety Wyborczej”, czyli zestawem banałów, kalek i mądrości z obszaru kuchennej psychologii, podlanych sosem troski demonstrowanej na przemian z różnymi fobiami. Skądinąd najczęściej robią to na łamach organu Michnika. Oczywiście aktorzy, nawet wybitni, mają prawo do banału, fobii i kuchennej psychologii. Jedyny problem polega na tym, że chyba nie mają świadomości, kim mówią i ile to jest warte. Ale i do tego mają pełne prawo.
Jerzy Radziwiłowicz dramatycznie i bardzo odważnie pyta: „kim jest Jarosław Kaczyński, żeby mi mówić, co mam robić? Co mam myśleć? Co mi wolno?”. Z całym szacunkiem i z pełną odpowiedzialnością można odpowiedzieć Jerzemu Radziwiłowiczowi, że Jarosława Kaczyńskiego kompletnie nie interesuje, co ten aktor „ma mówić, robić i myśleć”, więc niczego mu nie podpowie ani nie będzie niczego od niego wymagał. Kiedy Jerzy Radziwiłowicz bohatersko deklaruje: „wolno mi wszystko, co nie jest zabronione przez prawo. W całej reszcie ja wybieram, z czym się zgadzam. Kierując się sumieniem”, przekonuje chyba tylko Adama Michnika. Każdy normalny mieszkaniec Polski wie, że Jerzy Radziwiłowicz może to wszystko robić bez cienia heroizmu, bowiem rządzących to zupełnie nie interesuje. Ale wybitny aktor nie zamierza odpuścić, wznosząc się na wyżyny odwagi i nonkonformizmu: „I nie będzie mi jakiś facet urządzał mi mojego myślenia, mojego sumienia i w dodatku nie będzie mi mówił, kim jestem”. Faktycznie Kaczyński nie będzie niczego Radziwiłowiczowi urządzał, bo prawie na pewno nie wie, jakie dramaty wybitny aktor przeżywa i jakie toczy heroiczne boje z samym sobą. Prezes PiS nie będzie tego robił, nawet gdyby przeczytał, że wybitny aktor uważa, iż „z ich strony obserwujemy jakąś okropną mowę nienawiści od czasu katastrofy smoleńskiej, odkąd co miesiąc zaczęli robić te parteitagi na Krakowskim Przedmieściu udając, że to są msze”. Mówiąc to Jerzy Radziwiłowicz jest oczywiście święcie przekonany, że sam nie używa mowy nienawiści.
Jerzy Radziwiłowicz odkrył: „Kiedyś Kaczyński zarzucał wszystkim innym, że są knajakami, bo on jest inteligentem. Otóż knajactwo jest przede wszystkim w nim samym”. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzucałby „wszystkim innym” poza sobą czegokolwiek, bo to niemądre i zwyczajnie niemożliwe, a co można udowodnić dziecinnie łatwo. Nie zarzucał też tego „wszystkim innym” Jarosław Kaczyński. Tym bardziej że z poczucia bycia inteligentem logicznie nie wynika, że „wszyscy inni są knajakami”. Logicznie i semantycznie jest to nonsens, choć wybitny aktor Jerzy Radziwiłowicz nie musi tego wiedzieć. Logika nie ma tu jednak znaczenia, bowiem zasadnicze jest leninowskie pytanie: „Что делать?” - „co robić?” (tu w wersji: „cóż można na to poradzić?”). I tu, niestety, wybitnego aktora dopadła rezygnacja, bo sam sobie odpowiedział: „Tylko rozłożyć ręce”. Na szczęście nie zrezygnowała dziennikarka organu Michnika i wskazała alternatywę: „pójść zaprotestować”. Wybitny aktor tego nie odrzucił, lecz uświadomił, jakim byłoby to szaleńczym heroizmem: „Z pełną świadomością, że potem prezes, premier, prezydent i minister spraw wewnętrznych powiedzą kim jesteśmy. Czyli nas zelżą. Albo będą ścigać. Bierzmy to pod uwagę”. Nieco wcześniej wybitny aktor wprost ostrzega: „pewne środowiska uznają, że wolno im więcej niż innym. I będą próbować tych innych karać w ten sposób, w jaki potrafią to robić - czyli bić. To jest najsmutniejsze i tego się obawiam”.
Już widzę te narady z udziałem prezesa, prezydenta, pani premier i szefa MSW, gdzie układa się grafik prześladowań wybitnego aktora Jerzego Radziwiłowicza i jego kolegów. Gdzie toczą się zażarte debaty między Jarosławem Kaczyńskim, Andrzejem Dudą, Beatą Szydło i Mariuszem Błaszczakiem, czy wobec Jerzego Stuhra zastosować narzędzie tortur zwane „żelazną dziewicą”, wobec jego syna „widelec heretyka”, w stosunku do Agnieszki Holland – „zgniatacz głowy”, a wobec samego Jerzego Radziwiłowicza - „kocią łapkę”. Najpierw wspomniane grono ułożyłoby precyzyjny kalendarz „ścigania” tych wszystkich osób. Włos się jeży na głowie, gdy o tym pomyśleć. Nie dziwi zatem lęk wybitnego aktora przed tym, że znajdzie się w sytuacji jak przeciętni ludzie w 15. odcinku „Latającego Cyrku Monty Pythona”. Tam trzech kardynałów nagle wpadło do pomieszczenia krzycząc: „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!”. I kogo popadnie oskarżyli o herezję, karaną wymyślnymi torturami, np. „miękkimi poduszkami” i „wygodnym fotelem”. Jerzy Radziwiłowicz jako aktor łatwo może sobie wyobrazić, jak straszne może być siedzenie w wygodnym fotelu, tym bardziej zaordynowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. To tortura nie do zniesienia.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wybitny aktor Jerzy Radziwiłowicz, jak wielu przed nim i zapewne wielu po nim, postanowił przeprowadzić dekonstrukcję rządów PiS i uświadomić naród, kim naprawdę jest Jarosław Kaczyński. Jakżeby inaczej – w mediach Agory. Każdy, w tym dowolny aktor, może sobie dekonstruować to, co chce. To nie podlega dyskusji. Zwykle taka dekonstrukcja dużo mówi jednak o dekonstruującym oraz środowisku, z którym się identyfikuje. I pierwsze, co się rzuca w oczy, to potwierdzenie, że aktorzy najlepiej mówią cudzym tekstem. Bo to, co opowiada Jerzy Radziwiłowicz jest cudzym tekstem. Jest powtórzeniem tego, co wcześniej mówili Agnieszka Holland, Jerzy i Maciej Stuhrowie, Daniel Olbrychski, Wojciech Malajkat, Krzysztof Kowalewski czy Maja Ostaszewska. I żadna z tych osób nie jest autorem tekstów, które wypowiadała. A wypowiadają coś, co można by nazwać brykiem z „Gazety Wyborczej”, czyli zestawem banałów, kalek i mądrości z obszaru kuchennej psychologii, podlanych sosem troski demonstrowanej na przemian z różnymi fobiami. Skądinąd najczęściej robią to na łamach organu Michnika. Oczywiście aktorzy, nawet wybitni, mają prawo do banału, fobii i kuchennej psychologii. Jedyny problem polega na tym, że chyba nie mają świadomości, kim mówią i ile to jest warte. Ale i do tego mają pełne prawo.
Jerzy Radziwiłowicz dramatycznie i bardzo odważnie pyta: „kim jest Jarosław Kaczyński, żeby mi mówić, co mam robić? Co mam myśleć? Co mi wolno?”. Z całym szacunkiem i z pełną odpowiedzialnością można odpowiedzieć Jerzemu Radziwiłowiczowi, że Jarosława Kaczyńskiego kompletnie nie interesuje, co ten aktor „ma mówić, robić i myśleć”, więc niczego mu nie podpowie ani nie będzie niczego od niego wymagał. Kiedy Jerzy Radziwiłowicz bohatersko deklaruje: „wolno mi wszystko, co nie jest zabronione przez prawo. W całej reszcie ja wybieram, z czym się zgadzam. Kierując się sumieniem”, przekonuje chyba tylko Adama Michnika. Każdy normalny mieszkaniec Polski wie, że Jerzy Radziwiłowicz może to wszystko robić bez cienia heroizmu, bowiem rządzących to zupełnie nie interesuje. Ale wybitny aktor nie zamierza odpuścić, wznosząc się na wyżyny odwagi i nonkonformizmu: „I nie będzie mi jakiś facet urządzał mi mojego myślenia, mojego sumienia i w dodatku nie będzie mi mówił, kim jestem”. Faktycznie Kaczyński nie będzie niczego Radziwiłowiczowi urządzał, bo prawie na pewno nie wie, jakie dramaty wybitny aktor przeżywa i jakie toczy heroiczne boje z samym sobą. Prezes PiS nie będzie tego robił, nawet gdyby przeczytał, że wybitny aktor uważa, iż „z ich strony obserwujemy jakąś okropną mowę nienawiści od czasu katastrofy smoleńskiej, odkąd co miesiąc zaczęli robić te parteitagi na Krakowskim Przedmieściu udając, że to są msze”. Mówiąc to Jerzy Radziwiłowicz jest oczywiście święcie przekonany, że sam nie używa mowy nienawiści.
Jerzy Radziwiłowicz odkrył: „Kiedyś Kaczyński zarzucał wszystkim innym, że są knajakami, bo on jest inteligentem. Otóż knajactwo jest przede wszystkim w nim samym”. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzucałby „wszystkim innym” poza sobą czegokolwiek, bo to niemądre i zwyczajnie niemożliwe, a co można udowodnić dziecinnie łatwo. Nie zarzucał też tego „wszystkim innym” Jarosław Kaczyński. Tym bardziej że z poczucia bycia inteligentem logicznie nie wynika, że „wszyscy inni są knajakami”. Logicznie i semantycznie jest to nonsens, choć wybitny aktor Jerzy Radziwiłowicz nie musi tego wiedzieć. Logika nie ma tu jednak znaczenia, bowiem zasadnicze jest leninowskie pytanie: „Что делать?” - „co robić?” (tu w wersji: „cóż można na to poradzić?”). I tu, niestety, wybitnego aktora dopadła rezygnacja, bo sam sobie odpowiedział: „Tylko rozłożyć ręce”. Na szczęście nie zrezygnowała dziennikarka organu Michnika i wskazała alternatywę: „pójść zaprotestować”. Wybitny aktor tego nie odrzucił, lecz uświadomił, jakim byłoby to szaleńczym heroizmem: „Z pełną świadomością, że potem prezes, premier, prezydent i minister spraw wewnętrznych powiedzą kim jesteśmy. Czyli nas zelżą. Albo będą ścigać. Bierzmy to pod uwagę”. Nieco wcześniej wybitny aktor wprost ostrzega: „pewne środowiska uznają, że wolno im więcej niż innym. I będą próbować tych innych karać w ten sposób, w jaki potrafią to robić - czyli bić. To jest najsmutniejsze i tego się obawiam”.
Już widzę te narady z udziałem prezesa, prezydenta, pani premier i szefa MSW, gdzie układa się grafik prześladowań wybitnego aktora Jerzego Radziwiłowicza i jego kolegów. Gdzie toczą się zażarte debaty między Jarosławem Kaczyńskim, Andrzejem Dudą, Beatą Szydło i Mariuszem Błaszczakiem, czy wobec Jerzego Stuhra zastosować narzędzie tortur zwane „żelazną dziewicą”, wobec jego syna „widelec heretyka”, w stosunku do Agnieszki Holland – „zgniatacz głowy”, a wobec samego Jerzego Radziwiłowicza - „kocią łapkę”. Najpierw wspomniane grono ułożyłoby precyzyjny kalendarz „ścigania” tych wszystkich osób. Włos się jeży na głowie, gdy o tym pomyśleć. Nie dziwi zatem lęk wybitnego aktora przed tym, że znajdzie się w sytuacji jak przeciętni ludzie w 15. odcinku „Latającego Cyrku Monty Pythona”. Tam trzech kardynałów nagle wpadło do pomieszczenia krzycząc: „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!”. I kogo popadnie oskarżyli o herezję, karaną wymyślnymi torturami, np. „miękkimi poduszkami” i „wygodnym fotelem”. Jerzy Radziwiłowicz jako aktor łatwo może sobie wyobrazić, jak straszne może być siedzenie w wygodnym fotelu, tym bardziej zaordynowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. To tortura nie do zniesienia.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/329470-aktor-radziwilowicz-rozgryzl-prezesa-kaczynskiego-bedzie-w-polsce-hiszpanska-inkwizycja-i-tortury