To, że w 2017 r. „długie ramię bezpieki” jest wciąż czynne, jest jednym z największych, o ile nie największym grzechem i obciążeniem III RP.
Obecność komunistycznej agentury w polskim życiu publicznym to ani przeszłość, ani obsesja.
Mniej lub bardziej czytelne dowody wpływania komunistycznej agentury i prowadzących ją oficerów na ważne wydarzenia pojawiają się regularnie. Ostatnio w postaci odkrycia podwójnej tożsamości Andrzeja Hadacza vel Andrzeja Dobosza. Agentura występuje najczęściej w rolach prowokatorów i inspiratorów różnych zadym oraz nadzwyczajnych akcji. Dawni oficerowie bezpieki inspirują i pociągają za sznurki oraz interpretują w mediach to, co się dzieje. Szczególnie w mediach stworzonych dzięki wsparciu tajnych służb PRL, z ich funduszy operacyjnych bądź zakładanych przez ważnych współpracowników tych służb. To, że emerytowani wysocy oficerowie SB czy WSW mają niemal abonament na występy w niektórych stacjach nie wynika z tego, że są oni jakimiś wybitnymi fachowcami. Wynika to z wypełniania dawnych zobowiązań i spłacania różnych długów. Te występy są też często prostą realizacją żądań dawnych funkcjonariuszy wobec tych, którzy albo się ich boją albo są wciąż w różny sposób od nich zależni. To nie ci oficerowie są petentami, tylko ludzie mediów są od nich uzależnieni i wręcz zmuszeni do wypełniania poleceń dawnych funkcjonariuszy.
W mediach wciąż pracują tajni współpracownicy bądź kontakty operacyjne cywilnych i wojskowych służb PRL i jest ich naprawdę wielu.Wystarczy zajrzeć do książki „Resortowe dzieci. Media”. Jeszcze w latach 90. były redakcje w ponad połowie złożone z tajnych współpracowników bądź kontaktów operacyjnych. Teraz część z nich po prostu wymarła, ale reszta jest nadal aktywna. W „Resortowych dzieciach” jest też opisana progenitura ważnych funkcjonariuszy służb PRL, w tym gwiazdy mediów III RP. One same nie współpracowały, lecz pewne lojalności i zobowiązania ich rodziców są w prosty sposób przez nie dziedziczone, i to bez żadnego przymusu czy niechęci. Wystarczy poczytać trzy wydane dotychczas tomy „Resortowych dzieci”. Są też w mediach agenci wciąż nieujawnieni bądź tacy, którzy przedłużyli współpracę po 1989 r. Ci są wciąż chronieni ścisłą tajemnica państwową, nawet jeśli już z nich zrezygnowano. Tacy ludzie istnieją, choć formalnie w mediach ich nie powinno być.
Jeśli prześledzić największe afery III RP, poczynając od FOZZ, właściwie w każdej pojawia się wątek agentury tajnych służb bądź ich funkcjonariuszy. Z perspektywy obecnej wiedzy o agenturze i wpływie tajnych służb na kształt i losy III RP na nowo trzeba by przeanalizować największe prowokacje ostatnich lat. W tym, co się działo na Krakowskim Przedmieściu po 10 kwietnia 2010 r., byłoby chyba najłatwiej znaleźć agenturalne wątki, włączając w to rolę Hadacza vel Dobosza. Ale zapewne także w tym, z czym pod Sejmem (i nie tylko tam) mieliśmy do czynienia 16 grudnia 2016 r. Z agenturą w roli dezinformatorów, inspiratorów, prowokatorów czy podżegaczy jest ten problem, że właściwie do końca istnienia PRL ich dane oraz „osiągnięcia” były znane Moskwie, a w dużym stopniu także wschodniemu Berlinowi. Co oznacza, że są również znane służbom Rosji Putina i zjednoczonych Niemiec. I jest bardzo prawdopodobne, że w Moskwie i Berlinie są materiały kompletne, skoro zostały wysłane przed akcją ich palenia i niszczenia w Polsce. Czyli na niektórych agentów i ludzi uwikłanych wciąż można wpływać z zagranicy. Z perspektywy wojny hybrydowej taka agentura może odegrać specjalną rolę, bardzo szkodliwą z punktu widzenia bezpieczeństwa i interesów Polski. Jeśli można z takich aktywów skorzystać, to obce służby z niej korzystają, wszystko jedno, czy formalnie są wrogiem czy sojusznikiem.
Ckliwe opowieści o tym, że od końca PRL minęło prawie 28 lat i z tego powodu ręce agentów i ich oficerów prowadzących są już bardzo krótkie albo całkiem opadły, to szczyt naiwności.Te służby działają do ostatniego tchnienia, o czym najlepiej świadczy przypadek jednego z ich szefów, Czesława Kiszczaka. Kiszczak bardzo ładnie ogrywał teatr z demencją, a cały czas miał kontrolę nad najcenniejszymi dokumentami, które sobie w 1990 r. sprywatyzował odchodząc z rządu Tadeusza Mazowieckiego. I wiele razy, np. podczas procesów w sprawie zamordowania górników w kopalni „Wujek”, dawał do zrozumienia, że może ostro grać esbeckimi kwitami. Skoro mógł, to grał. Podobnie jak inni wyżsi funkcjonariusze bezpieki. I ci żyjący wciąż nimi grają, co najlepiej widać po trzęsących się portkach różnych czynnych polityków bądź tzw. autorytetów, gdy chodzi o dezubekizację czy jakąś formę dekomunizacji. Grają tym bardziej, że mieli zielone światło (albo nie mieli czerwonego) przynajmniej za drugiej kadencji rządów PO oraz za prezydentury Bronisława Komorowskiego. Wtedy wielu agentów i ich oficerów prowadzących poczuło się bardzo pewnie, czemu dawali wyraz w stacjach radiowych i telewizyjnych, w których kłaniano im się w pas i traktowano jak współwłaścicieli. I kiedy przewodniczący PO Grzegorz Schetyna krzyczy, że zlikwiduje Instytut Pamięci Narodowej, daje sygnał, że gdyby ta partia przejęła władzę, agentura i jej oficerowie prowadzący znowu będą bezpieczni. To fatalny sygnał, motywujący agenturę i jej opiekunów do zwierania szeregów. A niektórych motywujący do akcji czynnej, żeby się zasłużyć, czyli do urządzania prowokacji i zadym, do dezinformowania i podgrzewania nastrojów. I za to ktoś Grzegorza Schetynę powinien kiedyś rozliczyć.
Długie ramię bezpieki (żeby nawiązać do pojęcia ukutego przez prof. Sławomira Cenckiewicza - „długie ramię Moskwy”) wciąż sięga daleko i głęboko.Bo ma takie możliwości i bywa przyparte do muru – tak przez wewnętrzną sytuację w Polsce, jak i przez wymagania zagranicznych patronów bądź szantażystów. I to jest ważny czynnik destabilizacji sytuacji w Polsce. To jest zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. To takie zagrożenie, z którym odpowiednie służby państwowe nie powinny się cackać. Inna sprawa, na ile te służby same są zinfiltrowane przez funkcjonariuszy z PRL i na ile są w stanie się bronić czy przeciwdziałać akcjom „długiego ramienia bezpieki”. To, że w 2017 r. to „długie ramię” jest wciąż czynne, jest jednym z największych, o ile nie największym grzechem i obciążeniem III RP. I to trzeba wreszcie przeciąć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/329192-przyklad-hadacza-dowodzi-ze-agentura-z-prl-i-jej-oficerowie-prowadzacy-wciaz-sa-w-polsce-rozgrywajacymi