Na dodatkowych etatach i fuchach sędziowie potrafią zarobić nawet 20-50 tys. zł miesięcznie.
Prof. Małgorzata Gersdorf, I prezes Sądu Najwyższego, raczyła była ponarzekać na nędzę materialną stanu sędziowskiego. Co to jest bowiem 7 tys. zł czy nawet 10 tys. zł brutto miesięcznie? A jeszcze siepacze z rządu Prawa i Sprawiedliwości zmusili sędziów do publicznego ogłaszania swego stanu posiadania, a więc i źródeł zarobkowania. Po co, skoro sędziowie ledwie dają radę się utrzymać? I wszystko by się zgadzało, gdyby nie te okropne fakty. A fakty są takie, że dla bardzo wielu sędziów otrzymywana w sądzie pensje to tylko drobna część ich dochodów. Zawód sędziego, podobnie jak inne zawody prawnicze, został bowiem mocno skomercjalizowany. Do tego stopnia, że niektórzy sędziowie mają 25-28 dni w miesiącu zajęte na dodatkowe zarobkowanie, co uzasadnia pytanie o to, kiedy i czy w ogóle mają czas na przygotowywanie się do spraw, które prowadzą w sądach.
Sędziowie zarabiają przede wszystkim na szkoleniach i kursach. Szkolenia dotyczą egzaminów na poszczególne aplikacje, potem polegają na przygotowywaniu aplikantów w toku aplikacji, a na koniec aplikacji są szkolenia przygotowujące do zdawania egzaminu zawodowego w poszczególnych specjalnościach. Przez okrągły rok są jeszcze szkolenia specjalistyczne dla każdego, kto chce je zorganizować i za nie zapłacić, a chętnych jest wielu. Dotyczą różnych dziedzin prawa, np. własności intelektualnej, upadłości, ochrony danych osobowych, nieruchomości itp. Poza szkoleniami specjalistycznymi są konferencje, gdzie sędziom płaci się za wygłaszane referaty czy prowadzone warsztaty. Wielu sędziów pracuje na wydziałach prawa i to najczęściej kilku uczelni jednocześnie. A niektórzy jeszcze piszą prawnicze książki, podręczniki i komentarze, które nie kosztują jak przeciętne książki, tylko zwykle kilkaset złotych. W efekcie są sędziowie, którzy z etatu w sądzie otrzymują faktycznie 7-10 tys. zł, o jakich mówiła Onetowi prof. Małgorzata Gersdorf, ale dodatkowo potrafią jeszcze zarobić nawet 20-50 tys. zł miesięcznie. Oczywiście na te dodatkowe zajęcia trzeba mieć zgodę prezesów sądów, ale z tym nie ma większego problemu, bo prezesi także wychodzą z założenia, że sędziowie nie mogą zarabiać głupich 7 tys. zł czy nawet 10 tys. zł.
Przy ogromnym zapracowaniu sędziów na dodatkowych zajęciach nie ma mowy o wysokiej jakości wszystkich ich aktywności. Najbardziej cierpią studenci na wydziałach prawa, ale to jeszcze pół biedy, bo jakość fabryk prawa od dawna się obniża, a chętnych niespecjalnie ubywa. Na dodatkowe zajęcia można być średnio przygotowanym i zwykle to jakoś uchodzi. Najgorzej jest z jakością podstawowej aktywności sędziów, czyli w sprawach, którymi zajmują się w sądach. Nawet geniusz prawniczy w roli sędziego, rozdarty między kilkadziesiąt czy choćby kilkanaście dodatkowych zajęć miesięcznie, nie jest w stanie uważnie przeczytać akt prowadzonych spraw, a co dopiero wykorzystać całą dostępną wiedzę podczas procesów. Jeśli często się dziwimy, że w bardzo podobnych sprawach zapadają diametralnie różne wyroki, to w jakimś stopniu może to wynikać z pogoni sędziów za dodatkowym zarobkiem – kosztem jakości pracy sędziego. Albo cała tajemnica kryje się w oparciu się sędziego na pracy asystentów, którzy siłą rzeczy dopiero się uczą wielu rzeczy.
Prof. Małgorzata Gersdorf mogłaby oczywiście powiedzieć, że sędziowie są zmuszani do dodatkowego zarobkowania, co jest oczywistą winą państwa bądź konkretnego rządu, gdyż powinni oni zarabiać dostatecznie dużo, żeby nie oglądać się za dodatkowymi zajęciami. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że lepiej zarabiający sędziowie rzadziej podejmują dodatkowe prace. Zwykle bywa odwrotnie. Oczywiście jest sporo sędziów, którzy nie mają dodatkowych zajęć, tak jak są nauczyciele nie udzielający korepetycji. Jednak ci, którzy chcą dodatkowo zarobić, raczej nie mają z tym problemu. Kiedy zatem I prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf biadoli nad nędzą stanu sędziowskiego, mówi tylko część prawdy. Wielu sędziów znacznie więcej niż w sądach zarabia bowiem poza nimi. Skoro prof. Gersdorf o tym nie mówi, z jakiegoś powodu musi to być niewygodne. Bo mogłoby prowokować do pytań o jakość pracy sędziów na wielu etatach i wykonujących liczne fuchy. Nie wygląda na to, żeby ktoś się tym specjalnie przejmował, łącznie z wyjątkowo głośną w innych sprawach Krajową Radą Sądownictwa. No i nic nie wskazuje na to, żeby przejmowała się tym I prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf. Te dodatkowe zarobki mogą natomiast tłumaczyć niechęć sędziów do publicznego ujawniania wszystkich swoich dochodów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/328838-w-odpowiedzi-i-prezes-sn-prof-gersdorf-7-10-tys-zl-z-sadu-to-tylko-drobna-czesc-dochodow-sedziow