”Kaczyński opanował do perfekcji umiejętność pobudzania u wielu ludzi najniższych instynktów takich jak nienawiść, zawiść, zazdrość, podłość, ślepa agresja. Wierzę, że kiedyś obróci się to przeciw niemu”
— to komentarz Krzysztofa Kłaka, szefa podkarpackiej PO, pod jednym z facebookowych wpisów innego polityka Platformy, Andrzeja Deca, przewodniczącego Rady Miasta Rzeszowa. Na ile Kłaka znam, uważam za prawdopodobną tezę, że konstruuje on swoje wypowiedzi na zasadzie „co ślina na język przyniesie”, do tego jeszcze stojąc przed lustrem i patrząc w nie głęboko.
Niedawno minął rok, jak Kłak został szefem Platformy na Podkarpaciu. Skomentowałem wtedy, że wybór człowieka tak konfrontacyjnego to objaw jakiegoś szaleństwa wewnątrz PO. Uważałem wówczas i ten rok utwierdził mnie w przekonaniu, że ci, którzy przekonali delegatów do głosowania na Kłaka, musieli być chyba jakimiś trollami PiS-u.
Kłak to polityczny wędrowniczek. Na początku lat 90. należał do Porozumienia Centrum, pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego (na jednym ze spotkań organizowanych przez PC go wtedy poznałem). Swoją aktywność partyjną zawiesił w latach 1992-98, kiedy przewodniczył Zarządowi Regionu Przemyskiego NSZZ „Solidarność” (był przy tym skonfliktowany z szefem związku, Marianem Krzaklewskim). Potem był w jego życiorysie Ruch Społeczny AWS, Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe – Ruch Nowej Polski, a od 2005 r. - Platforma Obywatelska. W latach 1997-2001 był posłem z listy Akcji Wyborczej Solidarność, w 2001 r. bezskutecznie ubiegał się o reelekcję.
Nie jest gołąbkiem pokoju. Raczej kogucikiem udającym jastrzębia, który preferuje w polityce styl agresywno-histeryczny. To powoduje, że czasami „strzela w kolano” własnej partii. Jak choćby na początku marca ub.r., podczas konferencji prasowej, na której politycy PO oceniali 100 dni rządu Beaty Szydło. Posłowie Krystyna Skowrońska, Zdzisław Gawlik i Marek Rząsa próbowali punktować rząd, co prawda nie zawsze dbając o logikę wywodów (jak wtedy, gdy postulowali świadczenia 500+ dla wszystkich dzieci, by za chwilę straszyć, że program, nawet w obecnym kształcie, w 2017 roku nie będzie miał finansowania), ale – przy dużej dozie dobrej woli – można było uznać ich wystąpienia jako głos w merytorycznej debacie o dokonaniach rządu. Cóż jednak z tego, skoro ich wysiłki zniweczył osobiście w podsumowaniu przewodniczący Kłak, który przeniósł rozważania na poziom śmieszności. Panu przewodniczącemu wydawało się bowiem, i nadal wydaje, że im mocniej walnie w PiS, rząd, Jarosława Kaczyńskiego itd., tym lepiej. Owszem, mocne walnięcie jest w polemice rzeczą normalną, ale trzeba to robić z sensem. A straszenie „brunatnymi marszami”, które organizuje Kaczyński, czy oburzenie na szarganie legendy Lecha Wałęsy, było już tylko żałosne. Podobnie jak komentarz, który przytoczyłem na początku.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
”Kaczyński opanował do perfekcji umiejętność pobudzania u wielu ludzi najniższych instynktów takich jak nienawiść, zawiść, zazdrość, podłość, ślepa agresja. Wierzę, że kiedyś obróci się to przeciw niemu”
— to komentarz Krzysztofa Kłaka, szefa podkarpackiej PO, pod jednym z facebookowych wpisów innego polityka Platformy, Andrzeja Deca, przewodniczącego Rady Miasta Rzeszowa. Na ile Kłaka znam, uważam za prawdopodobną tezę, że konstruuje on swoje wypowiedzi na zasadzie „co ślina na język przyniesie”, do tego jeszcze stojąc przed lustrem i patrząc w nie głęboko.
Niedawno minął rok, jak Kłak został szefem Platformy na Podkarpaciu. Skomentowałem wtedy, że wybór człowieka tak konfrontacyjnego to objaw jakiegoś szaleństwa wewnątrz PO. Uważałem wówczas i ten rok utwierdził mnie w przekonaniu, że ci, którzy przekonali delegatów do głosowania na Kłaka, musieli być chyba jakimiś trollami PiS-u.
Kłak to polityczny wędrowniczek. Na początku lat 90. należał do Porozumienia Centrum, pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego (na jednym ze spotkań organizowanych przez PC go wtedy poznałem). Swoją aktywność partyjną zawiesił w latach 1992-98, kiedy przewodniczył Zarządowi Regionu Przemyskiego NSZZ „Solidarność” (był przy tym skonfliktowany z szefem związku, Marianem Krzaklewskim). Potem był w jego życiorysie Ruch Społeczny AWS, Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe – Ruch Nowej Polski, a od 2005 r. - Platforma Obywatelska. W latach 1997-2001 był posłem z listy Akcji Wyborczej Solidarność, w 2001 r. bezskutecznie ubiegał się o reelekcję.
Nie jest gołąbkiem pokoju. Raczej kogucikiem udającym jastrzębia, który preferuje w polityce styl agresywno-histeryczny. To powoduje, że czasami „strzela w kolano” własnej partii. Jak choćby na początku marca ub.r., podczas konferencji prasowej, na której politycy PO oceniali 100 dni rządu Beaty Szydło. Posłowie Krystyna Skowrońska, Zdzisław Gawlik i Marek Rząsa próbowali punktować rząd, co prawda nie zawsze dbając o logikę wywodów (jak wtedy, gdy postulowali świadczenia 500+ dla wszystkich dzieci, by za chwilę straszyć, że program, nawet w obecnym kształcie, w 2017 roku nie będzie miał finansowania), ale – przy dużej dozie dobrej woli – można było uznać ich wystąpienia jako głos w merytorycznej debacie o dokonaniach rządu. Cóż jednak z tego, skoro ich wysiłki zniweczył osobiście w podsumowaniu przewodniczący Kłak, który przeniósł rozważania na poziom śmieszności. Panu przewodniczącemu wydawało się bowiem, i nadal wydaje, że im mocniej walnie w PiS, rząd, Jarosława Kaczyńskiego itd., tym lepiej. Owszem, mocne walnięcie jest w polemice rzeczą normalną, ale trzeba to robić z sensem. A straszenie „brunatnymi marszami”, które organizuje Kaczyński, czy oburzenie na szarganie legendy Lecha Wałęsy, było już tylko żałosne. Podobnie jak komentarz, który przytoczyłem na początku.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/328222-szef-podkarpackiej-po-to-nie-golabek-pokoju-raczej-kogucik-udajacy-jastrzebia