Jeśli wypadki z udziałem najważniejszych osób w państwie się powtarzają, to choćby były dramatyczne, z czasem przestają być postrzegane jako coś nadzwyczajnego.
Wypadek z udziałem premier Beaty Szydło był jednym z szeregu, ale na przekór temu powinien być traktowany jako coś wyjątkowego. Niezależnie od przyczyn tego, co się wydarzyło w Oświęcimiu, powtarzalność wypadków z udziałem najważniejszych osób w państwie może i działa na obniżenie wrażliwości na takie zdarzenia. Co oznacza, że wpływa też na faktyczne obniżanie standardów bezpieczeństwa, skoro wypadki się powtarzają, mimo że po każdym kolejnym wszelkie procedury i standardy powinny zostać wzmocnione i udoskonalone albo całkowicie zmienione. I wszystko jedno, czy powodem są celowe działania czy tłumaczy się to nieszczęśliwymi zbiegami okoliczności. W ochronie najważniejszych osób w państwie nie ma bowiem czegoś takiego jak nieszczęśliwe zbiegi okoliczności. Powinny to uniemożliwiać właśnie procedury i standardy. Jeśli mimo to dochodzi do wypadków, oznacza to wadę systemu: wszystko jedno, czy zaprogramowaną, wywołaną i podtrzymywaną przez kogoś z zewnątrz czy wynikającą z wad strukturalnych. System ochrony nie działa, jeśli nie jest w stanie zapobiec zbiegom okoliczności.
Powtarzalność wypadków z udziałem najważniejszych osób w państwie, poczynając od śmierci w październiku 1991 r. pod Piotrkowem Trybunalskim prezesa Najwyższej Izby Kontroli Waleriana Pańki, poprzez upadek helikoptera z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, katastrofę wojskowej Casy pod Mirosławcem i katastrofę smoleńską, a kończąc na wypadnięciu z drogi limuzyny prezydenta Andrzeja Dudy oraz wylądowaniu na drzewie auta wiozącego premier Beatę Szydło, wskazuje na wadę systemu. Być może jest to coś w rodzaju „wady fabrycznej”, czyli błąd może tkwić daleko w przeszłości i wynikać z tego, że został on w jakimś sensie zaprogramowany. A Biuro Ochrony Rządu i inne służby nie potrafiły ani tej „wady fabrycznej” wykryć, ani obejść tak, by zapobiec kolejnym wypadkom. „Wada fabryczna” może też polegać na tym, że zostawia się pomysłową furtkę dla działań celowych, które są bardzo trudne do wykrycia. A jeśli wypadki się powtarzają z powodu bałaganu, lekkomyślności czy nieodpowiedzialności, również to wskazuje na wadę systemu, bo na to w ochronie najważniejszych osób w państwie też nie powinno być miejsca.
Formą wady systemu może być negowanie konieczności ścisłej, pełnej i siłą rzeczy kosztownej ochrony najważniejszych osób w państwie. Jeśli się to kwestionuje, może to wpływać na jakość ochrony, bo wielu myśli o kosztach, a nie o standardach. I dotyczy to nie tylko polityków nadzorujących służby ochrony, ale i samych funkcjonariuszy. Można nawet mówić o szantażowaniu wysokimi kosztami i zarzutami o bizantynizm ochraniania państwowej elity. Na to nakłada się coś, co jest charakterystyczne tylko dla rządów Prawa i Sprawiedliwości. Politycy tej partii są nie tylko przedmiotem przemysłu pogardy, ale są wręcz odczłowieczani. Fala nienawiści i najpodlejszych życzeń pod adresem prezydenta Andrzeja Dudy po wypadku auta, którym podróżował, przypomniała, że wciąż działa praktyka odczłowieczania polityków i zwolenników PiS zapoczątkowana wobec pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej. Po wypadku premier Beaty Szydło ta fala nienawiści i odczłowieczania znowu zalała Internet. I to powoduje, że nie tylko kompletnie relatywizuje się nieszczęście (stąd zalew kretyńskich i podłych żarcików oraz docinków), ale pojawiają się życzenia śmierci i żal, że wypadki nie kończą się tragicznie. Towarzyszy temu przedstawianie podróży prezydenta, premiera czy ważnych ministrów jako kosztownej fanaberii, zaś utrudnianie poruszania się kolumnom z VIP-ami jest traktowane jako bohaterstwo, a co najmniej coś godnego pochwały.
Służby ochrony powinny być kompletnie impregnowane na internetowy hejt, a tym bardziej nie dopuszczać do łamania zasad i obniżania standardów ochrony, gdy bagatelizuje się zagrożenia, a wręcz prowokuje BOR i inne służby. Z oczywistą prowokacją czy też testowaniem stanowczości BOR i innych służb mieliśmy do czynienia 16 grudnia 2016 r. pod Sejmem, gdy demonstranci rzucali się pod auto z premier Beatą Szydło. Polskie służby ochrony zachowały się wtedy wyjątkowo łagodnie, a właściwie dopuściły do drastycznego obniżenia standardów i zasad ochrony szefowej rządu. W Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii taka łagodność jest nie do pomyślenia, więc służby robią swoje, choćby wiązało się to z przemocą. Tam nie ma litości. W Polsce politycy mają opory przed stanowczym działaniem, co musi wpływać na zachowanie funkcjonariuszy służb ochrony. Bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację po tym, gdyby w Oświęcimiu doszło do staranowania fiata seicento, a jego młody kierowca ucierpiałby albo, nie daj Boże, zginął. Byłyby manifestacje i marsze protestu, ataki na rządzących polityków i oskarżenia władzy o alienację, pychę, tupet i pogardę dla ludzkiego życia i zdrowia. Byłoby piekło na ulicach, a prawdopodobnie także w Sejmie. Służby ochrony nie powinny w ogóle myśleć w takich kategoriach, ale żyjąc od dawna w atmosferze hejtu wobec rządzących, których ochraniają i obserwując wyprowadzanie ludzi na ulice z byle powodu, mogą o tym myśleć. I mógł o tym pomyśleć kierowca auta wiozącego premier Beatę Szydło przez Oświęcim. Może dlatego wylądował na drzewie. Ale oczywiście tak być nie musiało.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jeśli wypadki z udziałem najważniejszych osób w państwie się powtarzają, to choćby były dramatyczne, z czasem przestają być postrzegane jako coś nadzwyczajnego.
Wypadek z udziałem premier Beaty Szydło był jednym z szeregu, ale na przekór temu powinien być traktowany jako coś wyjątkowego. Niezależnie od przyczyn tego, co się wydarzyło w Oświęcimiu, powtarzalność wypadków z udziałem najważniejszych osób w państwie może i działa na obniżenie wrażliwości na takie zdarzenia. Co oznacza, że wpływa też na faktyczne obniżanie standardów bezpieczeństwa, skoro wypadki się powtarzają, mimo że po każdym kolejnym wszelkie procedury i standardy powinny zostać wzmocnione i udoskonalone albo całkowicie zmienione. I wszystko jedno, czy powodem są celowe działania czy tłumaczy się to nieszczęśliwymi zbiegami okoliczności. W ochronie najważniejszych osób w państwie nie ma bowiem czegoś takiego jak nieszczęśliwe zbiegi okoliczności. Powinny to uniemożliwiać właśnie procedury i standardy. Jeśli mimo to dochodzi do wypadków, oznacza to wadę systemu: wszystko jedno, czy zaprogramowaną, wywołaną i podtrzymywaną przez kogoś z zewnątrz czy wynikającą z wad strukturalnych. System ochrony nie działa, jeśli nie jest w stanie zapobiec zbiegom okoliczności.
Powtarzalność wypadków z udziałem najważniejszych osób w państwie, poczynając od śmierci w październiku 1991 r. pod Piotrkowem Trybunalskim prezesa Najwyższej Izby Kontroli Waleriana Pańki, poprzez upadek helikoptera z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, katastrofę wojskowej Casy pod Mirosławcem i katastrofę smoleńską, a kończąc na wypadnięciu z drogi limuzyny prezydenta Andrzeja Dudy oraz wylądowaniu na drzewie auta wiozącego premier Beatę Szydło, wskazuje na wadę systemu. Być może jest to coś w rodzaju „wady fabrycznej”, czyli błąd może tkwić daleko w przeszłości i wynikać z tego, że został on w jakimś sensie zaprogramowany. A Biuro Ochrony Rządu i inne służby nie potrafiły ani tej „wady fabrycznej” wykryć, ani obejść tak, by zapobiec kolejnym wypadkom. „Wada fabryczna” może też polegać na tym, że zostawia się pomysłową furtkę dla działań celowych, które są bardzo trudne do wykrycia. A jeśli wypadki się powtarzają z powodu bałaganu, lekkomyślności czy nieodpowiedzialności, również to wskazuje na wadę systemu, bo na to w ochronie najważniejszych osób w państwie też nie powinno być miejsca.
Formą wady systemu może być negowanie konieczności ścisłej, pełnej i siłą rzeczy kosztownej ochrony najważniejszych osób w państwie. Jeśli się to kwestionuje, może to wpływać na jakość ochrony, bo wielu myśli o kosztach, a nie o standardach. I dotyczy to nie tylko polityków nadzorujących służby ochrony, ale i samych funkcjonariuszy. Można nawet mówić o szantażowaniu wysokimi kosztami i zarzutami o bizantynizm ochraniania państwowej elity. Na to nakłada się coś, co jest charakterystyczne tylko dla rządów Prawa i Sprawiedliwości. Politycy tej partii są nie tylko przedmiotem przemysłu pogardy, ale są wręcz odczłowieczani. Fala nienawiści i najpodlejszych życzeń pod adresem prezydenta Andrzeja Dudy po wypadku auta, którym podróżował, przypomniała, że wciąż działa praktyka odczłowieczania polityków i zwolenników PiS zapoczątkowana wobec pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej. Po wypadku premier Beaty Szydło ta fala nienawiści i odczłowieczania znowu zalała Internet. I to powoduje, że nie tylko kompletnie relatywizuje się nieszczęście (stąd zalew kretyńskich i podłych żarcików oraz docinków), ale pojawiają się życzenia śmierci i żal, że wypadki nie kończą się tragicznie. Towarzyszy temu przedstawianie podróży prezydenta, premiera czy ważnych ministrów jako kosztownej fanaberii, zaś utrudnianie poruszania się kolumnom z VIP-ami jest traktowane jako bohaterstwo, a co najmniej coś godnego pochwały.
Służby ochrony powinny być kompletnie impregnowane na internetowy hejt, a tym bardziej nie dopuszczać do łamania zasad i obniżania standardów ochrony, gdy bagatelizuje się zagrożenia, a wręcz prowokuje BOR i inne służby. Z oczywistą prowokacją czy też testowaniem stanowczości BOR i innych służb mieliśmy do czynienia 16 grudnia 2016 r. pod Sejmem, gdy demonstranci rzucali się pod auto z premier Beatą Szydło. Polskie służby ochrony zachowały się wtedy wyjątkowo łagodnie, a właściwie dopuściły do drastycznego obniżenia standardów i zasad ochrony szefowej rządu. W Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii taka łagodność jest nie do pomyślenia, więc służby robią swoje, choćby wiązało się to z przemocą. Tam nie ma litości. W Polsce politycy mają opory przed stanowczym działaniem, co musi wpływać na zachowanie funkcjonariuszy służb ochrony. Bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację po tym, gdyby w Oświęcimiu doszło do staranowania fiata seicento, a jego młody kierowca ucierpiałby albo, nie daj Boże, zginął. Byłyby manifestacje i marsze protestu, ataki na rządzących polityków i oskarżenia władzy o alienację, pychę, tupet i pogardę dla ludzkiego życia i zdrowia. Byłoby piekło na ulicach, a prawdopodobnie także w Sejmie. Służby ochrony nie powinny w ogóle myśleć w takich kategoriach, ale żyjąc od dawna w atmosferze hejtu wobec rządzących, których ochraniają i obserwując wyprowadzanie ludzi na ulice z byle powodu, mogą o tym myśleć. I mógł o tym pomyśleć kierowca auta wiozącego premier Beatę Szydło przez Oświęcim. Może dlatego wylądował na drzewie. Ale oczywiście tak być nie musiało.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/327166-wypadek-premier-beaty-szydlo-dowodzi-ze-w-polskim-systemie-ochrony-istnieje-nienaprawialna-wada-fabryczna