Szkoda, że po podwójnym wyborczym zwycięstwie obozu Jarosława Kaczyńskiego w 2015 roku niemieckim strategom zabrakło wyobraźni i nie utrzymali nerwów na wodzy. Zdecydowali się za to zorganizować coś na kształt zimnej wojny. Przy formalnym dystansie rządu federalnego cała niemiecka soft power, a więc media, te w Niemczech i te wydawane przez niemieckie koncerny dla Polaków, organizacje pozarządowe, stypendyści, wpływy w Bukseli i co tam było w zasobach, została rzucona na odcinek wymuszenia korekty decyzji Polaków. Widzieliśmy to z bliska, każdego dnia, widzimy zresztą nadal, bo to, co niemieckie publikatory wyrabiają w odniesieniu do polskiej sceny politycznej, łamie wszelkie reguły i zasady przyzwoitości. Kulminacja tej agresji nastąpiła w połowie grudnia. I choć ta operacja zakończyła się klęską, to zostawiła sporo ran, a przede wszystkim zbudowała mur nieufności.
Kiedy zatem dzisiaj widzimy wyraźne próby odbudowania relacji Berlina z Warszawą, a wizyta kanclerz Angeli Merkel jest tego przejawem, to musimy jasno stwierdzić, że oficjalne relacje międzyrządowe to nie wszystko. Kluczowy pozostaje sposób użycia niemieckiej softpower. Dopóki jej głównym celem będzie brutalne wpływanie na kształt polskiej sceny politycznej, próba siłowego wymuszenia oddania władzy faworytom niemieckiej ambasady oraz dążenie do niezgodnej z prawdą korekty historii, zwłaszcza II Wojny Światowej, dopóty trudno będzie mówić o prawdziwym partnerstwie. W takim wypadku odwiedziny pani kanclerz staną się kolejnym rytuałem, bez większego znaczenia.
Można zrozumieć rozczarowanie Niemców, że już nie pan Donald Tusk, jakże bliski ich sercom i językowi, uległy prośbom, rządzi nad Wisłą. Można przyjąć, że zmiana w Polsce, przełamanie przez obóz niepodległościowy potężnej dominacji środowisk III RP, wywołały zaskoczenie i szok. Można pamiętać, że niemiecka scena polityczna jest tak bardzo lewicowa, że rządząca dziś w Warszawie partia jawi się jako dużo bardziej radykalna niż oceniają to Polacy. Można nawet zrozumieć, że Niemcom dobrze (chyba jako jedynemu dużemu narodowi) dobrze i bogato w obecnej Europie i nie chcą jej korekty ani o przecinek. Ale to nie oznacza prawa do ustawiania wszystkich wokół w szeregu, a już zwłaszcza uznawania Polski za sferę wpływów rządzoną z niemieckich ambasad i redakcji.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Szkoda, że po podwójnym wyborczym zwycięstwie obozu Jarosława Kaczyńskiego w 2015 roku niemieckim strategom zabrakło wyobraźni i nie utrzymali nerwów na wodzy. Zdecydowali się za to zorganizować coś na kształt zimnej wojny. Przy formalnym dystansie rządu federalnego cała niemiecka soft power, a więc media, te w Niemczech i te wydawane przez niemieckie koncerny dla Polaków, organizacje pozarządowe, stypendyści, wpływy w Bukseli i co tam było w zasobach, została rzucona na odcinek wymuszenia korekty decyzji Polaków. Widzieliśmy to z bliska, każdego dnia, widzimy zresztą nadal, bo to, co niemieckie publikatory wyrabiają w odniesieniu do polskiej sceny politycznej, łamie wszelkie reguły i zasady przyzwoitości. Kulminacja tej agresji nastąpiła w połowie grudnia. I choć ta operacja zakończyła się klęską, to zostawiła sporo ran, a przede wszystkim zbudowała mur nieufności.
Kiedy zatem dzisiaj widzimy wyraźne próby odbudowania relacji Berlina z Warszawą, a wizyta kanclerz Angeli Merkel jest tego przejawem, to musimy jasno stwierdzić, że oficjalne relacje międzyrządowe to nie wszystko. Kluczowy pozostaje sposób użycia niemieckiej softpower. Dopóki jej głównym celem będzie brutalne wpływanie na kształt polskiej sceny politycznej, próba siłowego wymuszenia oddania władzy faworytom niemieckiej ambasady oraz dążenie do niezgodnej z prawdą korekty historii, zwłaszcza II Wojny Światowej, dopóty trudno będzie mówić o prawdziwym partnerstwie. W takim wypadku odwiedziny pani kanclerz staną się kolejnym rytuałem, bez większego znaczenia.
Można zrozumieć rozczarowanie Niemców, że już nie pan Donald Tusk, jakże bliski ich sercom i językowi, uległy prośbom, rządzi nad Wisłą. Można przyjąć, że zmiana w Polsce, przełamanie przez obóz niepodległościowy potężnej dominacji środowisk III RP, wywołały zaskoczenie i szok. Można pamiętać, że niemiecka scena polityczna jest tak bardzo lewicowa, że rządząca dziś w Warszawie partia jawi się jako dużo bardziej radykalna niż oceniają to Polacy. Można nawet zrozumieć, że Niemcom dobrze (chyba jako jedynemu dużemu narodowi) dobrze i bogato w obecnej Europie i nie chcą jej korekty ani o przecinek. Ale to nie oznacza prawa do ustawiania wszystkich wokół w szeregu, a już zwłaszcza uznawania Polski za sferę wpływów rządzoną z niemieckich ambasad i redakcji.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/326490-jesli-niemcy-chca-porozumienia-musza-skonczyc-z-zimna-wojna-w-tym-medialna-wydana-polsce-po-2015-roku