Podobno „przyjaźń i wzajemne zrozumienie, słuchanie się by tu pomogło” Krystynie Jandzie. Bo Krystyna Janda „ma ból, z którym nie potrafi sobie dać rady”. Skąd to wiem? Z wywiadu, udzielonego przez nią TVN24. Patrzy, znaczy, pani Krystyna, i tak sobie myśli: „Jesteśmy sobie obcy w jednej rodzinie, przy jednym stole, nawet w jednym łóżku”.
Nie śmiem zaglądać do łóżka pani Krystyny, ale pani zajrzała. Opowiedziała historię małżeństwa, które „ma dzieci, dom, wspólne łóżko i całkowicie odmienne poglądy”. Pomyślała sobie, że o tym trzeba napisać sztukę lub zrobić film. Bo świat zwalił się na łeb temu małżeństwu, a „tak niedawno się kochali, zrobiliby dla siebie wszystko”. Pani Krystyna bardzo się tym przejęła. Słyszała też o dziewczynie, która owinęła się tęczową flagą i weszła między demonstrujących oenerowców, „w sam środek jadu”. Ponoć wszyscy zgłupieli i pewnie tylko z tego zgłupienia nic owemu dziewczęciu nie zrobili. A szkoda, chyba, niestety, bo z tego żadnego scenicznego dramatu ani filmu nie będzie. Z braku laku sympatyczna pani Krysia z turnusu trzeciego nawiązała więc do sztuki w swoim teatrze, w której gra „Danutę W.”. No, to jest postać…
„My, Polacy, jesteśmy narodem marnym, małostkowym, umiemy walczyć, ale nie umiemy utrzymać naprawdę wielkich spraw…”,
— cytuje Janda samą siebie ze sceny, znaczy, panią Danutę Wałęsową. Podobno, gdy wygłasza tę kwestię w teatrze „jest kamienna cisza”. Ja też bym zaniemówił, bo pamiętam, gdy pierwsza dama III RP Danuta W. zwracała się do dziennikarzy (tu prośba do korekty: proszę nie poprawiać): „sperdalajta…!” Oj tam, oj tam, każdemu może się wypsnąć! Kto chce poznać prawdziwe, intelektualne emploi Danuty W. niech sięgnie do jej książkowej, historyczno-biograficznej rozprawy o stanie ducha i umysłów naszego narodu. Jej mąż, były prezydent, też mówi różne bzdury, niby żadnej ksiązki w życiu nie przeczytał, a jakie ma pióro…, dość wspomnieć jego felietony z dawnego „Wprost”! Ale wróćmy do wywiadu Jandy w bólu, z którym nie daje sobie rady, i której dziś „chce się płakać, po prostu”.
„Ludzie byli tak dla siebie życzliwi, obcy ludzie przechodzili ulicą i uśmiechali się do siebie bez powodu, coś ich połączyło”,
— wspomina z rozrzewnieniem jak to było wtedy, w Gdańsku, na Wybrzeżu, a jak jest teraz. Dramat, prawdziwy dramat! Pani Janda gra na scenie, a tu „nagle na widowni ludzie zaczynają zapalać telefony”.
„Myślę: cholera, coś się dzieje w kraju, a ja tu gram! Wpadłam szybko do garderoby i zobaczyłam: - Chodźcie pod Sejm! Przychodźcie! Ludzie się nawoływali”,
— zrelacjonowała. W tym miejscu aż prosiło się nawiązanie do Henryka Rzewuskiego, a dokładniej do zwierzeń Krzywdy-Pogorzelskiego, który chciał odnowić budowlę, ale dręczył go duch Zatorskiego ze swym ciągłym: „Pan tu, panie Pogorzelski, robisz swoje - a ja gorę!”. Nie czas jednak na takie asocjacje, gdy w teatrze działo się tu i teraz; pani Janda „przyśpieszyła, skracała, żeby już poszli, jeśli chcą, jeśli muszą”, ci ludzie z widowni, skoro ojczyzna ich wzywała…
„Jeżeli jest się dobrym aktorem, jeżeli ludzie słuchają, to można ludziom powiedzieć czy opowiedzieć, uświadomić wiele ważnych rzeczy”,
— ciągnęła dalej na użytek TVN. Nie wiem, czy chciała w ten sposób ocenić samą siebie, w każdym razie finał tego, co było grane pod Sejmem z udziałem innych, politycznych aktorów, jest znany. O „sile rażenia” swego głosu oraz całej tej akcji, „spontanicznej i na niespotykaną skalę”, powiedziała już post factum z ubolewaniem:
„Sytuacja tak nabrzmiała i desperacja pomieszana z upokorzeniem, oburzeniem, poniżeniem, a nie było wyrazistego pomysłu, co z tym zrobić”.
Więc pani Jandzie „jest teraz często źle i smutno”, że „ludzie potrafią tak nienawidzić”, i ktoś „pluje na jej samochód”…
„Oskarżam o to nasze władze. Bo powiedzieli, że im wolno, co więcej – podjudzili ich”,
— kończy. Jest źle. Bardzo źle. I kino się o Jandę nie upomina. Tragedia wręcz! Ale generalnie pani Janda „w ogóle już nie myśli o sobie”, tylko o Polsce. Chciałaby, jak w ostatnim zdaniu ze spektaklu „Danuta W.”, „żeby Polska była szczęśliwa”:
„Napisałam nawet do prezydenta. Bo gdzie tu jest prezydent? „Ratunku! Przecież przysięgał Pan być prezydentem wszystkich Polaków. My potrzebujemy pomocy, ratunku!” napisałam bez wiary i miałam rację”.
Bo nie odpisał. Jak mógł? Nie odpowiedzieć Jandzie w bólu i bez wiary…?! „Wszystko podpisuje bez refleksji”, a do aktorki z siłą rażenia nie napisał. Więc pani Krystyna kwituje: „To wszystko jest, jakby ktoś nam pluł w twarz”.
Fakt! Myślę dokładnie to samo, tyle tylko, że - pozostając w prywatno-teatralno-telewizyjnej inscenizacji Jandy - dokładnie odwrotnie. „Jak się nie nudzić na scenie tak małej, tak niemistrzowsko zrobionej, gdzie wszystkie wszystkich Ideały grały, a teatr życiem płacony”…, pisał Norwid w „Marionetkach”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/326268-czarna-dziura-pan-prezydent-wszystko-podpisuje-bez-refleksji-a-do-pani-jandy-nie-napisal-toz-to-skandal