10 sierot z Aleppo – brzmi wzruszająco, tak bardzo wzruszająco, że każdy kto odwróci się na to hasło plecami jest skończonym łajdakiem. Bo cóż to jest pomóc dziesięciu dzieciom w obliczu tragedii, której jesteśmy świadkami w Syrii.
Mimo to hasło „10 sierot z Aleppo” budzi wątpliwość. To wątpliwość każdego, kto od lat śledzi historię wojen, mediów i towarzyszącej im propagandy. Od razu przychodzi na myśl obraz wietnamskiej dziewczynki uciekającej przed wojną, biednego partyzanta Wietkongu zabitego z rewolweru przez generała reżimowej policji z Sajgonu, wreszcie – z najnowszych czasów – wstrząsająca (naprawdę wstrząsająca) fotografia małego chłopczyka, którego fale Morza Śródziemnego wyrzuciły martwego na brzeg Turcji.
Gdy się przyjrzeć bliżej wymienionym obrazkom okaże się, że – owszem oddają one grozę wojny i tragedię dotkniętych nią ludzi – ale nic nie jest do końca takie, jakim je widzimy. Bo oto uciekająca dziewczynka wcale nie ucieka przed Amerykanami, ale – przeciwnie – biegnie do nich po pomoc, zabity partyzant okazuje się zbrodniarzem mordującym cywilów, a martwy chłopczyk zginął, bo jego ojciec za wszelką cenę chciał wyjechać z tureckiego obozu i znaleźć pracę w Europie. Świadom ryzyka, jakim jest przeprawa przez wzburzone morze, naraził na nie własne dziecko.
Czy to powinno odbierać nam współczucie dla zwykłych ludzi, których dotknął dramat wojny? Nie, przeciwnie, winni jesteśmy im pomoc, taką na jaką nas stać. Dlatego nie powinniśmy zastanawiać się, czy możemy ściągnąć do Polski 10 sierot z Aleppo, ale zrobić, ile się da, aby nie tylko dziesięć, ale i sto, a nawet tysiąc sierot mogło znaleźć bezpieczne schronienie przed wojną.
Problem w tym, że dziś, nawet pomoc zostaje odarta ze szlachetnych uczuć i staje się elementem wojny politycznej. Niestety, nie wierzę w dobre intencje prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, bo jego list w sprawie pomocy dla cierpiących w Syrii dzieci stał się hucpą podgrzewaną przez opozycję i część mediów. Nie ma w nim mowy o żadnych dziesięciu sierotach, lecz po prostu o sierotach i ich rodzinach. Brakuje jakichkolwiek konkretów, czegokolwiek, jest to po prostu dość ogólnikowy w treści apel, który – jak podejrzewam – wysłano po to, aby wykorzystać go potem politycznie w wewnętrznej rozgrywce z rządem.
Być może ten plan nie powiódłby się, gdyby odpowiedź rządu była inna. Zamiast wysyłania sążnistego pisma tłumaczącego p. Karnowskiemu, czemu jego propozycja jest nierealna, należało zrobić co innego: odpisać pozytywnie, że – owszem – rząd przychyli się do przyjęcia sierot – nawet nie dziesięciu – ale i stu lub dwustu, pod warunkiem, że za słowami p. prezydenta Karnowskiego będą stały jakieś czyny, że przygotuje on plan, wskaże instytucje, które pomogą sprowadzić dzieci i zaproponuje jakąś formę częściowego sfinansowania pomocy ze strony miasta.
W sprawie „10 sierot z Aleppo” nie chodzi, niestety, o żadne sieroty lecz o politykę. Trudno ufać w dobre intencje tych, którzy wymyślili to chwytne hasło, ale również trudno zrozumieć reakcję rządu. Jednak zamiast dalej nakręcać spiralę propagandy, obrzucać się wyzwiskami i wytykać sobie wzajemnie nieczułość, proponuję wszystkim uczestnikom tej hucpy, wykazać się wielkim sercem i – choćby podczas niedzielnej mszy w kościele – wrzucić pieniądze do puszki Caritasu na pomoc dla dzieci z Aleppo. Bardziej im to pomoże niż żenująca debata na temat rzekomych dziesięciu sierot, których rząd nie wpuścił jakoby do Sopotu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/326223-w-polskiej-walce-politycznej-nie-oszczedza-sie-juz-nikogo-nawet-sierot-z-aleppo