„Gdyby głupota miała skrzydła, byłaby pani gołębicą”, rzucił zirytowany doktor Štrosmajer do niezbyt rozgarniętej pielęgniarki w „Szpitalu na peryferiach”.
Dostosowując tę reprymendę z czeskiego serialu telewizyjnego do rzeczywistości w politycznym nadzorze naszej służby zdrowia w realu, a imiennie do byłego szefa tego resortu Mariusza Łapińskiego, należałoby powiedzieć: „Gdyby głupota miała skrzydła, ów – na szczęście - były już minister byłby orłem”. Nie tylko on, niestety… Doktor Łapiński, członek SLD był ministrem zdrowia w latach 2001-2003, w gabinecie premiera Leszka Millera. Dodam, zdymisjonowanym ministrem. Zanim jednak został zdymisjonowany i wyrzucony z partii, zdążył tak nabałaganić w służbie zdrowia, że do dziś borykamy się ze skutkami jego polityki. A mianowicie, zlikwidował raczkujące kasy chorych, cofnął już wdrażaną reformę i powołał istniejący do dziś Narodowy Fundusz Zdrowia, który właśnie ma być… rozwiązany.
Wzorcem w reformie naszej służby zdrowia był system istniejący w Niemczech. Może i ten ma pewne mankamenty, ale sami Niemcy są z niego dumni, uważają, że jest najlepszy na świecie, że mają doskonałą opiekę zdrowotną, co poniekąd potwierdzam w oparciu o własne doświadczenia. Łapińskiemu to się jednak nie podobało i pod pretekstem początkowych trudności przy wdrażaniu tej reformy, notabene postanowionej w 1997 roku przez koalicję SLD-PSL (ustawa o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym i wprowadzeniu kas chorych, przyjęta za premiera Włodzimierza Cimoszewicza i ministra zdrowia Jacka Żochowskiego), cofnął nas jednym ruchem do czasów nieboszczki Polski tzw. Ludowej; znów o liczbie pacjentów w Pcimiu i Pasikurowicach, oraz o ilości zużytych tamponów zaczęła decydować centrala NFZ w Warszawie… Choć w wielu okręgach kasy chorych radziły sobie już całkiem nieźle, wbrew ich protestom dokonano „urawniłowki”.
I się zaczęło. Można rzec, mamy filmową klamrę. Jeszcze za ministra Łapińskiego, gdzieś na Śląsku dziewięć szpitali odmówiło przyjęcia starszego człowieka z zawałem i zmarł nie doczekawszy pomocy, podobnie jak wczoraj w Rybniku, gdzie odesłano z kwitkiem 32.latka, który skonał w pobliskim parku. Podobnych przykładów „funkcjonowania” naszej służby zdrowia można przytoczyć więcej. Jeszcze w czasach „orła” z SLD kilkanaście placówek podjęło strajki, zaczęły się problemy z podpisywaniem kontraktów przez coraz bardziej zadłużane szpitale, ich bunt przeciw ręcznemu sterowaniu z Warszawy itd., co trwa tu i ówdzie aż do chwili obecnej. W międzyczasie służbą zdrowia zawiadywały kolejne „gejzery intelektu”, jak minister-lekarka Ewa Kopacz, która incognito udała się kiedyś nocną do kilku placówek i bardzo była rozeźlona, że traktowano ją tak, jak wszystkich, czyli „per noga”. Nic jednak pożytecznego nie zrobiła i w nagrodę została… premierem. Był też minister Bartosz Arłukowicz, najlepszy gitarzysta amator wśród lekarzy i najlepszy lekarz wśród gitarzystów amatorów, który jedno co skutecznie zmienił, to przynależność partyjną z SLD na PO, dzięki czemu został w nagrodę szefem resortu zdrowia w gabinecie Donalda Tuska, a potem premier Ewy Kopacz.
Ich wspólnym dorobkiem jest dzisiejsza służba zdrowia w stanie finansowego i moralnego rozkładu. Z przeprowadzonego przez premier Beatę Szydło przeglądu resortów, w tym ministra Konstantego Radziwiłła, mogliśmy znów się dowiedzieć, jak za jego poprzedników, że będzie lepiej, że zmniejszone zostaną kolejki do specjalistów itd. Jak jest, wszyscy wiedzą, trzeba mieć zdrowie, aby chorować. W oczekiwaniu poszkodowanych na przyjęcie choćby w SOR-ach połamane kończyny zrastają się same… W jednej z placówek zdenerwowany pacjent uderzył pięścią w twarz rejestratorkę z izby przyjęć, w innej chwycił monitor i rzucił nim w pielęgniarkę… - i takie przykłady można mnożyć. Pracownicy służby zdrowia ponoszą akurat najmniejszą odpowiedzialność, a zbierają cięgi za nieudolność i opieszałość tych „na górze”. Choć z drugiej strony trzeba też zauważyć wyraźne odhumanizowanie w zawodach medycznych. Niektórym pielęgniarkom czy lekarzom należałoby powiedzieć, że jeśli zależało im na białych kitlach, mogli zostać fryzjerami, ale to inny temat.
Już po rozmowie z panią premier, Minister Radziwiłł oznajmił, że:
— ustawa o sieci szpitali ma gwarantować podstawowe zabezpieczenie pacjentom
— opieka zdrowotna w różnych podmiotach będzie skoordynowana
— w ramach sieci szpitali pacjent ma się czuć zaopiekowany w całości
— ma być mu zapewniona rehabilitacja, aby mógł dochodzić do siebie
— …cytować dalej?
Bla, bla, bla. Od przyszłego roku mają ponoć wzrosnąć nakłady na służbę zdrowia, NFZ będzie rozwiązany, a przygotowywaną ustawę o sieci szpitali ministerstwo planuje wprowadzić w życie już niebawem. Bardzo to ciekawe, bo - jak powiedział mi dyrektor pewnego dużego szpitala - dotąd nie było w naszym kraju definicji, czym w ogóle jest szpital. Za takowe uchodzą np. placówki, które szpitalami nie są, a rozliczane są „z ich puli”. Paradoksów jest więcej: wydatki na służbę zdrowia mają wzrosnąć, nikt jednak nie mówi o konieczności podwyższenia składek. Jak nie patrzeć, pacjenci już dziś płacą więcej, tyle, że nie dokładają się do wspólnej kasy, lecz do prywatnych kieszeni. Z reguły jest bowiem tak, że gdy słyszą o odległych terminach przyjęcia przez specjalistów, decydują się na wizyty prywatne. Zazwyczaj u tych samych lekarzy, którzy „na ubezpieczenie” mogą ich przyjąć kiedyś tam, a „prywatnie”, w tym samym gabinecie choćby za godzinę…
Nie wiem dlaczego nie można i w naszej służbie zdrowia wprowadzić np. jednorazową, kilkuzłotową opłatę przy pierwszej wizycie u lekarza. Wariant ten stosowany jest np. w Niemczech. Ma on tę dodatkową zaletę, że ogranicza liczbę tych, którzy „mają dużo czasu” i wizyty w przychodniach traktują jak wydarzenie towarzyskie - bo są i tacy. Daleki jestem od udzielania rad organizatorom służby zdrowia, rozwiązań mogących usprawnić działanie placówek opieki zdrowotnej jest wiele, są też znawcy przedmiotu, którzy wiedzą, co należałoby zrobić. Przeciętni obywatele nie muszą wiedzieć, jakie zmiany są niezbędne, aby nie musieli czekać na operacje po kilkanaście i więcej lat. Przeciętni obywatele wiedzą natomiast doskonale, że na bezczynności, indolencji, opieszałości i braku konkretnych efektów pracy prędzej czy później wyłoży się każdy minister i każdy rząd. Z ministrem Radziwiłłem i rządem PiS włącznie.
-
Polecamy nowy numer największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce - „wSieci”, w sprzedaży od 23 stycznia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/324686-po-spowiedzi-szefa-resortu-zdrowia-u-premier-szydlo-na-braku-efektow-pracy-predzej-czy-pozniej-wylozy-sie-kazdy-minister-i-kazdy-rzad