Moja informacja o tym, że PiS zastanawia się nad możliwością zastopowania reformy edukacji przy pomocy weta prezydenta, wywołała wiele nieporozumień. Warto kilka sprostować.
NASZ NEWS. PiS zastanawia się czy rękami prezydenta nie odłożyć reformy edukacji
Nie twierdziłem, że Andrzej Duda jest w tej sprawie narzędziem w rękach prezesa PiS. To że rozważa weto w tej sprawie, powiedział Jarosławowi Kaczyńskiemu z własnej inicjatywy. Napisałem nawet: nie wykluczam, że zrobi to niezależnie od tego, co myśli o tym Kaczyński. Choć pewność będziemy mieli dopiero, kiedy zakomunikuje swoją decyzję.
Nie twierdziłem też, że PiS rozważa oficjalne poparcie tego weta. Jego politycy do ostatniej chwili twierdzili, że reforma jest tyleż słuszna, co dobrze przygotowana. Nie mogą nagle zmienić zdania bez kompromitacji. Nie dziwię się, że Ryszard Terlecki, szef klubu PiS, złożył już po ukazaniu się tej notki oświadczenie takiej treści.
Twierdziłem, że Kaczyński zastanawia się, na ile naciskać na prezydenta Dudę, aby zmienił zdanie i nie wetował. W otoczeniu prezesa PiS pojawiają się różne zdania. Jedni podnoszą zagrożenia związane z reformą. Dla samorządowców tej partii będzie ona ogromnym organizacyjnym kłopotem, a wybory samorządowe już w 2018 roku. Żywe są obawy przed totalnym zderzeniem ze środowiskiem nauczycielskim. Każdy rząd obawiałby się strajku zapowiadanego na wiosnę.
Inni politycy PiS podnoszą z kolei, że zablokowanie reformy zostanie odebrane jako porażka rządu, zwłaszcza, że prezydent musi przy tej okazji poddać stopień jej przygotowania krytyce. Na dokładkę likwidacja gimnazjów była ważnym elementem PiS-owskiego programu od lat. Jego poddanie będzie miało wagę symbolu.
A teraz mój pogląd na tę sprawę. Zapewne reforma musi budzić kontrowersje. Ktoś, kto zapowiadał likwidację całego szczebla nauczania, musiał, w każdym razie powinien, mieć świadomość, że nie da się przyrządzić omletu nie rozbijając jajek. Chociaż liczba godzin poszczególnych przedmiotów się generalnie nie zmieni, przenoszenie części programów do ostatnich klas podstawówek, części do pierwszej, dodatkowej klasy liceum, musi być dla wielu nauczycieli organizacyjnym wstrząsem. Potrzeba paru lat, aby wszystko ułożyło się na nowo.
Na dokładkę gimnazja, nawet jeśli krytykowane jako projekt, w wielu miejscach stały się wartością. I jako duma lokalnych społeczności. I wtedy, gdy miały swoją specyfikę (językowe, artystyczne, sportowe, katolickie). Ciężko będzie upchnąć ten dorobek w ostatnich klasach podstawówki.
Przejściowe lata będą na dokładkę źródłem organizacyjnego zamętu. Nikt mnie nie przekona, że dzieci, które są w tym roku w szóstej klasie podstawówki, a miałyby zostać w siódmej zamiast iść do gimnazjum, dostaną do końca spójny i przemyślany przejściowy program na ostatnie dwa lata swojej podstawówkowej edukacji. Musiałyby iść zgodnie z nowym programem od początku, to jest od klasy czwartej, kiedy zaczyna się nauczanie według podziału na przedmioty.
Także z budynkami będzie niejeden kłopot. Nie w każdej gminie podstawówka jest w tym samym budynku co gimnazjum. Tam gdzie tak jest, przesuwamy puzzle w ramach tej samej układanki. Tam gdzie tak nie jest, ostatnie klasy podstawówki mogą być oddzielone od poprzednich, a chciano przecież aby szkoły podstawowe stanowiły jedną całość.
A zarazem minister Zalewska, ile by błędów nie popełniła w ramach przygotowań, ma rację, że reformę, jeśli ma mieć ona w ogóle sens, trzeba robić szybko. Bo jest to wieloletni proces – jeśli ma go przeprowadzać jeden i ten sam rząd musi mieć do dyspozycji co najmniej kadencję. Zablokowanie tej reformy teraz, oznacza nie jej odłożenie, a rezygnację z niej. Na wiele lat, być może na zawsze.
I tu powraca pytanie o jej podstawowy sens. Liczba osób optujących za skasowaniem gimnazjów stopniała z 70 procent do 48, ale nadal jest ich więcej niż zdecydowanych obrońców. To wynika z przekonania, że młodzi ludzie na wepchnięciu edukacji w trzy krótkie cykle stracili. Kiedy zaczynają się wtapiać w swoją rówieśniczą grupę, muszą zmieniać naturalne środowisko. Ciężko jest przy takich szybkich zmianach prowadzić działalność wychowawczą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Moja informacja o tym, że PiS zastanawia się nad możliwością zastopowania reformy edukacji przy pomocy weta prezydenta, wywołała wiele nieporozumień. Warto kilka sprostować.
NASZ NEWS. PiS zastanawia się czy rękami prezydenta nie odłożyć reformy edukacji
Nie twierdziłem, że Andrzej Duda jest w tej sprawie narzędziem w rękach prezesa PiS. To że rozważa weto w tej sprawie, powiedział Jarosławowi Kaczyńskiemu z własnej inicjatywy. Napisałem nawet: nie wykluczam, że zrobi to niezależnie od tego, co myśli o tym Kaczyński. Choć pewność będziemy mieli dopiero, kiedy zakomunikuje swoją decyzję.
Nie twierdziłem też, że PiS rozważa oficjalne poparcie tego weta. Jego politycy do ostatniej chwili twierdzili, że reforma jest tyleż słuszna, co dobrze przygotowana. Nie mogą nagle zmienić zdania bez kompromitacji. Nie dziwię się, że Ryszard Terlecki, szef klubu PiS, złożył już po ukazaniu się tej notki oświadczenie takiej treści.
Twierdziłem, że Kaczyński zastanawia się, na ile naciskać na prezydenta Dudę, aby zmienił zdanie i nie wetował. W otoczeniu prezesa PiS pojawiają się różne zdania. Jedni podnoszą zagrożenia związane z reformą. Dla samorządowców tej partii będzie ona ogromnym organizacyjnym kłopotem, a wybory samorządowe już w 2018 roku. Żywe są obawy przed totalnym zderzeniem ze środowiskiem nauczycielskim. Każdy rząd obawiałby się strajku zapowiadanego na wiosnę.
Inni politycy PiS podnoszą z kolei, że zablokowanie reformy zostanie odebrane jako porażka rządu, zwłaszcza, że prezydent musi przy tej okazji poddać stopień jej przygotowania krytyce. Na dokładkę likwidacja gimnazjów była ważnym elementem PiS-owskiego programu od lat. Jego poddanie będzie miało wagę symbolu.
A teraz mój pogląd na tę sprawę. Zapewne reforma musi budzić kontrowersje. Ktoś, kto zapowiadał likwidację całego szczebla nauczania, musiał, w każdym razie powinien, mieć świadomość, że nie da się przyrządzić omletu nie rozbijając jajek. Chociaż liczba godzin poszczególnych przedmiotów się generalnie nie zmieni, przenoszenie części programów do ostatnich klas podstawówek, części do pierwszej, dodatkowej klasy liceum, musi być dla wielu nauczycieli organizacyjnym wstrząsem. Potrzeba paru lat, aby wszystko ułożyło się na nowo.
Na dokładkę gimnazja, nawet jeśli krytykowane jako projekt, w wielu miejscach stały się wartością. I jako duma lokalnych społeczności. I wtedy, gdy miały swoją specyfikę (językowe, artystyczne, sportowe, katolickie). Ciężko będzie upchnąć ten dorobek w ostatnich klasach podstawówki.
Przejściowe lata będą na dokładkę źródłem organizacyjnego zamętu. Nikt mnie nie przekona, że dzieci, które są w tym roku w szóstej klasie podstawówki, a miałyby zostać w siódmej zamiast iść do gimnazjum, dostaną do końca spójny i przemyślany przejściowy program na ostatnie dwa lata swojej podstawówkowej edukacji. Musiałyby iść zgodnie z nowym programem od początku, to jest od klasy czwartej, kiedy zaczyna się nauczanie według podziału na przedmioty.
Także z budynkami będzie niejeden kłopot. Nie w każdej gminie podstawówka jest w tym samym budynku co gimnazjum. Tam gdzie tak jest, przesuwamy puzzle w ramach tej samej układanki. Tam gdzie tak nie jest, ostatnie klasy podstawówki mogą być oddzielone od poprzednich, a chciano przecież aby szkoły podstawowe stanowiły jedną całość.
A zarazem minister Zalewska, ile by błędów nie popełniła w ramach przygotowań, ma rację, że reformę, jeśli ma mieć ona w ogóle sens, trzeba robić szybko. Bo jest to wieloletni proces – jeśli ma go przeprowadzać jeden i ten sam rząd musi mieć do dyspozycji co najmniej kadencję. Zablokowanie tej reformy teraz, oznacza nie jej odłożenie, a rezygnację z niej. Na wiele lat, być może na zawsze.
I tu powraca pytanie o jej podstawowy sens. Liczba osób optujących za skasowaniem gimnazjów stopniała z 70 procent do 48, ale nadal jest ich więcej niż zdecydowanych obrońców. To wynika z przekonania, że młodzi ludzie na wepchnięciu edukacji w trzy krótkie cykle stracili. Kiedy zaczynają się wtapiać w swoją rówieśniczą grupę, muszą zmieniać naturalne środowisko. Ciężko jest przy takich szybkich zmianach prowadzić działalność wychowawczą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/321954-zablokowanie-reformy-edukacji-byloby-kapitulacja-o-wielkich-spolecznych-skutkach?wersja=mobilna