W ostatnich dniach przed Świętami Bożego Narodzenia, na łamach „New York Timesa” ukazały się dwa komentarze poświęcone Polsce. 21 grudnia wyrażający oficjalną opinię redakcji: „Poland’s Tragic Turn” (Tragiczny zwrot Polski) oraz dwa dni później jej rozwinięcie w formie komentarza Sylvie Kauffmann (byłej redaktor naczelnej „Le Monde”). Ten ostatni zatytułowany jest jeszcze bardziej dosadnie: „Stalin’s Lengthening Shadow” (Wydłużający się cień Stalina). Obydwa nawiązują do wydarzeń ostatnich miesięcy, a zwłaszcza dni w Polsce.
Każde zdanie obydwu komentarzy wymagałoby obszernego uzupełnienia, by przybliżyć się do rzetelnej opinii na temat obecnej sytuacji politycznej i społecznej w Polsce. Chodzi o relacje między partią Prawo i Sprawiedliwość (w wyborach jesienią 2015 roku uzyskała większość w parlamencie i jej kandydat wybrany został również na urząd prezydenta państwa) – a częścią opozycji.
Przypomnijmy: w parlamencie, poza PiS, zasiadają przedstawiciele czterech partii, z których tylko dwie (czy aż dwie): była partia rządząca, Platforma Obywatelska oraz partia Nowoczesna, systematycznie kontestują demokratyczny mandat PiS do sprawowania politycznej władzy. Przypomnijmy także, iż partia Prawo i Sprawiedliwość cieszy się wciąż zdecydowanie największym poparciem we wszystkich sondażach opinii. Komentarz redakcyjny „NYT” przedstawia Prawo i Sprawiedliwość jako partię, której jedynym celem jest autorytaryzm i zemsta polityczna. Pisze wyłącznie w cudzysłowie o „reformach” wprowadzanych przez tę partię, zmierzających w takim właśnie kierunku.
Można zadać wobec tego pytanie, czy dlatego wciąż partia ta cieszy się największym poparciem polskich obywateli? Czy dlatego może, że Polacy to jakiś gorszy rodzaj ludzi, którzy lubią autorytaryzm i zemstę polityczną?A może jednak są inne reformy wprowadzane przez ten rząd, które czynią go popularnym? Autorzy „New York Timesa” piszą o Polsce poprzednich 25 lat, jako „modelu postkomunistycznego przejścia do demokracji”. Nie wspominają jednak o kosztach tego przejścia, o jego przegranych, o zaniedbaniach poprzednich rządów w rozwiązywaniu narastających problemów społecznych, w tym – na pierwszym miejscu – katastrofy demograficznej i ubóstwa.
Rząd PiS wprowadził zasadniczą pod tym względem reformę: dodatku finansowego na dziecko, reformę istotnie zmniejszającą poziom ubóstwa w Polsce. Można tę reformę krytykować lub popierać, ale trudno zrozumieć obecną sytuację w Polsce, jeśli się o niej nie wspomina. Można także mówić o ataku obecnej władzy w Polsce na Trybunał Konstytucyjny, ale warto wspomnieć o tym, że Trybunał ten stał się narzędziem politycznym w rękach poprzedniej koalicji rządzącej, która nominowała 15 na 16 sędziów jego składu, w tym trzech w sposób bezdyskusyjnie nielegalny – i to stało się zarzewiem sporu o Trybunał Konstytucyjny po wyborach w 2015 roku. Może warto zadać czytelnikom „New York Timesa” takie pytanie, czy uznaliby za naturalny stan, w którym 8 na 9 sędziów Sądu Najwyższego mianowałaby administracja Barracka Obamy, w tym dwóch z naruszeniem prawa? Czy republikanie, po odzyskaniu prezydentury, nie próbowaliby tego stanu zmienić?
To tylko przykłady pewnych wątków, które są w tekstach „New York Timesa” nieobecne. Oczywiście, gazeta nie musi pisać o wszystkim. To jednak, co pisze, powinno być zgodne z prawdą, z zasadą obiektywnego jej ustalania, w którym dokonuje się konfrontacji świadectw i relacji. Tak niestety, w przypadku obu komentarzy, nie jest. Komentarz redakcyjny przedstawia swoją interpretację nowelizacji prawa o zgromadzeniach publicznych, interpretację niezgodną ze stanem faktycznym, ale ściśle zgodną z narracją wspomnianej, radykalnej części opozycji w Polsce. To pozwala na stwierdzenie, iż rząd „dokonał zamachu na prawo do zgromadzeń publicznych”. I na stwierdzenie, iż w proteście „setki tysięcy Polaków wyległy na ulicę”. Otóż na pewno nie jest prawdziwa owa skala protestów. O setkach tysięcy demonstrantów nie mówią nawet sprzyjające radykalnej opozycji i dominujące na polskim rynku telewizje. Skoro jednak wyległo na ulicę choćby kilka tysięcy manifestantów, to może warto zapytać, czy stało się to zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem o zgromadzeniach, czy nie? Czy obecny rząd tego zakazuje? Oczywiście – nie zakazuje.
Autorzy komentarza skromnie opisują za to formę protestu politycznego dwóch partii radykalnej opozycji jako „okupację izb parlamentu”. Może warto uściślić: chodzi o zajęcie siłą miejsc przewodniczącego obrad Sejmu (izby niższej parlamentu) i uniemożliwienie prowadzenia obrad parlamentarnej większości oraz tych partii opozycyjnych, które radykalnego protestu nie popierają. Może znów warto uplastycznić czytelnikom „New York Timesa” tę sytuację: to tak, jakby np. po zdobyciu 35 procent mandatów w wyborach do Izby Reprezentantów jedna z partii amerykańskich uniemożliwiła tej drugiej, która uzyskała absolutną większość, prowadzenie obrad w Kongresie i okupowała przez kilka tygodni miejsce, które zajmować powinien Speaker of the House. I na to nie ma żadnej reakcji sił porządkowych parlamentu, ani jego władz. „Autorytarna” większość nie reaguje, przenosi tylko obrady do innego pomieszczenia Sejmu. Czy to dobrze, czy źle – niech ocenią Czytelnicy „New York Timesa”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W ostatnich dniach przed Świętami Bożego Narodzenia, na łamach „New York Timesa” ukazały się dwa komentarze poświęcone Polsce. 21 grudnia wyrażający oficjalną opinię redakcji: „Poland’s Tragic Turn” (Tragiczny zwrot Polski) oraz dwa dni później jej rozwinięcie w formie komentarza Sylvie Kauffmann (byłej redaktor naczelnej „Le Monde”). Ten ostatni zatytułowany jest jeszcze bardziej dosadnie: „Stalin’s Lengthening Shadow” (Wydłużający się cień Stalina). Obydwa nawiązują do wydarzeń ostatnich miesięcy, a zwłaszcza dni w Polsce.
Każde zdanie obydwu komentarzy wymagałoby obszernego uzupełnienia, by przybliżyć się do rzetelnej opinii na temat obecnej sytuacji politycznej i społecznej w Polsce. Chodzi o relacje między partią Prawo i Sprawiedliwość (w wyborach jesienią 2015 roku uzyskała większość w parlamencie i jej kandydat wybrany został również na urząd prezydenta państwa) – a częścią opozycji.
Przypomnijmy: w parlamencie, poza PiS, zasiadają przedstawiciele czterech partii, z których tylko dwie (czy aż dwie): była partia rządząca, Platforma Obywatelska oraz partia Nowoczesna, systematycznie kontestują demokratyczny mandat PiS do sprawowania politycznej władzy. Przypomnijmy także, iż partia Prawo i Sprawiedliwość cieszy się wciąż zdecydowanie największym poparciem we wszystkich sondażach opinii. Komentarz redakcyjny „NYT” przedstawia Prawo i Sprawiedliwość jako partię, której jedynym celem jest autorytaryzm i zemsta polityczna. Pisze wyłącznie w cudzysłowie o „reformach” wprowadzanych przez tę partię, zmierzających w takim właśnie kierunku.
Można zadać wobec tego pytanie, czy dlatego wciąż partia ta cieszy się największym poparciem polskich obywateli? Czy dlatego może, że Polacy to jakiś gorszy rodzaj ludzi, którzy lubią autorytaryzm i zemstę polityczną?A może jednak są inne reformy wprowadzane przez ten rząd, które czynią go popularnym? Autorzy „New York Timesa” piszą o Polsce poprzednich 25 lat, jako „modelu postkomunistycznego przejścia do demokracji”. Nie wspominają jednak o kosztach tego przejścia, o jego przegranych, o zaniedbaniach poprzednich rządów w rozwiązywaniu narastających problemów społecznych, w tym – na pierwszym miejscu – katastrofy demograficznej i ubóstwa.
Rząd PiS wprowadził zasadniczą pod tym względem reformę: dodatku finansowego na dziecko, reformę istotnie zmniejszającą poziom ubóstwa w Polsce. Można tę reformę krytykować lub popierać, ale trudno zrozumieć obecną sytuację w Polsce, jeśli się o niej nie wspomina. Można także mówić o ataku obecnej władzy w Polsce na Trybunał Konstytucyjny, ale warto wspomnieć o tym, że Trybunał ten stał się narzędziem politycznym w rękach poprzedniej koalicji rządzącej, która nominowała 15 na 16 sędziów jego składu, w tym trzech w sposób bezdyskusyjnie nielegalny – i to stało się zarzewiem sporu o Trybunał Konstytucyjny po wyborach w 2015 roku. Może warto zadać czytelnikom „New York Timesa” takie pytanie, czy uznaliby za naturalny stan, w którym 8 na 9 sędziów Sądu Najwyższego mianowałaby administracja Barracka Obamy, w tym dwóch z naruszeniem prawa? Czy republikanie, po odzyskaniu prezydentury, nie próbowaliby tego stanu zmienić?
To tylko przykłady pewnych wątków, które są w tekstach „New York Timesa” nieobecne. Oczywiście, gazeta nie musi pisać o wszystkim. To jednak, co pisze, powinno być zgodne z prawdą, z zasadą obiektywnego jej ustalania, w którym dokonuje się konfrontacji świadectw i relacji. Tak niestety, w przypadku obu komentarzy, nie jest. Komentarz redakcyjny przedstawia swoją interpretację nowelizacji prawa o zgromadzeniach publicznych, interpretację niezgodną ze stanem faktycznym, ale ściśle zgodną z narracją wspomnianej, radykalnej części opozycji w Polsce. To pozwala na stwierdzenie, iż rząd „dokonał zamachu na prawo do zgromadzeń publicznych”. I na stwierdzenie, iż w proteście „setki tysięcy Polaków wyległy na ulicę”. Otóż na pewno nie jest prawdziwa owa skala protestów. O setkach tysięcy demonstrantów nie mówią nawet sprzyjające radykalnej opozycji i dominujące na polskim rynku telewizje. Skoro jednak wyległo na ulicę choćby kilka tysięcy manifestantów, to może warto zapytać, czy stało się to zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem o zgromadzeniach, czy nie? Czy obecny rząd tego zakazuje? Oczywiście – nie zakazuje.
Autorzy komentarza skromnie opisują za to formę protestu politycznego dwóch partii radykalnej opozycji jako „okupację izb parlamentu”. Może warto uściślić: chodzi o zajęcie siłą miejsc przewodniczącego obrad Sejmu (izby niższej parlamentu) i uniemożliwienie prowadzenia obrad parlamentarnej większości oraz tych partii opozycyjnych, które radykalnego protestu nie popierają. Może znów warto uplastycznić czytelnikom „New York Timesa” tę sytuację: to tak, jakby np. po zdobyciu 35 procent mandatów w wyborach do Izby Reprezentantów jedna z partii amerykańskich uniemożliwiła tej drugiej, która uzyskała absolutną większość, prowadzenie obrad w Kongresie i okupowała przez kilka tygodni miejsce, które zajmować powinien Speaker of the House. I na to nie ma żadnej reakcji sił porządkowych parlamentu, ani jego władz. „Autorytarna” większość nie reaguje, przenosi tylko obrady do innego pomieszczenia Sejmu. Czy to dobrze, czy źle – niech ocenią Czytelnicy „New York Timesa”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/321285-new-york-times-i-prawda-o-polsce-to-myslenie-skoro-polacy-sa-takim-zawodem-skoro-nie-sprostali-standardom-nyt-to-moze-zostawmy-ich-putinowi
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.