To, że mieliśmy wczoraj w Sejmie i pod Sejmem do czynienia ze zorganizowaną prowokacją nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości.
Zachowanie polityka PSL Eugeniusza Kłopotka, który w „Gościu poranku” TVP Info dzielił się z red. Adrianem Klarenbachem swoimi refleksjami na temat opłatka w parlamencie w pewnym momencie stwierdził:
Cóż z tego, że my się podzielimy opłatkiem, a z chwilę… Co będzie? Pan zobaczy, co będzie. Znowu będzie wielka hucpa, walka, buczenie, krzyczenie i wyzywanie się.
I słowo Kłopotka kilka godzin później ciałem się stało. Również relacja posła Tadeusza Cymańskiego do kamer wśród rozwścieczonych kodziarzy przed Sejmem potwierdza przypuszczenia. Deputowany powiedział, że słyszał jak eks-premier Ewa Kopacz, jakiś czas przed wydarzeniami na sali sejmowej, wypowiedziała do kogoś zdanie o „podpalenia ogniska i ognia, który z niego zapłonie”. Jak do tego dodamy stosunkowo nienaturalnie szybkie pojawienie się kilkuset aktywistów KOD na placu pod gmachem parlamentu, przygotowaną scenę, nagłośnienie oraz mówców, którzy jak Radek Sikorski dawno znikli z politycznego firnamentu, rysuje nam się obraz akcji zorganizowanej wcześniej. Dlatego nie powinno dziwić permanentne, dziejące się już wcześniej destabilizowanie obrad przez przedstawicieli opozycji zakończone pajacowatym „wystąpieniem” posła Michała Szczerby. A więc do zadymy doszłoby tak czy inaczej tylko nie pod wyeksponowanym hasłem „wolności dla mediów”.
Rozumiem marszałka, bowiem samo już pojawienie się na mównicy wystarczająco irytującej figury Szczerby wystarczy by przerwać posiedzenie, a co dopiero jak się odezwie. Ale w tej sytuacji należało raczej zachować zimną krew i nie wykluczać go z obrad. Wtedy do ruchawki przylgnęłoby znacznie mocniej hasło nie dopuszczenia do przegłosowania ustawy dezubekizacyjnej oraz próba destabilizacji państwa poprzez torpedowanie procedury budżetowej, a nie nośne o „wolności mediów”. Najprawdopodobniej celem sejmowych warchołów i współpracujących z nimi ulicznych wichrzycieli (nazywajmy sprawy po imieniu) było długofalowe storpedowanie prac parlamentu wsparte stopniowo rozszerzającymi się na cały kraj protestami KOD. Cała „impreza” dostała by jeszcze dodatkowego rozpędu w dniu 19 grudnia, kiedy to opuszczający Trybunał Konstytucyjny prezes Rzepliński w glorii męczennika byłby noszony na rękach przez tłum w alei Szucha. Ale poprzez, tym razem bardzo przytomne zagranie marszałka sejmu, który w pełni legalnie przeniósł obrady do Sali Kolumnowej, plan opozycji spalił na panewce. Pora na wnioski.
Najpierw opozycja. Po obejrzeniu popisu warcholstwa ze strony posłów PO, .N i PSL oraz wspierającego ich aktywu nakręconych oszołomów na ulicy odechciało mi się protestów w sprawie planowanych zmian w regulaminie Sejmu dotyczących pracy dziennikarzy. Porażający był poziom chorej agresji, podobnie jak zachowanie liderów. Podburzali i tak już wystarczająco „nakręconą” tłuszczę, witającą odważnego posła Tadeusza Cymańskiego, który do nich wyszedł. Ze strony parlamentarzysty był to ruch godny polityka dużego formatu. Wśród najgorszych obelg spokojnie tłumaczył przed kamerami powody zaistniałej sytuacji w Sejmie. Kodziarska dzicz atakowała reporterów TVP Info niszcząc kamerę. Zachowanie red. Przemysława Toczekra relacjonującego ze spokojem wśród wrzasków tłuszczy było dla mnie wzorem profesjonalizmu. Niczym robactwo spod kamienia wypełzły dawno nie oglądane postaci, które żywo przypominały koszmary zrywanych sejmów I Rzeczpospolitej z czasów XVIII wieku: Niesiołowski, Giertych i et consortes. Towarzystwo spod znaku posła Władysława Wiktoryna Sicińskiego. To on pierwszy zerwał Sejm w 1652 roku na mocy nowo uchwalonej ustawy o liberum veto. Jego motywem była wąsko pojęta prywata. Gdy marszałek ogłaszał senatorom i królowi rozwiązanie sejmu, wojewoda brzesko-kujawski Jakub Szczawiński miał krzyknąć: „Bodajby przepadł!”, na co cała izba senacka odpowiedziała chórem: „Amen”. Do tego dołączyli spolegliwi dziennikarze TVN i Polsatu, którzy również odegrali swoja poważną rolę w tej prowokacji. Jeśli opozycja myśli, że w ten sposób nabije sobie parę punktów w sondażach to jest w błędzie. W oczach widzów pozostanie obraz agresji, wściekłości i atmosfery zadymy. A tego przytłaczająca większość Polaków wręcz nie cierpi. Czy to jest groźne? Nie wydaje mi się. Kiedy w końcu policja zagroziła użyciem środków przymusu bezpośredniego blokującym wyjazd z parlamentu demonstrantom, ci zaczęli się cofać. Kilku podskakiwało, ale wystarczyła zdecydowana reakcja funkcjonariuszy, którzy nawet nie mieli pałek, by wichrzyciele uciekli, a potem rozeszli się do domów. Kodziarski aktyw to w większości emeryci i lemingi, bojący się jak ognia policyjnych rot. Daleko im do kiboli, którzy techniką walki i determinacją są dla policji dużo poważniejszym przeciwnikiem. Nie maja w sobie determinacji i twardości Ukraińców, by urządzić w Polsce Majdan. Sama histeria to za mało. Dlatego opozycja może zapomnieć o wszelkich ulicznych „zamachach stanu”. Po raz kolejny nie udało się doprowadzić do przesilenia. Skończyło się na chamstwie, agresji i dzikich wrzaskach.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To, że mieliśmy wczoraj w Sejmie i pod Sejmem do czynienia ze zorganizowaną prowokacją nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości.
Zachowanie polityka PSL Eugeniusza Kłopotka, który w „Gościu poranku” TVP Info dzielił się z red. Adrianem Klarenbachem swoimi refleksjami na temat opłatka w parlamencie w pewnym momencie stwierdził:
Cóż z tego, że my się podzielimy opłatkiem, a z chwilę… Co będzie? Pan zobaczy, co będzie. Znowu będzie wielka hucpa, walka, buczenie, krzyczenie i wyzywanie się.
I słowo Kłopotka kilka godzin później ciałem się stało. Również relacja posła Tadeusza Cymańskiego do kamer wśród rozwścieczonych kodziarzy przed Sejmem potwierdza przypuszczenia. Deputowany powiedział, że słyszał jak eks-premier Ewa Kopacz, jakiś czas przed wydarzeniami na sali sejmowej, wypowiedziała do kogoś zdanie o „podpalenia ogniska i ognia, który z niego zapłonie”. Jak do tego dodamy stosunkowo nienaturalnie szybkie pojawienie się kilkuset aktywistów KOD na placu pod gmachem parlamentu, przygotowaną scenę, nagłośnienie oraz mówców, którzy jak Radek Sikorski dawno znikli z politycznego firnamentu, rysuje nam się obraz akcji zorganizowanej wcześniej. Dlatego nie powinno dziwić permanentne, dziejące się już wcześniej destabilizowanie obrad przez przedstawicieli opozycji zakończone pajacowatym „wystąpieniem” posła Michała Szczerby. A więc do zadymy doszłoby tak czy inaczej tylko nie pod wyeksponowanym hasłem „wolności dla mediów”.
Rozumiem marszałka, bowiem samo już pojawienie się na mównicy wystarczająco irytującej figury Szczerby wystarczy by przerwać posiedzenie, a co dopiero jak się odezwie. Ale w tej sytuacji należało raczej zachować zimną krew i nie wykluczać go z obrad. Wtedy do ruchawki przylgnęłoby znacznie mocniej hasło nie dopuszczenia do przegłosowania ustawy dezubekizacyjnej oraz próba destabilizacji państwa poprzez torpedowanie procedury budżetowej, a nie nośne o „wolności mediów”. Najprawdopodobniej celem sejmowych warchołów i współpracujących z nimi ulicznych wichrzycieli (nazywajmy sprawy po imieniu) było długofalowe storpedowanie prac parlamentu wsparte stopniowo rozszerzającymi się na cały kraj protestami KOD. Cała „impreza” dostała by jeszcze dodatkowego rozpędu w dniu 19 grudnia, kiedy to opuszczający Trybunał Konstytucyjny prezes Rzepliński w glorii męczennika byłby noszony na rękach przez tłum w alei Szucha. Ale poprzez, tym razem bardzo przytomne zagranie marszałka sejmu, który w pełni legalnie przeniósł obrady do Sali Kolumnowej, plan opozycji spalił na panewce. Pora na wnioski.
Najpierw opozycja. Po obejrzeniu popisu warcholstwa ze strony posłów PO, .N i PSL oraz wspierającego ich aktywu nakręconych oszołomów na ulicy odechciało mi się protestów w sprawie planowanych zmian w regulaminie Sejmu dotyczących pracy dziennikarzy. Porażający był poziom chorej agresji, podobnie jak zachowanie liderów. Podburzali i tak już wystarczająco „nakręconą” tłuszczę, witającą odważnego posła Tadeusza Cymańskiego, który do nich wyszedł. Ze strony parlamentarzysty był to ruch godny polityka dużego formatu. Wśród najgorszych obelg spokojnie tłumaczył przed kamerami powody zaistniałej sytuacji w Sejmie. Kodziarska dzicz atakowała reporterów TVP Info niszcząc kamerę. Zachowanie red. Przemysława Toczekra relacjonującego ze spokojem wśród wrzasków tłuszczy było dla mnie wzorem profesjonalizmu. Niczym robactwo spod kamienia wypełzły dawno nie oglądane postaci, które żywo przypominały koszmary zrywanych sejmów I Rzeczpospolitej z czasów XVIII wieku: Niesiołowski, Giertych i et consortes. Towarzystwo spod znaku posła Władysława Wiktoryna Sicińskiego. To on pierwszy zerwał Sejm w 1652 roku na mocy nowo uchwalonej ustawy o liberum veto. Jego motywem była wąsko pojęta prywata. Gdy marszałek ogłaszał senatorom i królowi rozwiązanie sejmu, wojewoda brzesko-kujawski Jakub Szczawiński miał krzyknąć: „Bodajby przepadł!”, na co cała izba senacka odpowiedziała chórem: „Amen”. Do tego dołączyli spolegliwi dziennikarze TVN i Polsatu, którzy również odegrali swoja poważną rolę w tej prowokacji. Jeśli opozycja myśli, że w ten sposób nabije sobie parę punktów w sondażach to jest w błędzie. W oczach widzów pozostanie obraz agresji, wściekłości i atmosfery zadymy. A tego przytłaczająca większość Polaków wręcz nie cierpi. Czy to jest groźne? Nie wydaje mi się. Kiedy w końcu policja zagroziła użyciem środków przymusu bezpośredniego blokującym wyjazd z parlamentu demonstrantom, ci zaczęli się cofać. Kilku podskakiwało, ale wystarczyła zdecydowana reakcja funkcjonariuszy, którzy nawet nie mieli pałek, by wichrzyciele uciekli, a potem rozeszli się do domów. Kodziarski aktyw to w większości emeryci i lemingi, bojący się jak ognia policyjnych rot. Daleko im do kiboli, którzy techniką walki i determinacją są dla policji dużo poważniejszym przeciwnikiem. Nie maja w sobie determinacji i twardości Ukraińców, by urządzić w Polsce Majdan. Sama histeria to za mało. Dlatego opozycja może zapomnieć o wszelkich ulicznych „zamachach stanu”. Po raz kolejny nie udało się doprowadzić do przesilenia. Skończyło się na chamstwie, agresji i dzikich wrzaskach.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319816-bodajbyscie-przepadli-jesli-opozycja-mysli-ze-w-ten-sposob-nabije-sobie-pare-punktow-w-sondazach-to-jest-w-bledzie?wersja=mobilna