Ponoć zdolność dziwienia się jest immanentną cechą zawodu dziennikarza. Dlatego chyba muszę podziękować władzom PiS, że tak dbają o to, by motywacji do uprawiania tej niewdzięcznej czasem profesji mi nie zabrakło. W każdym razie pozwolę sobie zdziwić się publicznie.
Ten sam PiS, który w kampanii wyborczej perfekcyjnie opanował zdolność komunikowania się z wyborcami i mediami, po roku władzy wrócił do starych, bardzo starych nawyków. Obrażania się na media. Dziennikarze przeszkadzają w pracy? Nie wszyscy chcą uznać dobrą zmianę? A sio… (tak tak, pamiętam, że autorem tego słynnego cytatu był akurat Waldemar Pawlak, tym niemniej jego „sio” nie niosło żadnych poważniejszych skutków, natomiast te planowane przez marszałków Sejmu, Senatu, czy jak kto woli Kancelarię Sejmu – już tak.) Właściwie to, co najważniejsze napisali już Piotr Skwieciński i Robert Mazurek. Pozwalam sobie „zawtórować” godniejszym tylko dlatego, że wciąż dość regularnie w tym Sejmie bywam.
W każdym razie przedmiotem mojego niesłabnącego zdziwienia jest fakt, że armaty przeciw dziennikarzom wytoczył ten sam PiS, który w ostatnich latach zdawał się mistrzem piaru.
Ten sam PiS, który będąc w opozycji sam przynosił do dziennikarskiego stolika krówki-pisówki i jabłka. A ten stolik niekoniecznie był „prawicowy”. W imię ocieplenia atmosfery. I naprawdę czasem działało…
Ten sam PiS, który rozdzierał szaty, kiedy PKW usiłowała zamknąć podwoje przed mediami i napuściła na nich policję. Ten sam PiS, który bronił dziennikarzy, niekoniecznie przychylnego mu „Wprostu” przed interwencją ABW.
Ten sam PiS, który zapraszał z uśmiechem na konferencje, odbierał telefony o każdej porze doby. Wystarczył rok.
Oczywiście PiS nie jest pierwszym ugrupowaniem, które przechodzi taką „dobrą zmianę”. Izolacyjne odruchy miewał i SLD i Platforma, a wcześniej Unia Wolności. Potrafił się na dziennikarzy wkurzyć i Józef Oleksy i Donald Tusk. Prawidłowość, że dostępność i serdeczność wobec dziennikarzy kończy się wraz z objęciem władzy i wraca w chwili przejścia do opozycji obserwowałam już wiele razy.
Nikt jednak nie zdecydował się na definitywne usunięcie dziennikarzy z sejmu, (Nawet Bronisław Geremek – guru mainstreamu - wycofał się z takich planów, gdy usłyszał solidarny protest środowiska.)
Jestem przekonana, że z pomysłu wypchnięcia mediów z Sejmu również PiS będzie się musiał wycofać. Ale na razie musi rozpętać kolejną awanturę. I pożalić się na nagonkę. To jasne, że na Wiertniczej czy Czerskiej nie pokochają go nawet gdyby otworzył drzwi na oścież i wysyłał co dzień do redakcji kosze czekoladek. Tak jak Platformy nie pokochały prawicowe koncerny medialne. Ale próba koncesjonowania i tak już mocno ograniczonej swobody w Sejmie nastroi negatywnie zdecydowaną większość, także tych neutralnych reporterów.
Szczerze mówiąc pamiętam czasy, kiedy połowę gazetowych newsów zdobywało się w barze „Za kratą.” Chętnie zapraszali tam zwłaszcza prawicowi posłowie. I nikomu krzywda się nie działa. Natomiast najbardziej kompromitujące zdjęcia z hotelu sejmowego - jak np. śpiącego na podłodze senatora Pęka - dostarczali tabloidom sami politycy. Oczywiście anonimowo. A takiemu procederowi żadne wypchnięcie reporterów do centrum prasowego nie zapobiegnie.
Rzekome łapanie posłów nad pisuarem – to mit. Jeśli nawet kiedykolwiek miało miejsce – jakaś taka anegdotka kiedyś krążyła – ale w zamierzchłych AWS-wskich chyba czasach, na pewno nie jest normą. Prawda, że męska toaleta jest blisko wejścia na galerię sejmową, więc zdarzają się ujęcia czy kadry z drzwiami z trójkącikiem. Ale wystarczyłaby prośba, by takowych nie robić. To zapewne uznałyby wszystkie redakcje. Po zamknięciu kuluarów wokół sali sejmowej możliwości uniknięcia niechcianych spotkań jest tak dużo, że na dobrą sprawę można nie spotkać żurnalisty przez cały dzień. Z czego wielu posłów korzysta. Jeśli akurat tak woli. Ale są też tacy, również w PiS-ie, którzy z „przypadkowego” przemieszczania się w okolicach dziennikarskich stolików czerpią niemało korzyści. Bo gdy nie ma liderów (ci wolą konferencje) to łatwo się wylansować na komentatora takiego, czy innego tematu. Czy natomiast tzw. drugi szereg będzie zapraszany do wyznaczonych rozmównic? Niekoniecznie.
Wprowadzenie limitów ilościowych dla poszczególnych redakcji jest może sensowne, ale zrównywanie potrzeb dużej stacji telewizyjnej z małym portalem czy radiem – niekoniecznie jest uczciwe.
Jawi się też problem obsługi komisji sejmowych. Jak egzekwowane będą takie „przepustki celowe”? Czy każdy dziennikarz dostanie nadzorcę, który będzie go pilnował, by nie opuścił sali obrad i nie udał się w „rejony zakazane”?
Generalnie zapowiedziane zmiany muszą zakończyć się schłodzeniem relacji na linii rządzący – media. W czasach rzeczników Bielan, Hofman, Mastalerek - rzecz nie do pomyślenia. Cała akcja daje też nieoczekiwaną okazję opozycji do zdobycia kilku punktów. Ta skrzętnie skorzysta przecież z możliwości przypodobania się dziennikarzom, i załamania rąk nad ich ciężkim losem. Dokładnie tak samo jak to robił niegdyś opozycyjny PiS.
Oczywiście już dziś pojawiają się różne „kontrakcje”. A to dzień bez polityka. A to pomysł wpisywania dziennikarzy na listy społecznych asystentów, a to zapraszanie ich w charakterze gości. Możliwości obejścia zakazów pewnie będą. Tylko po co?
Poza tym, czy PiS jest tak absolutnie pewien, że rządzić będzie do końca świata i o jeden dzień dłużej? A jeśli nastąpi „nieoczekiwana zmiana miejsc”? Co zrobi wtedy? Bo zakładam, że kolejna władza być może zluzuje pewne rygory, ale też pewnie tylko ”swoim”. I kto będzie na tym stratny?
No cóż, dziwny jest ten świat i niezbadanymi ścieżkami chadzają myśli rządzących. Choć właściwie, gdy się głębiej zastanowić są szalenie przewidywalne. A „dobra zmiana”, cóż, widać niejedno ma imię…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319567-sejmowa-dobra-zmiana-czyli-kolejny-strzal-w-stope-i-prezent-dla-opozycji-po-co