Gdyby to nie było dramatyczne dla Polski, to byłoby nawet zabawne – miny naszych, polsko-prawicowych, wielbicieli Trumpa na wieść, że sekretarzem stanu USA zostanie Rex Tillerson.
Trudno doprawdy wyobrazić sobie kandydata na to stanowisko z silniejszymi związkami z Kremlem. Biznesowymi (to szef paliwowego giganta Exxon Mobile; podpisywał z Rosją liczne ważne deale i wypowiadał się zawsze przeciw sankcjom, które skądinąd zaszkodziły największemu z nich) i osobistymi (zna Putina i dostał od niego order).
Jeśli dodać do tego fakt, że doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Trump ogłosił generał Michaela Flynna, który wielokrotnie wypowiadał się dla telewizji Russia Today i przyjął zaproszenie do Moskwy na galę z okazji jubileuszu tej propagandowej stacji, to wnioski nasuwają się same. Nawet jeśli nie brać pod uwagę rozmaitych wypowiedzi samego Trumpa, to widać iż w kierownictwie nowej administracji ukształtowała się prorosyjska większość, której nie równoważy antykremlowski sekretarz obrony James Mattis.
Porozumieniu, którego koszty w zamian za ustępstwa na innych, ważniejszych dla USA teatrach działań płacić będzie Europa środkowo-wschodnia. Teraz o takim porozumieniu mówi otwarcie bliski nowej administracji politolog Edward Luttwak.
Sytuacja robi się więc dla nas niedobra, o tym jak niedobra mówił mój tekst sprzed paru dni.
Nominacja Tillersona to jakby uzupełnienie tego mojego artykułu. Ale teraz nie o tym, tylko o zdumiewającym chciejstwie i równie zdumiewającej umiejętności zamykania oczu na rzeczywistość sporej części polskiej prawicy. Tej aktywniejszej zwłaszcza.
Nienawiść do zachodniej lewicy (jakoś tam zrozumiała, tylko co z tego) kazała i każe tak myślącym amputować sobie samemu część mózgu, odpowiedzialną za kojarzenie faktów. Liczy się wizja Trumpa jako buldożera, niszczącego obrzydliwy, gejowsko-aborcyjny waszyngtoński establishment.
To, że nawet gdyby Trump odegrał rolę owego buldożera, to zarazem może zmienić politykę zagraniczną na dla nas niebezpieczną było (i jest) nie do pomyślenia dla tak myślących (o ile można użyć tego rzeczownika) prawicowców.
Wystarczy poczytać sobie wpisy pod internetowymi tekstami, których autorzy stawiali znaki zapytania nad wszechstronnością dobroczynnego wpływu, jaki na sprawę polską miałoby wywrzeć zwycięstwo Trumpa, by zrozumieć, jak bije serce naprawdę sporej części polskiej prawicy. Bo można powiedzieć szczerze: tak, pogonienie kawiorowej lewicy w skali światowej jest ważniejsze od tego, czy przy okazji naszym kosztem nie spotężnieje Rosja. Albo: widzimy zagrożenia, ale nie są one wcale tak wielkie. Lecz większość polskich wielbicieli Trumpa wolała postąpić inaczej (albo po prostu te opcje były dla nich za trudne). Wolała zamknąć oczy i krzyczeć na każdego, kto próbował pokazać inne, niż te które oni sami sobie wyobrazili, cechy ich zaatlantyckiego bożyszcza.
W połowie lat 80. zespół „Siekiera” nagrał utwór „Misiowie Puszyści”. Treść była absurdalna, a kompletnie nie związany z nią tytuł nie tylko absurdalny, lecz również niegramatyczny. Ale mi jakoś ów tytuł kojarzy się nieodparcie właśnie z polsko-prawicowymi (tymi internetowymi, i tymi bardziej intelektualnymi) wielbicielami Trumpa.
Co więc teraz powiecie, Misiowie Puszyści?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319264-i-co-teraz-misiowie-puszysci-po-nominacji-dla-tillersona-trudno-doprawdy-wyobrazic-sobie-kandydata-z-silniejszymi-zwiazkami-z-kremlem