Można pozazdrościć wszystkim skazanym, którzy trafili pod nadzór Marka Lipskiego. Pomorski kurator to naprawdę złoty człowiek!
Dobrze, że w czasie jego przesłuchania w sali kolumnowej Sejmu było ledwie kilku obserwatorów z mediów, bo przy większym audytorium salwy śmiechu mogłyby przeszkadzać posłom w zadawaniu pytań, a sam kurator – jak odnieść można było wrażenie, człowiek słabego zdrowia, podatny na stres przy publicznych występach – mógłby tego po prostu nie wytrzymać.
Pan Lipski dostarczył cennej wiedzy: posłom – o tym, jak wymiar sprawiedliwości nawet na najniższych szczeblach kompletnie zignorował jednego z największych przestępców gospodarczych ostatnich lat; sądowi, który prowadzi jego sprawę o niedopełnienie obowiązków – jak kuriozalnie źle kurator wykonywał swoje obowiązki; i opinii publicznej – jak teoretycznie funkcjonowało państwo nawet na poziomie kuratorów sądowych.
A przypomnijmy – właśnie m.in. „dzięki” Lipskiemu nie odwieszono wcześniejszej kary Plichcie, pozwolono mu przebywać na wolności, założyć Amber Gold i wyłudzić pieniądze od tysięcy ludzi.
Złote myśli kuratora znajdą Państwo również tu:
Tu:
I tu:
Przypomnijmy bodaj najważniejsze elementy zeznań, jakimi uraczył nas Marek Lipski.
Nie sprawdził – choć powinien był – ile wyroków ma na koncie Plichta.
Większość wiedzy o swoim podopiecznym pozyskiwał od niego samego. Nie weryfikował tego, co opowiadał mu twórca Amber Gold – choć wiedział, że był skazany za oszustwa. Wystarczyło mu, że usłyszał, iż prowadzi działalność gospodarczą („mówił, że doradza ludziom, jak inwestować pieniądze”), co wyczerpywało jego dociekliwość („o więcej oczywiście nie pytałem”).
Plichta wzbudzał jego zaufanie, bo był „czysty, schludny, kulturalny, dobrze się wysławiał”. A do tego „spotkania z Plichtą były bardzo rzeczowe, spokojne, konkretne, bez napięcia, agresji z jego strony”. Sam kurator – jak mówił - „jest z natury człowiekiem otwartym”, „kocha pracę i kocha ludzi”. Uważa, że „rolą kuratora jet kochać ludzi, a nie stygmatyzować ich”. Plichta „ujął go” swoim sposobem bycia (podobnie jak „ujął wielkich Gdańska”). Jak zaznaczył pan kurator, do czasu poznania Plichty miał wśród dozorowanych do czynienia raczej z ludźmi z marginesu społecznego, z „melin”. O pierwszym spotkaniu z podopiecznym powiedział: „na co dzień nie miałem takich miłych wrażeń”.
Kurator narzekał też na swoje ówczesne warunki pracy – brak własnego biurka, brak komputera („To na czym pan to pisał?” - pytała posłanka Wassermann pokazując wydruk jednego z pism autorstwa Lipskiego). Nie był jednak sfrustrowany. „Frustraci nie pracują albo nie żyją” - rzucił rezolutnie.
Kilkakrotnie mówił również, że czuje się jednym z poszkodowanych przez założyciela Amber Gold. Postawił się na równi z 18 tysiącami oszukanych ludzi, których wymiar sprawiedliwości – włącznie z samym Lipskim – nie uchronił przed Plichtą!
Co ma sobie do zarzucenia w związku z dozorowaniem Plichty? „Mogę powiedzieć o błędzie ludzkim, jakichś zawirowaniach…”
Zawirowania były – zwłaszcza w pogodzie. I to już na samym początku. Nawet termin pierwszego spotkania kurator przełożył. Zadzwonił do Plichty informując, że ma się z nim spotkać 6 grudnia 2010 r. Aferzysta przekazał, że odpoczywa z rodziną na południu Polski. Gdy nadeszły Mikołajki, szef Amber Gold dał znać swojemu złotemu kuratorowi, że utknął na wypoczynku. Ostatecznie zobaczyli się dopiero po Sylwestrze. Lipski tłumaczył później w „Dzienniku Bałtyckim”:
W tamtym roku zima szybko nadeszła. Śnieg mocno sypał. Jego tłumaczenie brzmiało wiarygodnie. Poza tym nigdy nie przyłapałem go na kłamstwie.
Nie dziwne, skoro zwykle nie weryfikował jego słów… Później przez kilka miesięcy z rzędu w aktach dozoru co miesiąc wpisywał, że do spotkania nie doszło, gdyż jego podopieczny przebywa w Krakowie. Aż do czasu, gdy… przypadkiem wpadł na niego na ulicy w Gdańsku. Poseł Krzysztof Brejza dopytywał, czy nie zastanawiało Lipskiego, że Plichta może nie mówić mu prawdy.
Nie wpadłem na to, że wprowadza mnie w błąd.
Nawet gdy Plichta brylował już w wywiadach w 2012 roku i kradł kolejne miliony, Lipski dawał wiarę, że jego podopieczny mieszka w wynajmowanym 2-pokojowym mieszkanku. Niestety nie mógł sprawdzić choćby w internecie, co słychać u dozorowanego, bo w pracy nie było ku temu warunków, a w domu… nie ma internetu.
Tak wyglądało całe przesłuchanie kuratora z Gdańska. Niestety nawet przez minutę nie ocierało się o powagę. 13 grudnia 2016 roku cała Polska poznała najbardziej kuriozalnego kuratora w kraju.
Najgorsze, że człowiek, który kompromituje wymiar sprawiedliwości i dowodzi, jak słabe były instytucje państwa wobec oszusta-recydywisty, nie ma sobie nic do zarzucenia. Kreuje się na ofiarę. Chce, byśmy wierzyli w jego dobre, choć może nieco naiwne serce. To był niestety żałosny spektakl. Pokazał jednak (jak większość wcześniejszych przesłuchań), jak potrzebna jest komisja śledcza do zbadania afery Amber Gold.
Na koniec jeszcze jedna refleksja, na kanwie dzisiejszego prowadzenia posiedzenia przez przewodniczącą komisji, a przywołująca na myśl rok 2009 i posiedzenia w sali kolumnowej w sprawie afery hazardowej: jakże chciałbym zobaczyć, jak pojedynkują się ze świadkami przed komisją śledczą Małgorzata Wassermann wespół ze swoim śp. ojcem…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319208-po-prostu-zloty-czlowiek-emanujacy-miloscia-kurator-od-plichty-wpisal-sie-w-swiateczny-nastroj