Jak najkrócej odpowiedzieć na pytanie, czym był stan wojenny w Polsce? Był zdradą i kolejną zbrodnią na masową skalę.
Zdradą, ponieważ najpierw komuniści podpisali z wielomilionowym ruchem „Solidarności” tzw. porozumienia sierpniowe, potem zaś wytoczyli czołgi na ulice miast i miasteczek, aresztowali tysiące ludzi i na całą dekadę zablokowali demokratyczne przemiany w naszym kraju. A kolejną zbrodnią dlatego, że krwawy szlag narzuconego narodowi reżimu komunistycznego zaczął się pod koniec drugiej wojny światowej, a jego ostatnie ofiary zginęły w latach osiemdziesiątych.
Mało kto wie, a zwłaszcza młodzi ludzie nie mają świadomości, że Polska, która była forpocztą w walce z komunistycznym zniewoleniem, była też ostatnim państwem z byłego tzw. bloku socjalistycznego, gdzie odbyły się prawdziwie, wolne, demokratyczne wybory. W wyniku zgniłego kontraktu zawartego w Magdalence, a potem przy okrągłym stole na bezkarność zdrajców i zbrodniarzy pierwszym prezydentem niby wolnej Polski został generał, który wcześniej zakuwał ją w kajdany. Co więcej, nienazwanie po imieniu zdrady i zbrodni przeciw własnemu narodowi zastąpił propagandowy blichtr o „mniejszym złu”, jakim rzekomo miało być wprowadzenie stanu wojennego. Ba, znaleźli się i tacy propagandyści z umysłowym szkorbutem, którzy zdrajców i zbrodniarzy zaczęli nazywać „bohaterami” i „ludźmi honoru”…
Za ów grzech zaniechania rozrachunku z przeszłością, osądzenia i choćby symbolicznego skazania nie tylko tych, którzy torturowali, mordowali, strzelali, łamali ludziom kości i życiorysy, tłukli pałami i rzucali w tłum gaz łzawiący, wszystkich sprawców, także tych zza biurek, ponosimy do dziś i długo jeszcze będziemy ponosić konsekwencje. To właśnie brak rachunku sumień spowodował, że znajdują się dziś tak bezczelni mówcy, którzy rzucenie przeciw obywatelom milicji, zomowców i wojska nazywają wydarzeniem kulturalnym, którzy - o zgrozo! - usiłują stawiać znak równości między koszmarem PRL i obecnym, demokratycznie wybranym rządem. Dodam, pierwszym rządem, który usiłuje odrobaczyć polskie umysły i przywrócić słowu patriotyzm godne znaczenie.
Pamiętam, gdy tuż upadku byłej NRD debatowano w Bundestagu, wówczas jeszcze w Bonn, jak odnieść się do komunistycznej przeszłości w zjednoczonych Niemczech. „Nie może wypowiedź byle szpicla łamać ludzkich życiorysów”, protestował szef frakcji chadeków Bertram Wieczorek przeciw upublicznieniu akt po dawnym Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwa, „zbrodnie reżimu nie mogą zatruwać procesu jednoczenia, nie możemy dopuścić do polowania na czarownice”, grzmiał kanclerz Helmut Kohl. Ostatecznie jednak większość posłów zadecydowała inaczej: między Odrą a Renem rozpoczęła się bolesna, konsekwentna wiwisekcja życiorysów, która dla wielu skończyła się wyrokami skazującymi lub choć społecznym potępieniem i ostracyzmem. Czy wtedy, w czasach komunizmu i później, w chwili politycznego przełomu byliśmy lepsi od Niemców, bo w naszym baraku było rzekomo najweselej, bo nie panował aż taki zamordyzm jak w dawnej NRD, bo niby nie byliśmy takimi jak oni tchórzami…? Nie byliśmy lepsi. W naszym kraju nie tylko nie doszło do wiwisekcji życiorysów, doszło do nocnego zamachu stanu i pozbawienia władzy pierwszego rządu, który chciał rozliczyć komunistycznych zdrajców i zbrodniarzy. U nas winni zdrady i zbrodni brylowali na salonach, doczekali dostatniej starości, a po śmierci chowani byli nawet z honorami… Chichot historii? Jak stwierdził pierwszy szef archiwum enerdowskich akt partyjno-rządowych, obecnie prezydent Niemiec Joachim Gauck w jednej z naszych licznych rozmów, zdemaskowani donosiciele po sąsiedzku, ci o niewielkiej szkodliwości, jak ich określił - „małe świni” musiały „same z sobą dojść do ładu”, ale „ocena moralna takich była niezbędna”. Co innego funkcjonariusze i służalcy wynaturzonego systemu - ci „musieli zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej”, tłumaczył Gauck. Nie chodziło o zemstę, o polowanie na czarownice, lecz właśnie o oczyszczenie zatrutej atmosfery, wyplenienie poczucia bezkarności, przywrócenie elementarnej wiary obywateli w sprawiedliwość i funkcjonowanie państwa prawa.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jak najkrócej odpowiedzieć na pytanie, czym był stan wojenny w Polsce? Był zdradą i kolejną zbrodnią na masową skalę.
Zdradą, ponieważ najpierw komuniści podpisali z wielomilionowym ruchem „Solidarności” tzw. porozumienia sierpniowe, potem zaś wytoczyli czołgi na ulice miast i miasteczek, aresztowali tysiące ludzi i na całą dekadę zablokowali demokratyczne przemiany w naszym kraju. A kolejną zbrodnią dlatego, że krwawy szlag narzuconego narodowi reżimu komunistycznego zaczął się pod koniec drugiej wojny światowej, a jego ostatnie ofiary zginęły w latach osiemdziesiątych.
Mało kto wie, a zwłaszcza młodzi ludzie nie mają świadomości, że Polska, która była forpocztą w walce z komunistycznym zniewoleniem, była też ostatnim państwem z byłego tzw. bloku socjalistycznego, gdzie odbyły się prawdziwie, wolne, demokratyczne wybory. W wyniku zgniłego kontraktu zawartego w Magdalence, a potem przy okrągłym stole na bezkarność zdrajców i zbrodniarzy pierwszym prezydentem niby wolnej Polski został generał, który wcześniej zakuwał ją w kajdany. Co więcej, nienazwanie po imieniu zdrady i zbrodni przeciw własnemu narodowi zastąpił propagandowy blichtr o „mniejszym złu”, jakim rzekomo miało być wprowadzenie stanu wojennego. Ba, znaleźli się i tacy propagandyści z umysłowym szkorbutem, którzy zdrajców i zbrodniarzy zaczęli nazywać „bohaterami” i „ludźmi honoru”…
Za ów grzech zaniechania rozrachunku z przeszłością, osądzenia i choćby symbolicznego skazania nie tylko tych, którzy torturowali, mordowali, strzelali, łamali ludziom kości i życiorysy, tłukli pałami i rzucali w tłum gaz łzawiący, wszystkich sprawców, także tych zza biurek, ponosimy do dziś i długo jeszcze będziemy ponosić konsekwencje. To właśnie brak rachunku sumień spowodował, że znajdują się dziś tak bezczelni mówcy, którzy rzucenie przeciw obywatelom milicji, zomowców i wojska nazywają wydarzeniem kulturalnym, którzy - o zgrozo! - usiłują stawiać znak równości między koszmarem PRL i obecnym, demokratycznie wybranym rządem. Dodam, pierwszym rządem, który usiłuje odrobaczyć polskie umysły i przywrócić słowu patriotyzm godne znaczenie.
Pamiętam, gdy tuż upadku byłej NRD debatowano w Bundestagu, wówczas jeszcze w Bonn, jak odnieść się do komunistycznej przeszłości w zjednoczonych Niemczech. „Nie może wypowiedź byle szpicla łamać ludzkich życiorysów”, protestował szef frakcji chadeków Bertram Wieczorek przeciw upublicznieniu akt po dawnym Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwa, „zbrodnie reżimu nie mogą zatruwać procesu jednoczenia, nie możemy dopuścić do polowania na czarownice”, grzmiał kanclerz Helmut Kohl. Ostatecznie jednak większość posłów zadecydowała inaczej: między Odrą a Renem rozpoczęła się bolesna, konsekwentna wiwisekcja życiorysów, która dla wielu skończyła się wyrokami skazującymi lub choć społecznym potępieniem i ostracyzmem. Czy wtedy, w czasach komunizmu i później, w chwili politycznego przełomu byliśmy lepsi od Niemców, bo w naszym baraku było rzekomo najweselej, bo nie panował aż taki zamordyzm jak w dawnej NRD, bo niby nie byliśmy takimi jak oni tchórzami…? Nie byliśmy lepsi. W naszym kraju nie tylko nie doszło do wiwisekcji życiorysów, doszło do nocnego zamachu stanu i pozbawienia władzy pierwszego rządu, który chciał rozliczyć komunistycznych zdrajców i zbrodniarzy. U nas winni zdrady i zbrodni brylowali na salonach, doczekali dostatniej starości, a po śmierci chowani byli nawet z honorami… Chichot historii? Jak stwierdził pierwszy szef archiwum enerdowskich akt partyjno-rządowych, obecnie prezydent Niemiec Joachim Gauck w jednej z naszych licznych rozmów, zdemaskowani donosiciele po sąsiedzku, ci o niewielkiej szkodliwości, jak ich określił - „małe świni” musiały „same z sobą dojść do ładu”, ale „ocena moralna takich była niezbędna”. Co innego funkcjonariusze i służalcy wynaturzonego systemu - ci „musieli zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej”, tłumaczył Gauck. Nie chodziło o zemstę, o polowanie na czarownice, lecz właśnie o oczyszczenie zatrutej atmosfery, wyplenienie poczucia bezkarności, przywrócenie elementarnej wiary obywateli w sprawiedliwość i funkcjonowanie państwa prawa.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319183-problem-malych-swin-na-szczescie-zakodowani-na-przeszlosc-obroncy-starego-porzadku-czolgami-dzis-nie-dysponuja?wersja=mobilna