Były premier Donald Tusk w ciągu dwóch kadencji za ważnego i wpływowego bynajmniej nie uchodził, a wręcz przeciwnie. Nawet Niemiecki „Bild” pozwalał sobie na drwiny z szefa rządu RP za zgięcie w pasie i obcałowywanie rąk Merkel. Fakt, wybór Tuska na szefa Rady Europejskiej z protekcji kanclerz Niemiec świadczył o jej uznaniu, niezbyt jednak dobrze świadczącym o samym ekspremierze naszego kraju… On, owszem, miał w Niemczech znakomitą prasę.
Jaką prasę ma prezes PiS za Odrą? Tego przybliżać nikomu chyba nie muszę. Nie bez udziału, niestety, polskich dziennikarzy przyprawiono mu gębę „zjadliwego karła”, który rzekomo rujnuje wizerunek, obniża znaczenie i doprowadza do izolacji Polski na arenie międzynarodowej. Nie będę też cytował jakże odmiennej oceny „Politico”, żeby nie było, że dokonuję jakiejś propagandowej, propisowskiej manipulacji. Zrobił to za mnie Adam Szostkiewicz z „Polityki”, który powołując się na opinię amerykańskiego serwisu zrelacjonował, że „Kaczyński decyduje o wszystkich ważnych sprawach w kraju, ogrywa politycznie Brukselę, zapewnia zagraniczne media, że z Polską nikt nie wygra, i ostrzega, że Unia, jeśli się nie zreformuje, nie przetrwa”.
Cóż za zmiana tonu wobec PiS-owskiej Polski, która… „może mieć wpływ”, i którą potrzebują i Londyn, i Berlin, i Bruksela „w tym tak trudnym dla Europy czasie”. Komentator „Polityki” przyznaje, że owszem, potrzebują Polski, stawia wszakże na koniec pytanie:
„Sęk w tym, czy Kaczyński potrzebuje Berlina, Brukseli i Unii?”
Czytam i oczom nie wierzę. Nawet nie z tego powodu, że w nawiązaniu Szostkiewicza do rankingu „Politico” nie ma żadnego odsądzania od czci i wiary, żadnego deprecjonowania, ani kpiny z samego Kaczyńskiego, czy jego - jak twierdzi opozycja - „marionetek”, premier Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy… - czyżby następowała zmiana ich percepcji? Odpowiedź jest w gruncie rzeczy oczywista i pewnie znana także komentatorowi „Polityki”, a brzmi następująco: Kaczyński będzie potrzebował Berlina, Brukseli i Unii dopóty, dopóki te nie będą pozwalały sobie na lekceważenie Polski i działania godzące w interesy naszego kraju.
Niby proste, a takie trudne do zrozumienia. I oto w „tym kraju” zyskującym na znaczeniu, pozbawieni władzy w demokratycznych wyborach chcieliby ją w niedemokratyczny sposób odbić… Choć i to jest proste: w demokracji najpierw trzeba przedstawić jakiś program, potem starać się o pozyskanie zaufania i poparcia wyborców, wreszcie - wygrać wybory. To jednak wciąż wydaje się zbyt „odkrywcza” myśl, aby znalazła odbicie w mediach, dla których na dziś odkryciami są wyróżnienia i wyniki takich rankingów, jak przyznane awansem Trumpowi przez magazyn „Time”, czy w oparciu o rzeczywiste dokonania i znaczenie, jak przez „Politico” dla Kaczyńskiego właśnie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Były premier Donald Tusk w ciągu dwóch kadencji za ważnego i wpływowego bynajmniej nie uchodził, a wręcz przeciwnie. Nawet Niemiecki „Bild” pozwalał sobie na drwiny z szefa rządu RP za zgięcie w pasie i obcałowywanie rąk Merkel. Fakt, wybór Tuska na szefa Rady Europejskiej z protekcji kanclerz Niemiec świadczył o jej uznaniu, niezbyt jednak dobrze świadczącym o samym ekspremierze naszego kraju… On, owszem, miał w Niemczech znakomitą prasę.
Jaką prasę ma prezes PiS za Odrą? Tego przybliżać nikomu chyba nie muszę. Nie bez udziału, niestety, polskich dziennikarzy przyprawiono mu gębę „zjadliwego karła”, który rzekomo rujnuje wizerunek, obniża znaczenie i doprowadza do izolacji Polski na arenie międzynarodowej. Nie będę też cytował jakże odmiennej oceny „Politico”, żeby nie było, że dokonuję jakiejś propagandowej, propisowskiej manipulacji. Zrobił to za mnie Adam Szostkiewicz z „Polityki”, który powołując się na opinię amerykańskiego serwisu zrelacjonował, że „Kaczyński decyduje o wszystkich ważnych sprawach w kraju, ogrywa politycznie Brukselę, zapewnia zagraniczne media, że z Polską nikt nie wygra, i ostrzega, że Unia, jeśli się nie zreformuje, nie przetrwa”.
Cóż za zmiana tonu wobec PiS-owskiej Polski, która… „może mieć wpływ”, i którą potrzebują i Londyn, i Berlin, i Bruksela „w tym tak trudnym dla Europy czasie”. Komentator „Polityki” przyznaje, że owszem, potrzebują Polski, stawia wszakże na koniec pytanie:
„Sęk w tym, czy Kaczyński potrzebuje Berlina, Brukseli i Unii?”
Czytam i oczom nie wierzę. Nawet nie z tego powodu, że w nawiązaniu Szostkiewicza do rankingu „Politico” nie ma żadnego odsądzania od czci i wiary, żadnego deprecjonowania, ani kpiny z samego Kaczyńskiego, czy jego - jak twierdzi opozycja - „marionetek”, premier Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy… - czyżby następowała zmiana ich percepcji? Odpowiedź jest w gruncie rzeczy oczywista i pewnie znana także komentatorowi „Polityki”, a brzmi następująco: Kaczyński będzie potrzebował Berlina, Brukseli i Unii dopóty, dopóki te nie będą pozwalały sobie na lekceważenie Polski i działania godzące w interesy naszego kraju.
Niby proste, a takie trudne do zrozumienia. I oto w „tym kraju” zyskującym na znaczeniu, pozbawieni władzy w demokratycznych wyborach chcieliby ją w niedemokratyczny sposób odbić… Choć i to jest proste: w demokracji najpierw trzeba przedstawić jakiś program, potem starać się o pozyskanie zaufania i poparcia wyborców, wreszcie - wygrać wybory. To jednak wciąż wydaje się zbyt „odkrywcza” myśl, aby znalazła odbicie w mediach, dla których na dziś odkryciami są wyróżnienia i wyniki takich rankingów, jak przyznane awansem Trumpowi przez magazyn „Time”, czy w oparciu o rzeczywiste dokonania i znaczenie, jak przez „Politico” dla Kaczyńskiego właśnie.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/318607-sek-trumpa-merkel-i-kaczynskiego-coz-za-zmiana-tonu-wobec-pis-owskiej-polski-ktora-moze-miec-wplyw?strona=2