Dawno już pisałem, że jedyną drogą, jaką może pójść KOD, jest trasa marszu prosto w przepaść - śladem palikotowych lemingów. Czyli – ostry początek, gwałtowne hamowanie i skręt ku postesbeckiemu środowisku trzymającemu po piwnicach transparenty z nienawiścią do Kaczora (powody wiadome), Kościoła (powody wiadome), obrońców życia (powody jeszcze bardziej wiadome).
Te transparenty już się na marszach KOD pojawiły. Do tego garść błota rzucona na pamięć o Żołnierzach Wyklętych (powody także wiadome) i wielka góra lukru, pod którą zniknąć miała prawda o komunie, stanie wojennym, krwawych jenerałach w polskich mundurach, szpiclach na najwyższych stanowiskach państwowych itp. itd. To także dzieje się od dawna.
Sprawa pułkownika Mazguły jest tu zatem jedynie tzw. wisienką na torcie z okazji stypy po Komitecie Obrony Demokracji, tym swoistym ulicznym monstrum, które przez wiele miesięcy próbowało udawać oddolny ruch społeczny, a w rzeczywistości było nim tylko przez kilka tygodni i tylko w kilku drobnych sprawach. Wtedy, gdy Jarosław Kaczyński wspomniał o „gorszym sorcie” i wtedy, gdy PiS nie udało się w porę zareagować na aborcyjne tsunami. Czarny protest zakochanych w komunie aborcjonistek, a potem ich sabat pod domem Kaczyńskiego był dla KOD początkiem końca.
Po prostu – coraz częściej partie opozycyjne musiały tłumaczyć się przed swoimi dziennikarzami z kolejnych KOD-owskich hejtów i idiotyzmów, jakimi uczestnicy marszów w obronie „Bolka” i esbeckich emerytur, zaczęli „błyszczeć” na ulicy i w mediach, także społecznościowych. A i sam Kijowski, po coraz częstszych wpadkach (choćby z Dmowskim), postanowił przed pierwszymi w KOD wyborami pokazać się kodziarzom z jak najgorszej strony. I powalczyć o najczerwieńszy elektorat. Dziś bredzi (dajcie mi Państwo inne cenzuralne słowo, to chętnie się zamienię), że żyjemy w Polsce roku 1980. A obaj liderzy partii antypisowskich, Schetyna i Petru, łażą koło niego, jak sępy. Wiedzą, że moment, w którym Kijowski wycofa się z polityki, nadchodzi wielkimi krokami, a każdy promil „przejętego” poparcia może okazać się tym decydującym – kto będzie „liderem” i „samcem alfa”, a kto „frajerem” i Alfem wyłącznie serialowym.
Ale zanim to nastąpi, Kijowski – jak celnie zauważa dziś w swoim tekście Michał Karnowski – musi spłacić długi pewnym środowiskom. Nie są one uznawane za zbyt uczciwe i prawe, więc i sam Kijowski zaczyna staczać się w kłamstwo i żenadę. To dlatego mówi nieprawdę w obronie pułkownika Mazguły, chwalącego stan wojenny. I twierdzi, że „to jest jedna niefortunna wypowiedź rzeczywiście i ona została… On niefortunnie się wypowiedział i została mocno zmanipulowana. (…) Myślę, że warto jest jednak poczekać chwilę z bardzo ostrymi reakcjami”.
Problem w tym, że Kijowski zwyczajnie ściemnia. Zapraszając Mazgułę do podpisu pod listem autorów nowego „13 grudnia”, musiał znać jego poglądy, choćby z wywiadu, jakiego pułkownik bez munduru udzielił portalowi natemat.pl. Mazguła bowiem już w październiku, w nieco zakamuflowany sposób, zapowiadał, że „gdyby… jeśli… jakby…”, to on jest gotów stanąć na czele wojskowego zamachu stanu. Nic dziwnego, w końcu (jak wiemy z wojskowych archiwów):
W okresie stanu wojennego wzorowo realizował stawiane przed nim zadania. W pełni popierał ideę socjalistycznej odnowy i akceptował konieczność wprowadzenia stanu wojennego. Postawa ideowo-polityczna nie budziła zastrzeżeń.
Dwa miesiące temu Mazguła mówił:
Kto ma zabierać głos, jak nie żołnierze? Przecież nie zrobią tego cywile, którzy gdzieś tam cicho siedzą za biurkami i nie zdają sobie sprawy z tego, co się naprawdę dzieje (…). Gdzie podziali się generałowie, choćby ci w stanie spoczynku? Dlaczego tylu ludzi milczy? (…) Traktuję swoją obecną aktywność jako pracę także w imieniu tych, którzy nie mogą mówić otwarcie ze względu na fakt, iż są w służbie czynnej. Szczególnie w imieniu młodszego pokolenia wojskowych, które nie może już znieść tego ciągłego poniżania armii.
Na pytanie, czy wojsko może występować przeciw władzy, odpowiadał:
Na razie pozostaje czekać.
Ale:
Jeśli w przyszłości zostaną przez władzę przekroczone kolejne granice, w tym głównie te w atakach na konstytucję, może zdarzyć się różnie
W dalszej części była mowa o rosnącej irytacji Mazguły sytuacją w polskiej armii. Konkretnie przeszkadzają mu (powody wiadome?) księża katoliccy. Bo „Kościół jest jakby zwierzchnikiem dowódców, głównym inspiratorem ich działań”.
I jesteśmy w domu, prawda? Co gorsza – nadal są w nim także tacy, jak pułkownik Mazguła. Człowiek-granat, który wybuchł w rękach sfrustrowanej opozycji. Przynajmniej wiadomo, komu chciałaby oddać władzę, wypowiadając posłuszeństwo demokratycznie wybranym rządzącym.
Czy to już Komitet Obrony Stanu Wojennego? Pewnie nie. Ale na ulicy bywa ślisko - łatwo w coś wdepnąć, trudniej udawać, że nic się stało. Wzmożone wysiłki Schetyny i Petru, by oczyścić się z jakichkolwiek związków z kieszonkowym puczystą, dowodzą, że obaj – w odróżnieniu od Frasyniuka – dobrze wiedzą, co się stało.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/318435-komitet-obrony-stanu-wojennego-na-ulicy-bywa-slisko-latwo-wdepnac-trudniej-udawac-ze-nic-sie-stalo