Jarosław Hrycak, znany lwowski historyk, działacz społeczny i publicysta, udzielił znamiennego wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Znamiennego z dwóch względów.
Po pierwsze dlatego, że Hrycak powiedział dobitnie to, co niektórzy polscy obserwatorzy spraw wschodnich (w tym, przypomnę nieskromnie, również ja) konstatowali już parokrotnie. A mianowicie, że pozycja Polski, skłóconej z dominującymi na Zachodzie (a zwłaszcza w UE i najważniejszych wchodzących w jej skład państwach) siłami pogorszyła się, a w związku z tym Ukraina zmuszona jest do reorientacji. Bo ze strony Warszawy, rządzonej przez PiS, nie może już ona liczyć na skuteczne wsparcie.
Niezależnie bowiem od chęci czy braku chęci udzielenia takowego Kijowowi głos obecnej Polski znaczy już na Zachodzie mniej, niż znaczył głos Polski platformerskiej. Bo, jak to Hrycak ujął lapidarnie, „Polska dąży do samoizolacji, a Ukraina potrzebuje skutecznego sojusznika na Zachodzie. Dzisiejsza Polska nie spełnia tego kryterium”. Gdyż „skoro przestaliście być ważnym członkiem zachodniej wspólnoty, oś Kijów – Warszawa nie będzie mieć dla nas takiego znaczenia jak kilka lat temu”.
Konstatacja gorzka, ale zrozumiała. Można by wprawdzie uzupełnić ją o przypomnienie, że – wbrew temu, co sądziło wielu Polaków, a co zdaje się sugerować Hrycak - również dotychczasowa orientacja Kijowa na Warszawę nie była wcale podstawowym międzynarodowym zaangażowaniem Ukrainy. Potencjał naszego państwa jest, jaki jest, a potencjał (i możliwości powstrzymującego wpływania na agresywną politykę Rosji) innych aktywnych nad Dnieprem zachodnich graczy, z Niemcami na czele, też jest jaki jest. Czyli wielokrotnie większy. I ta dysproporcja w naturalny sposób wymuszała na Ukrainie również podobną dysproporcję w relacjach. Ale to jedno, a obserwowane obecnie dystansowanie się Kijowa od nielubianej w Berlinie i Brukseli „pisowskiej Polski” (zapraszanie do władz ukraińskich kolejnych radykalnie opozycyjnych wobec polskiego rządu polskich polityków) to drugie. Warto do dostrzec, i dobrze że Hrycak szczerze pokazał, jaka (jak najbardziej zdroworozsądkowa i całkowicie zrozumiała; gdyby polska strona miała za to pretensję do Ukraińców, byłoby to reakcją infantylną) polityczna kalkulacja za tym stoi.
I to jest pierwsza przyczyna, dla której wywiad Hrycaka jest wart odnotowania. Ale jest i druga.
Otóż przeprowadzający z nim rozmowę Paweł Smoleński (albo ktoś inny w redakcji; w sumie nieważne kto osobiście, ważne jakiej atmosfery jest to przejawem) uznał że to co (z pewnym żalem, jest bowiem polonofilem) stwierdza Hrycak to teraz, w Polsce czyli na froncie, nie dosyć. Że jego chłodna polityczna konstatacja, iż wiązanie się ze słabnącą Polską ze strony jeszcze słabszej a potrzebującej potężnego wsparcia Ukrainy byłoby nieracjonalne, nie wystarczy. No bo przecież kaczyzm musi być potępiony bardziej wszechstronnie, całościowo, emocjonalnie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jarosław Hrycak, znany lwowski historyk, działacz społeczny i publicysta, udzielił znamiennego wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Znamiennego z dwóch względów.
Po pierwsze dlatego, że Hrycak powiedział dobitnie to, co niektórzy polscy obserwatorzy spraw wschodnich (w tym, przypomnę nieskromnie, również ja) konstatowali już parokrotnie. A mianowicie, że pozycja Polski, skłóconej z dominującymi na Zachodzie (a zwłaszcza w UE i najważniejszych wchodzących w jej skład państwach) siłami pogorszyła się, a w związku z tym Ukraina zmuszona jest do reorientacji. Bo ze strony Warszawy, rządzonej przez PiS, nie może już ona liczyć na skuteczne wsparcie.
Niezależnie bowiem od chęci czy braku chęci udzielenia takowego Kijowowi głos obecnej Polski znaczy już na Zachodzie mniej, niż znaczył głos Polski platformerskiej. Bo, jak to Hrycak ujął lapidarnie, „Polska dąży do samoizolacji, a Ukraina potrzebuje skutecznego sojusznika na Zachodzie. Dzisiejsza Polska nie spełnia tego kryterium”. Gdyż „skoro przestaliście być ważnym członkiem zachodniej wspólnoty, oś Kijów – Warszawa nie będzie mieć dla nas takiego znaczenia jak kilka lat temu”.
Konstatacja gorzka, ale zrozumiała. Można by wprawdzie uzupełnić ją o przypomnienie, że – wbrew temu, co sądziło wielu Polaków, a co zdaje się sugerować Hrycak - również dotychczasowa orientacja Kijowa na Warszawę nie była wcale podstawowym międzynarodowym zaangażowaniem Ukrainy. Potencjał naszego państwa jest, jaki jest, a potencjał (i możliwości powstrzymującego wpływania na agresywną politykę Rosji) innych aktywnych nad Dnieprem zachodnich graczy, z Niemcami na czele, też jest jaki jest. Czyli wielokrotnie większy. I ta dysproporcja w naturalny sposób wymuszała na Ukrainie również podobną dysproporcję w relacjach. Ale to jedno, a obserwowane obecnie dystansowanie się Kijowa od nielubianej w Berlinie i Brukseli „pisowskiej Polski” (zapraszanie do władz ukraińskich kolejnych radykalnie opozycyjnych wobec polskiego rządu polskich polityków) to drugie. Warto do dostrzec, i dobrze że Hrycak szczerze pokazał, jaka (jak najbardziej zdroworozsądkowa i całkowicie zrozumiała; gdyby polska strona miała za to pretensję do Ukraińców, byłoby to reakcją infantylną) polityczna kalkulacja za tym stoi.
I to jest pierwsza przyczyna, dla której wywiad Hrycaka jest wart odnotowania. Ale jest i druga.
Otóż przeprowadzający z nim rozmowę Paweł Smoleński (albo ktoś inny w redakcji; w sumie nieważne kto osobiście, ważne jakiej atmosfery jest to przejawem) uznał że to co (z pewnym żalem, jest bowiem polonofilem) stwierdza Hrycak to teraz, w Polsce czyli na froncie, nie dosyć. Że jego chłodna polityczna konstatacja, iż wiązanie się ze słabnącą Polską ze strony jeszcze słabszej a potrzebującej potężnego wsparcia Ukrainy byłoby nieracjonalne, nie wystarczy. No bo przecież kaczyzm musi być potępiony bardziej wszechstronnie, całościowo, emocjonalnie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/318114-zeby-walnac-we-wroga-wolno-juz-wszystko-wywiad-bardzo-pouczajacy