„Dziś nadeszła chwila by wypowiedzieć posłuszeństwo tej władzy” - piszą liderzy opozycji. Mocne słowa. W normalnej sytuacji przełomowe, krańcowe, niosące poważne skutki. To wszak rodzaj szantażu: skoro my nie rządzimy, to zniszczymy państwo.
Pytanie kluczowe: jak można wypowiadać coś, co nigdy nie zostało dane czy umówione? Kiedy dokładnie osoby podpisane pod protestem deklarowały jakiekolwiek, nie żadne posłuszeństwo, ale po prostu elementarną uczciwość w odniesieniu do zwycięzców podwójnych wyborów 2015 roku i Polaków, którzy taką decyzję podjęli? Czy wtedy kiedy Grzegorz Schetyna prognozował krwawy Majdan w Warszawie? Czy kiedy Lech Wałęsa chciał wyrzucać ludzi Prawa i Sprawiedliwości przez okna? Czy kiedy Aleksander Smolar (wiemy, że to on za tym stał) próbował za pośrednictwem pana Kijowskiego rewolty kodowskiej? Czy może wówczas gdy jeszcze w 2014 roku pan Frasyniuk określał Jarosława Kaczyńskiego jako „durnia, bałwana i szkodnika”? A może wtedy gdy gazeta pana Michnika wzywała żołnierzy by nie wykonywali rozkazów ministra Antoniego Macierewicza?
Wszystko to już było, nic nowego. I nawet wspólne wystąpienie opozycji nie jest niczym nowym. Przypomnę, że na pierwszych marszach kodowskich nazwisk reprezentujących różne środowiska było dużo więcej. Można się tylko domyślać, że tym razem środowisko SLD poczuło się niezręcznie i na razie nie dołączyło. Bo jednak 13 grudnia to dla nich data „niejednoznaczna”.
Przełomu żadnego zatem nie będzie, Polska nie zmarznie w oporze. Na ulice wyjdą ci, co już wychodzili. To tylko (ale oczywiście nie lekceważę sprawy) kolejny etap planu zmęczenia Polaków za rządów PiS. Ludzie mają mieć poczucie, że nie ma w ojczyźnie spokoju, wszystko pogrąża się w chaosie, a władza mimo bardzo silnego mandatu społecznego jest niestabilna.
Kolejny paroksyzm szaleńczych słów i histerii rzuca jednak ciekawe światło na dyskusję o tym jak prowadzić polskie sprawy po przełomie 2015 roku. Najkrócej rzecz biorąc w obozie prawicowym ścierają się dwa stanowiska. Pierwsze sugeruje umiar i niedrażnienie establishmentu. Bo wprawdzie środowiska te odrzuciły wybór demokratyczny, ale jak się im zostawi nieco konfitur, zaniecha śledztw, to porażkę przepracują i pozwolą normalnie rządzić.
Druga postawa wychodzi z głębokiej znajomości III RP: ten establishment jest z gruntu niedemokratyczny, przegraną w wyborach uważa za haniebną niesprawiedliwość, a siebie za ludzi postawionych ponad prawem. To środowiska zdolne zaakceptować tylko taki konsensus, w którym oczywisty agent jest wybielany, bezczelny złodziej może być pewien bezkarności, a transfery publicznych pieniędzy do ich firm, mediów, teatrów i wszelkich innych organizacji są oczywistą oczywistością. Przy takim postawieniu sprawy o żadnym kompromisie mowy być nie może. Dlatego - dowodzi ta strona - nie wolno zmarnować żadnego dnia w próbach naprawy państwa i zmiany patologicznych form redystrybucji publicznych pieniędzy. Inaczej mówiąc: albo uda się w najbliższych latach wytworzyć taką siłę, na tyle zwiększyć społeczne zasoby, że w roku 2019 będą one co najmniej porównywalne z obozem III RP, albo będzie loteria. Czy zbieg okoliczności z roku 2015 (najpierw porzucenie swojego obozu przez Tuska dla kilku walizek euro, potem beznadziejny, pyszny i pogubiony Komorowski, a na końcu samobójcze ruchy na lewicy) może się powtórzyć? Może, i patrząc na stan opozycji jest to wciąż możliwe. Ale co, jeśli się nie powtórzy? No i pamiętajmy: nie będzie już efektu świeżości.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Dziś nadeszła chwila by wypowiedzieć posłuszeństwo tej władzy” - piszą liderzy opozycji. Mocne słowa. W normalnej sytuacji przełomowe, krańcowe, niosące poważne skutki. To wszak rodzaj szantażu: skoro my nie rządzimy, to zniszczymy państwo.
Pytanie kluczowe: jak można wypowiadać coś, co nigdy nie zostało dane czy umówione? Kiedy dokładnie osoby podpisane pod protestem deklarowały jakiekolwiek, nie żadne posłuszeństwo, ale po prostu elementarną uczciwość w odniesieniu do zwycięzców podwójnych wyborów 2015 roku i Polaków, którzy taką decyzję podjęli? Czy wtedy kiedy Grzegorz Schetyna prognozował krwawy Majdan w Warszawie? Czy kiedy Lech Wałęsa chciał wyrzucać ludzi Prawa i Sprawiedliwości przez okna? Czy kiedy Aleksander Smolar (wiemy, że to on za tym stał) próbował za pośrednictwem pana Kijowskiego rewolty kodowskiej? Czy może wówczas gdy jeszcze w 2014 roku pan Frasyniuk określał Jarosława Kaczyńskiego jako „durnia, bałwana i szkodnika”? A może wtedy gdy gazeta pana Michnika wzywała żołnierzy by nie wykonywali rozkazów ministra Antoniego Macierewicza?
Wszystko to już było, nic nowego. I nawet wspólne wystąpienie opozycji nie jest niczym nowym. Przypomnę, że na pierwszych marszach kodowskich nazwisk reprezentujących różne środowiska było dużo więcej. Można się tylko domyślać, że tym razem środowisko SLD poczuło się niezręcznie i na razie nie dołączyło. Bo jednak 13 grudnia to dla nich data „niejednoznaczna”.
Przełomu żadnego zatem nie będzie, Polska nie zmarznie w oporze. Na ulice wyjdą ci, co już wychodzili. To tylko (ale oczywiście nie lekceważę sprawy) kolejny etap planu zmęczenia Polaków za rządów PiS. Ludzie mają mieć poczucie, że nie ma w ojczyźnie spokoju, wszystko pogrąża się w chaosie, a władza mimo bardzo silnego mandatu społecznego jest niestabilna.
Kolejny paroksyzm szaleńczych słów i histerii rzuca jednak ciekawe światło na dyskusję o tym jak prowadzić polskie sprawy po przełomie 2015 roku. Najkrócej rzecz biorąc w obozie prawicowym ścierają się dwa stanowiska. Pierwsze sugeruje umiar i niedrażnienie establishmentu. Bo wprawdzie środowiska te odrzuciły wybór demokratyczny, ale jak się im zostawi nieco konfitur, zaniecha śledztw, to porażkę przepracują i pozwolą normalnie rządzić.
Druga postawa wychodzi z głębokiej znajomości III RP: ten establishment jest z gruntu niedemokratyczny, przegraną w wyborach uważa za haniebną niesprawiedliwość, a siebie za ludzi postawionych ponad prawem. To środowiska zdolne zaakceptować tylko taki konsensus, w którym oczywisty agent jest wybielany, bezczelny złodziej może być pewien bezkarności, a transfery publicznych pieniędzy do ich firm, mediów, teatrów i wszelkich innych organizacji są oczywistą oczywistością. Przy takim postawieniu sprawy o żadnym kompromisie mowy być nie może. Dlatego - dowodzi ta strona - nie wolno zmarnować żadnego dnia w próbach naprawy państwa i zmiany patologicznych form redystrybucji publicznych pieniędzy. Inaczej mówiąc: albo uda się w najbliższych latach wytworzyć taką siłę, na tyle zwiększyć społeczne zasoby, że w roku 2019 będą one co najmniej porównywalne z obozem III RP, albo będzie loteria. Czy zbieg okoliczności z roku 2015 (najpierw porzucenie swojego obozu przez Tuska dla kilku walizek euro, potem beznadziejny, pyszny i pogubiony Komorowski, a na końcu samobójcze ruchy na lewicy) może się powtórzyć? Może, i patrząc na stan opozycji jest to wciąż możliwe. Ale co, jeśli się nie powtórzy? No i pamiętajmy: nie będzie już efektu świeżości.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/318050-odpowiedzia-na-szantaz-obozu-iii-rp-powinna-byc-manifestacja-ktora-na-dlugo-utnie-dyskusje-ktora-strona-naprawde-ma-spoleczne-wsparcie?strona=1