Były premier zostawił po sobie w Polsce spaloną ziemię, a jeszcze rok jego trwania u władzy doprowadziłby PO do upadku w stylu AWS i SLD.
Jak wrócę, jeśli wrócę, to niektórych zasmucę, a innych wywrócę – można by sparafrazować ostatnie wypowiedzi przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. To już reguła, że od czasu do czasu Donald Tusk grozi, że wróci do Polski i wszystko poustawia. A te groźby pojawiają się wtedy, gdy perspektywa pozostania na drugą kadencję na najlepiej płatnym europejskim stołku urzędniczym staje się odległa lub zgoła żadna. Problemem Donalda Tuska jest to, że w Brukseli chce go bardzo niewielu, zaś w Polsce właściwie nikt. Owszem, po roku urzędowania Tusk wydawał się już częścią europejskiego biurokratycznego towarzystwa wzajemnej adoracji, które „swoim” nigdy nie robi krzywdy, ale po dwóch latach to się zmieniło. Po roku nie było perspektywy zwolnienia stanowiska szefa europarlamentu przez socjaldemokratę Martina Schulza i realnej perspektywy bratobójczej walki między chadekami zajmującymi stanowiska szefów Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej. Po dwóch latach ta walka wydaje się nieuchronna i Tusk ma w niej marne szanse. Tak jak dwa lata temu łaskawie go przyjęto na salony, tak obecnie właściwie wypchnięto go do przedpokoju, a może nawet na wycieraczkę przed drzwiami wejściowymi.
W Polsce Donalda Tuska nie chce Grzegorz Schetyna, co oznacza, że nie chce go Platforma Obywatelska. Różne deklaracje na temat Tuska to tylko dezinformacja. Schetyna Tuska szczerze nienawidzi (z wzajemnością) i nie zamierza kiwnąć palcem, gdyby były premier był w potrzebie. A nawet chętnie by się dołożył do jakiegoś widowiskowego upokorzenia swego byłego szefa w rządzie i w partii. Tym bardziej nie chce Tuska Nowoczesna, bo jego przygarnięcie byłoby końcem partii Ryszarda Petru, a przynajmniej przywództwa obecnego szefa tej partii. W Komitecie Obrony Demokracji pewnie jakieś miejsce dla Tuska by się znalazło, ale raczej w roli maskotki obwożonej po imprezach KOD - tak jak obecnie obwożony jest Lech Wałęsa. Ale rola osobliwości bądź dziwoląga byłaby skrajnym upokorzeniem dla prezydenta czy też króla Europy. Donald Tusk opowiada bajki o możliwości swego powrotu do polskiej polityki i o tym, że właściwie wszyscy w kraju czekają na niego z otwartymi ramionami, bo dostrzega, że nikt go tu nie chce. A im bardziej jest niechciany, tym mocniej daje do zrozumienia, że chętnie odegrałby rolę zbawcy, który obecną opozycję wyprowadzi z pisowskiej niewoli i przywróci do władzy. Problemem jest to, że opozycja w takiej roli ani Tuska nie chce, ani nie widzi. Dyplomatycznie opozycja mówi, że przecież Tusk jest najbardziej potrzebny w Brukseli, co oznacza, że w Polsce jest absolutnie niepotrzebny. Nawet na ławie oskarżonych, choćby w związku z katastrofa smoleńską, co Grzegorzowi Schetynie nie byłoby niemiłe osobiście, ale jednak uderzałoby w PO.
Tusk stał się gorącym kartoflem w Warszawie i w Brukseli, bo to, co sobą reprezentuje właściwie nikomu nie jest potrzebne. W 2014 r. odejście Tuska do Brukseli było przyjęte z ulga, gdyż dalsze jego trwanie u władzy i kierowanie partią byłoby zabójcze dla PO. Tusk i tak zostawił po sobie spaloną ziemię, a jeszcze rok jego trwania w rządzie i pewnie więcej w partii doprowadziłby PO do takiego opłakanego stanu, w jakim znalazły się AWS i SLD, gdy kończyły rządy. Tusk odszedł więc w najlepszym momencie i dla siebie, i dla PO. Dla siebie także z tego powodu, że dziś nie miałby chyba żadnych szans na objęcie stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. W 2014 r. kanclerz Angela Merkel chciała Donalda Tuska jakoś nagrodzić za to, co robił dla niej i czego nie robił dla Polski i w jej imieniu mając w perspektywie najlepiej płatny stołek w hierarchii unijnej biurokracji. W dodatku Unia Europejska nie miała tych wszystkich problemów, jakie ma obecnie, a wobec których Tusk jest bezradny jak dziecko. Unijne stanowisko dla polskiego premiera było więc pomyślane jako swego rodzaju renta. I miało mu umożliwić przyjęcie do unijnego towarzystwa wzajemnej adoracji, które nie pozwala swoim spaść poniżej pewnego poziomu, także materialnie.
Obecnie w instytucjach UE toczą się różne walki o wpływy i prestiż, więc rentierska umowa dla Tuska nie jest nikomu potrzebna. Poza tym jednak nie został on w brukselskich sferach zaakceptowany jako swojak, tylko jest traktowany jak parweniusz, któremu dano szansę, ale on jej nie wykorzystał. Bo nawet jak na unijne standardy Donald Tusk nie jest ani tytanem pracy, ani źródłem jakichś ciekawych idei czy rozwiązań. Najlepiej wychodzi mu to, co w Polsce, czyli trwanie i swego rodzaju sybarytyzm. Tusk nie ma w biografii studiów w znanej europejskiej uczelni, więc nie należy też do towarzystwa, które zawsze i wszędzie sobie pomaga i się wspiera. W Brukseli pozostał ubogim krewnym z prowincji, którego się wprawdzie przyjmuje w domu, ale nie na długo. To tłumaczy, dlaczego wśród unijnych polityków i urzędników Tusk nie ma właściwie przyjaciół, a jego towarzystwem na co dzień jest Paweł Graś. To wszystko nie oznacza oczywiście, że gdy w maju 2017 r. skończy się Tuskowi kadencja, nie dostanie on jakiejś nagrody pocieszenia. Może ją dostać, natomiast nie będzie nic szczególnego, choć raczej coś przyzwoicie płatnego. Ale dla byłego polskiego premiera liczy się też prestiż. Nie chce odejść w niebyt, dlatego co jakiś czas robi wrzutki o ewentualnym powrocie do polskiej polityki, choć to perspektywa znacznie marniejsza niż pozostanie na drugą kadencję w Brukseli.
Donald Tusk dla polskiej i europejskiej polityki stał się podrzutkiem, do którego nikt nie chce odebrać. A już wkrótce może dojść do tego, że nie będzie chętnych do przyznania się, że ktoś byłego polskiego premiera popierał, a tym bardziej namaścił go na „króla” Europy. I to najlepiej podsumowuje osiągnięcia Donalda Tuska jako byłego polskiego premiera i obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej. Jeśli istnieją jakieś osiągnięcia Donalda Tuska, to chyba tylko w roli iluzjonisty. I to niezbyt biegłego w sztuce iluzji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/317896-tusk-dla-polskiej-i-europejskiej-polityki-stal-sie-goracym-kartoflem-podrzutkiem-ktorego-nikt-nie-chce